Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki

Dystans całkowity:20236.00 km (w terenie 3132.00 km; 15.48%)
Czas w ruchu:1083:21
Średnia prędkość:18.68 km/h
Maksymalna prędkość:70.50 km/h
Liczba aktywności:196
Średnio na aktywność:103.24 km i 5h 31m
Więcej statystyk

Goczałkowice, dzień trzeci - wracamy.

Piątek, 17 lipca 2015 · Komentarze(4)
Kategoria wycieczki

Powtórka z rozrywki. Czyli spanie do 10. Pora wracać do domu. pogoda przednia, więc innej opcji nie ma jak powrót na rowerze. Po obfitym śniadaniu i ogarnięciu pokoju, siodłamy rumaki i w drogę powrotną ruszamy. 

Martyny kolejny debiut, czyli test jazdy z sakwami, akurat trening przed naszym tygodniowym wypadem w Świętokrzyskie i Lubelskie.

Rozgrzewka - przejazd do Pszczyny. Młoda pora i w środku tygodnia to korzystam z okazji i objazdowo zwiedzamy jakoś pomijaną mieścinę. Trzymając się WTR jedziemy pod Zagrodę Żubrów. Rzecz jasna stempelek i tak od punktu do punktu poprzez literkę iy (informacja turystyczna) przy Pałacu, Rynek i Muzeum Prasy Śląskiej. Gdzieniegdzie foto dla potomnych.

Pora ruszać dalej. Pieczątki zebrane, a na spokojnie się wybiorę to sobie te obiekty zwiedzę. Już znajomą marszrutą jedziemy do kolejnego obiektu, który chciałem pokazać Martynie. Przejeżdżamy Piasek i wlatujemy na tereny leśne, którymi docieramy do Kobióra, by dotrzeć do Zameczku Myśliwskiego w tyskich Promnicach. 

Przerwa na eksplorację i wpadamy na ścieżkę (szeroką, szutrową, nieznaną przeze mnie), którą docieramy na promenadę Jeziora Paprocany. Rewelacyjnie zagospodarowany teren dla mieszańców Tych/ Tychów - jak kto woli :D Godzinny chill nad wodą i śmigamy dalej.

Dalszy etap to już jazda przez caluśkie Tychy, by wylecieć w Kato na Kostuchnie przy Kopalni Boże Dary. Przy okazji dowiaduję się, gdzie się znajduje hałda. Jakoś mi się wydawało, że ma inną lokalizację. Pokonawszy podjazd na Żeleńskiego, przystajemy przy Lidlu na mały popas. Wszamawszy cosik jedziemy przez Bażantowo, Os. Odrodzenia na Ochojec, gdzie odbijamy na czarny szlak, którym docieramy na Janinę. Chwila oddechu i przez Giszowiec, Nikisz i Szopki i fragment Mysłowic przy Giełdzie samochodowej wjeżdżamy do naszej Sosnowsi. 
Omijając ścisłe centrum dokujemy się w Parku Sieleckim, ucinając sobie pogawędkę z Maciejem, który akurat aktywnie spędzał czas ze swoją wnuczusią na rolkach.

Słońce dało nam trochę popalić. Pora się żegnać i ciągniemy już prosto do domu. W weekend gdzieś lokalnie, a po niedzieli sru w dalszą drogę.

SPANIE " u Kierownika"


WIADOMO CO ZA OBIEKT


TAKIE CUDO W PROMNICACH 



PAPROCANY z widokiem na TOWN


CHILL NAD JEZIOREM

Urlopowanie dzień kolejny - wokół Jeziora Goczałkowice

Czwartek, 16 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Czwartek - zupełnie inna aura, od rana słonecznie z pojedynczymi obłokami. Jak urlop to urlop. Wylegujemy się do 10:00, a co tam.
Nim się ogarniamy to już po 13:00. Cel na dziś pętla wokół największego zbiornika wodnego na Śląsku.
Zbieramy się wreszcie. Jazda z lekkim bagażem w postaci bike-plecaka.
Z kwatery kręcimy pod tamę, skąd WTR jedziemy do mieściny Zabrzeg. Następnie Landek, Zabłocie, Chybie i nieco dłuższy pitstop w Strumieniu na lodożerstwo, zwiedzanie i pieczątkowanie w punkcie i. Swoją drogą to najstarsze i zarazem najmniejsze miasto w woj. śląskim ma dobrze zarządzaną Informację Turystyczną. Pani, która mnie ugościła i poczęstowała pieczątką opowiedziała sporo ciekawostek i zachęcała do poświęcenia więcej czasu na zwiedzanie okolicy.

Wpadamy na wojewódzką 939, chcąc odbić na boczne drogi, ale mnie ta Pani tak popędza, siedzi na kole więc jakoś tak w presji zapominam zjechać i dopiero przystajemy przy drewnianym kościółku w Łące. Jak się nie mylę Kościół pw. św. Mikołaja. Spoglądam się po mapce, gdzie tu jeszcze zakręcić - może Pszczyna - nie tam będziemy jutro - inny azymut jakoś nam nie odpowiada, a do tego obiecałem młodemu, że pokręci sobie wieczorem na rowerze. Szwendanie odpada, wpadamy na zielony szlak greenway, którym wracamy do Goczałkowic. Szybki prysznic i jedziemy na zdrój.

Młody się najeździł, czas przepustki się skończył, odstawiamy brata do ośrodka, rowery do stodółki, a my "starzy" idziemy na prawdziwy, zdrojowy dancing.


CMOK NA TAMIE


DARZBÓR


STRUMIEŃ Z WIDOKIEM NA RATUSZ


ŁĄKA - SZLAK ARCHITEKTURY DREWNIANEJ


Urlopowanie czas zacząć - part 1 U Pana Tomasza w odwiedzinach

Środa, 15 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Początek tygodnia niezbyt chciał współpracować jeśli chodzi o pogodę. Jednak światełko w tunelu zawsze było.
Poniedziałkowy totalny chill, wtorek pakupki w postaci bagażnika do Julki oraz odesłanie Authora do Kato.
Tak też na rzeczach różnych początek urlopu się zaczął. 
Wreszcie przyszła środa. Plan był od rana ruszczyć rowerami do Goczałkowic, ale aura niepewna i inksze moce plany lekko zmodyfikowały. 

Dzień zaczęty od montażu bagażnika u Julki - teraz to wygląda jak rasowy rower turystyczny :D, potem jeszcze łączność z Goczałkowicami potwierdzając przybycie na spanie w już sprawdzonej kwaterze zamiejscowej.

Uporawszy się ze wszystkim, montujemy z Martyną sakwy na nasze rumaki i po 14:00 ruszamy rowerami do Kato na PKP. Przejazd starą poczciwą EZT-ką. Na końcu składu miejsce na większy bagaż tudzież rower.
W Goczałkowicach meldujemy się po godzinie. Wysiadka i kręcimy na spanie. Rowerki do stodółki i z buta idziemy wyciągnąć na spacer Tomka, który akurat stacjonuje w Sanatorium na Zdroju. 

NO TO JEDZIEM

10 Ogólnopolska Pielgrzymka Rowerowa na Jasną Górę

Sobota, 11 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Po raz kolejny prowadzę sosnowiecką ekipę na rajd rowerowy - metę X Ogólnopolskiej Pielgrzymki Rowerowej w Częstochowie.

Pobudka przed 5:00. Aplikuję w siebie jajecznicę, pakowanko i kwadrans przed 6:00 ruszam na zbiórkę. 
Nim jednak dotarłem pod DorJana kręcę pod brata upewnić się czy jedzie bo fona nie odbierał. Jak dojechałem pod klatkę, akurat młody schodzi. W ruch idzie Author, w tylnym kole coś powietrza ubywa, ale czasu już mało więc dopompowujemy na maxa i śmigamy.

Pod halą ku mojemu zaskoczeniu sporo uczestników. Ze mną 14 osób. Kto miał dotrzeć to dotarł. Foto grupy z przyczaja i pora ruszać.
Przebijamy się na Pojezierze Dąbrowskie, gdzie na Piekle zgarniamy jeszcze Limita.

Potem to już w miarę płynna jazda do Medalikowa. Trochę pagórków i po godzinie docieramy do Siewierza. Postoju kilka minut i gonię towarzystwo dalej.  Wojewódzką do Myszkowa i odbijamy w kierunku Poraja. Za Postępem wypada druga przerwa techniczna. Stojąc na stacji paliw reperujemy usterkę w rowerze Marka. Za nami połowa drogi. Przez Żarki Letnisko, Poraj i Poczesną jedziemy do Wrzosowej. Tutaj między uliczkami Marek sygnalizuje ponownie problem. Jak się okazało to była potencjalnie zażegnana usterka.
Gwint w lewym pedale był uszkodzony i pedał się ciągle wykręcał. Maciek z Sołtysem przyszli z pomocą i tak dokręcili, że już do Sosnowca wszystko było w porządku.

Pomimo drobnej awarii docieramy pod Katedrę o czasie. Nim się obejrzeliśmy dogania nas Adrian, który nieco dłużej żółtko wypijał i samotnie gonił naszą hordę.
Po oficjelach formuje się peleton i zabezpieczani przez Policję w tysięcznej grupie przez Aleję NMP docieramy pod Szczyt Jasnogórski.

Msza zaplanowana jest na 13:00, mamy jeszcze godzinę. Każdy ma czas wolny. Ja z paroma chłopakami jadę na kawkę i przez Pierwszą wracam na Błonia. 

Po mszy ekipa ponownie się zbiera i jedziemy w drogę powrotną. Na początek azymut Mstów. Po drodze rozglądam się za lokalem futrunkowym. Mijamy Górkę Przeprośną (Sanktuarium św. O. Pio) i docieramy do Mstowa. Nic się nie rzuca w oczy to jedziemy dalej. 
W Mokrzeszu przystajemy przy sklepie na małe zakupy i popas. Zaraz za nim na rozgrzewkę podjazd i kierujemy się do miejscowości Piasek, gdzie odbijamy w kierunku Janowa. Przypomina mi się jedna gospoda, gdzie dobrze zjadłem. Tam też prowadzę chłopaków. 

Mijając jeden podjazd docieramy do Jurajskiego Grodu. Ceny może nie turystyczne, ale za to dobre i do syta. Posileni przelatujemy Janów, Złoty Potok i przystajemy w Ostrężniku przy Skałkach.

W mniejszej grupie docieramy do Żarek i przystajemy na lody. Następnie zjazd do Myszkowa, gdzie holujemy jednego z uczestników na pociąg. Pożegnanie i w trójkę Frej, Limit i Ja kręcimy żwawym tempem do Siewierza. Po drodze przechwytujemy mojego brata i na Rynku Adriana, który na nas czekał. W piątkę prowadzeni przez Freja docieramy na P4. "Pod Dębami" Limit odbija do siebie na Psary, a my kręcimy na P3, gdzie urządzamy chwilowy postój. Odpada Frej. Z Adim odprowadzamy Adama i kręcimy na centrum Sosnowca. 
197 km już za mną. Przy Ślimaku Adi jedzie do siebie, a ja już prosto do domu. 

Na kwadrat docieram tuż przed północą. Wieczorny chłód dał się we znaki, ale mając ze sobą długi zestaw odzieżowy udało się po raz trzeci 200 km przekroczyć. Taki miły akcent na początek urlopu.
Zbiórka o brzasku, jeszcze chłodno, ale najważniejsze nie pada.

Przechwytujemy LIMITA

Grupowo

Wracamy

Cykliczna ustawka kryptonim Pustynna Burza

Sobota, 4 lipca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Na cyklozowym zebraniu padały hasła o sobotniej ustawce, ale nic konkretnego. Jakoś tak to wyszło, że na ten weekend sporo się dzieje. Wyczynowcy udali się na tuptanie 100 km po górach, inni w środku nocy postanowili wyjechać na rowerach, by na mecie w chacie na Zagroniu przywitać tych co poszli z buta, a jeszcze inni skorzystali z wolnego weekendu i mieli trochę prywaty, gdzieś w Polsce.

Ja wiedziałem, że tylko mogę sobie sobotę przeznaczyć na rowerowanie, postanowiłem zorganizować mały wypad na za miasto. Cel dawno nie odwiedzana przeze mnie Jura. 

Kryptonim Pustynna Burza - wrzucam hasło w piątkowy wieczór na neta z propozycją dołączenia.
Zbiórka godzina 8:00, że "pod domem" to nawet udaje mi się nie spóźnić. W wypadzie towarzyszy mi moja połowica, z lekką niepewnością co ja czeka i czy podoła, klubowicze Adrian i Darek oraz do Kluczy Sławek.

Czekamy jeszcze chwilę. Telefony kontrolne to potencjalnych spóźnialskich, ale nikt już więcej nie dołącza to ruszamy.
Na początek Puszcza Pakosznica, jadąc Szlakiem Lasku Zagórskiego docieramy do Kazimierza. Potem trochę asfaltu, na przemian z terenem i wylatujemy przy Euro terminalu w Sławkowie. Asfaltem docieramy na Rynek w Sławkowie. Akurat dzień targowy to ruch spory. Pierwsza przerwa pojeniowa, wsad lodowy i śmigamy Doliną Białej Przemszy do Okradzionowa, skąd zwrot na Błędów i śmigamy do Chechła na Punkt widokowy na Błędowską Pustynię. 

Na piaskowym odcinku Czerwonego Szlaku Pieszego między Błędowem, a Chechłem Darek łapie panę oczywiście paluch zagłady poszedł w ruch, a Adrian zalicza glebę. Mało tego kolejną ofiarą była Martyna, która gubi licznik. Jak się w zeszłym roku w Limitem i Jagą tamtędy przebijaliśmy to nie było tyle ofiar.


Krótki pit stop przy wielbłądzie i docieramy na punkt widokowy Dąbrówka. Jak na sobotę cyklistów tu mało, ale za to sporo turystów zmotoryzowanych. 

Pora na punkt kolejny. Ustawiam azymut na Klucze i punkt widokowy Czubatka. Wpadamy na niebieski szlak jurajski i docieramy nim do celu. Oczywiście ciepło sprawia, że moja nawigacja jazdy na pamięć czasem zawodzi i gdzieniegdzie muszę korygować marszrutę.

W Kluczach nieco dłuższy postój na Czubatce. Delikatny wiaterek sprawia, że się jechać nie chce. Pora się zbierać. Sławek nas opuszcza i odbija na Bukowno, a my w swoją drogę. Sprawnie przelatujemy przez Jaroszowiec i kotwiczymy się w Bydlinie nad Stawem. Godzina przerwa chłodzeniowa w Stawie przy klubowej bazie noclegowej i serwisowa bo od ciepła łatki nie wytrzymują i Darek ponownie zmienia dętkę. Uporawszy się z defektem i schłodzeni zmierzamy na ruiny Zamku w Bydlinie. Szczyt zdobywamy fotka ku potwierdzeniu i lecimy dalej. Spoglądam na mapkę i jedziemy. Testuję nową drogę którą jeszcze nie jechałem. Podążając za czerwonym rowerowym zmierzamy do Smolenia. W większości albo asfalt, albo szuter i dwa podjazdy w tym najwyższe przewyższenie w miejscowości Złożeniec. 

Docieramy do Smolenia. Ciepło daje się we znaki w nogach już 80 km. Darek zostaje przy rowerach, a reszta z buta podchodzimy pod ruiny. Oczywiście Prezes chciał sobie skrócić i pociągnąłem resztę za sobą po stromym zboczu. Ruiny w remoncie i wszystkie boczne wyjścia zawarte dechami. Skarpa dzieli nad od bramy głównej. No nic przyjdzie nam wracać z kwitkiem. Na drogę na około się nie decydujemy i zboczem schodzimy do Darka.
Pora obiadowa się zbliża. Dosiadamy rowery i kierujemy się Wojewódzką do Pilicy na mega Pizzę. Jazda na rezerwach. Za te podjazdy do Smolenia w nagrodę ponad kilometrowy zjazd do Pilicy. Na zjeździe łapię maxa 64 km/h . 

Zasiadamy w sprawdzonej już Pizzerii i aplikujemy w siebie mega tradycyjną. Na deser wrzucam w siebie jeszcze big burgera. No teraz jestem najedzony. 18:00 na horyzoncie. Opuszczamy Pilicę i turlamy się ku domowi. Na początek podjazd przy wyjeździe z Pilicy i kręcimy na Ogrodzieniec. Tam tylko krótki postój pojeniowy i kręcimy do Niegowonic. Serpentynki minięte, jeszcze tylko Łosień i większość po płaskim. Monia jeszcze na urlopie to nie wpadamy z odwiedzinami i jedziemy dalej. 

Z Łośnia na Tworzeń i już przez miasto na P3. Potem Zielona, Park Hallera i wtaczamy się na Zagórze. Ja ze zmordowaną upałem, ale mega zadowoloną Martyną się odłączamy, a chłopaki dalej do swoich kwaterunków.

JAK ZWYKLE KOCHANIE ZWARTA I GOTOWA DO JAZDY  - jeszcze się uśmiecha, bo nie wie co ją czeka 


ROWERY DWA - na pustynnym szlaku


Z punktów "udanej" wycieczki - była wywrotka, było błądzenie i było też SZYDZENIE


Pustynna burza nie mogła się obyć bez pustynnego zwierza - TWARZOLICZENIE W CHECHLE


Rozrywka na Pustyni - PUNKT WIDOKOWY DĄBRÓWKA 


Pora na Zamki - BYDLIN


W drodze na Smoleń - GÓRY RUSKIE


Zamku w Smoleniu tym razem nie zdobywamy bo pod mury od złej strony się skradamy. 
Za to Pilica była nie daleko to i strawę czas najwyższy przyszło oporządzić.

Ekspedycja Rowerowa i pierwsza setka w sezonie

Niedziela, 7 czerwca 2015 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Kolejne bojowe zadanie postawione Prezesowi i jego załodze doszło do skutku.

Niedzielę zaczynam dość wcześnie bo już 5:45 jestem na nogach. Pakuję sakwę z artykułami promocyjnymi po czym ruszam na 7:00 do Kościoła - w końcu niedziela i o pomyślność rajdu warto złożyć modły.

Powrót, śniadanko i 8:50 startujemy z Maryną na miejsce zbiórki Ekspedycji. Na trasie w okolicach Ślimaka dogania nas mój Tata i w trójkę docieramy na Milowice. Za różowo to nie wygląda, w większości to stawili się klubowicze. Eskorta jest, tylko ludu mało.

Jednak do godziny 10:00 zebrało się nas 37 duszyczek. W międzyczasie kiedy, Gabrysia z MOSiRu witała uczestników, Ja ugadywałem ostatnie szczegóły z Policją na motorach, gdzie i około której mają nas zabezpieczać. W peletonie również ratownik medyczny i V-ce Prezydent Sosnowca p. Krzysztof Haładus. Osoba w obecnej kadencji władz odpowiedzialna za infrastrukturę rowerową.

Krótkie orędzie do narodu i ode mnie w ramach krótkiego BHP przejazdu i ruszamy. Grupa naprawdę bardzo zgrana przez co do pierwszego punktu programu Egzotarium docieramy o czasie. Skondensowana do minimum 20 minutowa prelekcja połączona ze zwiedzaniem, grupowe foto i pora jechać dalej. Kolejny punkt oddalony chyba, nawet nie kilometr w programie to Stadion Ludowy.

Podjeżdżamy kawalkadą i powtórka z rozrywki - gospodarze obiektu opowiadają o Stadionie i oprowadzają po różnych zakamarkach. 

Akurat trochę wiedzy na rozgrzewkę. Zbieramy się i Szlakiem Pogranicza docieramy w samo południe pod Obelisk na TTC. Minutka na zdjęcia i oględziny po czym docieramy na kolejny mosirowski obiekt czyli Stadion AKS-u Niwka, gdzie czekał już na nas poprzedni Prezes Oddziału PTTK w Sosnowcu Staszek Czekalski z prelekcją dotyczącą historii związanej z Trójkątem. Tutaj też pojenie bo ciepławo na dworku i coś na ząb w postaci batonika. 

Pora ruszać. Tym razem ciągnę peleton po trasie szykowanego nowego szlaku "Czarnego Morza" - łącznika między Szlakiem Pogranicza, a Lasku Zagórskiego. Niedługo po starcie po wjeździe do Osiedla Bór dostaję sygnał, że część osób się zamotała i nie wie gdzie jechać. Zostawiam pozostałych i wracam się po resztę, Naprowadzeni dołączają do reszty, a ja dostrzegam, że Limit z kilkoma osobami stoją jeszcze za winklem. Podciągam bliżej, a tu usterka w postaci złapanego kapcia u połowicy Mariusza. Wspólnymi siłami doprowadzamy rower do stanu używalności i dołączamy do reszty, która pochowała się w cieniu. 

Już w komplecie. Jedziemy dalej. Ze zwiedzania to by było na tyle, przez co został uczestnikom tylko przejazd do mety.
Od ul. Traugutta jesteśmy eskortowani przez Policję, wcześniej z racji tego, że jechaliśmy terenem wspomagali nas jedynie na przejazdach przez bardziej ruchliwe drogi. 

14 wybiła wtaczamy się na metę przy Stoku narciarskim. W ramach dodatkowych atrakcji kiełbaska z grilla, dużo wody i slalom gigant zorganizowany przez Policjantów.

Wręczenie nagród i zakończyliśmy oficjalną część. W kameralnym gronie, pozostała nas ekipa Cyklozy, mniej oficjalne popołudnie przeciągamy do 17:00. Komu w drogę temu pora. Waldziowi adie przed wyjazdem do Azerbejdżanu i w trójkę Ja, Martyna i Limit toczymy się na Zagórze. Skarbie moje zostaje już na kwaterze, Ja tylko pozostawiam zbędny balast i jadę Limita odprowadzić bo mam jakiś taki niedosyt kilometrów. Zakosami przez DG docieramy na P3. Ludu jak na procesji w Boże Ciało, albo i więcej. Odbijamy na Zieloną i czarnym szlakiem od Preczowa jedziemy do Psar.

Pod Pizzerią się żegnamy, Adam do siebie w lewo, a Ja włączam azymut P3. Robię rozruchowe dwie pętelki po bieżni, po czym miałem już ściągnąć do domu, ale spoglądam na licznik myśląc żal nie wykorzystać okazji dociągnięcia do setki postanawiam powrót jeszcze nieco zagiąć.

Pogorię opuszczam i kieruję się na Manhattan, następnie pod WORD i wpadam na ulicę Podlesie, którą docieram na Strzemieszyce w okolice Stacji PKP. Dalej Szałasowizna i za drogą docieram na sosnowiecki Kazimierz. Rundka po Parku, ale znajomków żadnych nie widzę. Pora zawijać na kwaterę. Wpadam na szlak Lasku Zagórskiego, którym to wylatuję na Mortimerze, skąd już prosto do domku.

No poziom setki w tym roku wreszcie osiągnięty.


Azymut Wyry

Sobota, 23 maja 2015 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczki
Prognozy nie sprzyjają jeździe, ale w ostatniej chwili zdecydowałem się podjąć decyzję o organizacji i udziale w wycieczce do Gostynia na inscenizację Bitwy Wyrskiej. 

Na dość późno zamieszczoną informację o wypadzie pod fontannę stawiło się 6 śmiałków z czego 4 klubowiczów i dwóch gościnnych cyklistów.

Warunki pogodowe na starcie nie najgorsze. Czekamy jeszcze na możliwych spóźnialskich i 10:30 ruszamy.
Bez zbędnego kluczenia ustawiam azymut Mikołów i w drogę.
 
Szlakiem Pogranicza na Sobieskiego i dalej na Szopki, Nikisz, lasem na D3S. A tam taśmy, pachołki, ochrona. Cóż to - nic innego jak tylko zawody biegowe. Jedziemy wzdłuż zamkniętej części rolkostrady. Za biegaczami ruszają kijkarze. Dostrzegam wśród startujących Ryśka z małżonką i Andrzeja z Mikołowa, który po niedawno przebytym udarze ma się dobrze i się nie daje.

Dalej na 3 garby przebijamy się na drugą stronę i czarnym szlakiem śmigamy na Ochojec, gdzie wpadamy na ścieżkę rowerową i zmierzamy nią na Podlesie. Dłuższy podjazd i wlatujemy do Mikołowa. Przerwa na popas na Rynku w samo południe. 
Posileni za drogą przelatujemy Wyry i wpadamy do Gostynia. Policmajstry już kierują ruchem. Wreszcie docieramy w rejon terenu inscenizacji. Mamy niecałe dwie godziny do rozpoczęcia. Jak na razie aura nam sprzyja.

Czasu mamy trochę na zwiedzenie eksponatów wystawionych przez grupy rekonstrukcyjne biorące udział w wydarzeniu. Ja z Markiem docieramy do stoiska klubu fitness z Wyr promującego się tutaj w ramach "Wyrskiego Poligonu". Za namową instruktora dosiadamy rowery spinningowe i testujemy swoje siły w ramach treningu pokazowego. Rozgrzewka i symulacja jazdy na dwa podjazdy. 45 minut wytrzymałem. Z całej piątki testującej odpadłem jako przedostatni. Potów przy tym też sporo wylałem. Ciekawe doświadczenie. Zupełnie inny wariant jazdy. Ostatnim był koleś znajomy instruktora, który jako chyba jedyny wiedział co się będzie kroiło.

Wybija 15:00 dołączam z Martyną do pozostałych i obserwujemy przebieg bitwy. Godzinę później już po wszystkim.

Opuszczamy Gostyń i kierujemy się lasem w kierunku Tychów. Jak z zegarkiem w ręku 17:00 wybiła i zaczęło padać. Raz mocnej, raz mżawkowo, ale padać. W planach miałem jechać niebieskim szlakiem i wylecieć na Paprocanach, ale z uwagi na pogarszające się warunki jadąc szlakiem, gdzie większość kolarzy docieramy do Tyskiego Żwakowa. Pora obiadu to na trasie natrafiła nam się restauracja Pod Napięciem. Fundujemy sobie Śląski Obiad i rozważamy co dalej. 

Deszcz nie ustaje zapada decyzja, że do Katowic podciągniemy Kolejami Śląskimi, a że stację mieliśmy praktycznie za płotem restauracji toteż długo się nie zastanawialiśmy co wybrać.

W Kato nadal pada ale już tylko intensywniejsza mżawka. Nie ma co jedziemy. Przebijamy się pod Spodek, skąd już ścieżką wzdłuż DTŚ lecimy na Sc. Za gwiazdami zwrot w lewo i chodnikiem jedziemy wzdłuż 86. Przerwa pod IKEą. Krzysiek sygnalizuje defekt przedniego hamulca. Awaria nie groźna przy pomocy imbusa udaje się doprowadzić do stanu używalności. Lecimy dalej. Za Nowym Roździeniem odbijamy na Borki, a tu jak nie huknie. Patrzę do tyłu, a Krzysiek znów sygnalizuje awarię. Tym razem większy psikus eksplodowała mu tylna opona. Na to nie ma rady i jak na złość cały czas siąpi deszczem.

Krzysiek by nas nie spowalniać z buta pchając rower brnął na Kresową, a reszta dalej. Na center odpada Marek, a pozostali przez Kombajnistów na Zagórze. Znów podział i tak już każdy w swoim kierunku zmierza do domu.

Gdyby nie finiszowe deszcze to dzionek zdecydowanie na pro spędzony.

PIECZĄTKI NIE BYŁO - TO KU POTWIERDZENIU FOTO

ROWERY BOJOWE

NIECO WIĘKSZY SPRZĘT

MANEWROWA ROZGRZEWKA - WYRSKI POLIGON z Klub Inception

WALKA TRWA

SAMI WYTRWALI, KTÓRZY DESZCZU SIĘ NIE BALI - CARPARK IKEA

PIERWSZA USTERKA NAPRAWIONA - PADA DESZCZ, ALE JEST WESOŁO

BUM - DRUGA USTERKA I SZYDERCZY PALUCH ZAGŁADY 

Dla odmiany Poznań - debiut z bikem na delegacji

Piątek, 15 maja 2015 · Komentarze(0)
Kategoria praca, wycieczki
Przykładałem się już długo do tego i wreszcie nadarzyła się okazja i możliwość zabrania jednośladu razem ze sobą do pracy.

We wtorek dowiedziałem się, że jadę w ten weekend do Poznania, dzień długi, a targi do 17:00 więc popołudniowe wojaże możliwe. Trochę mi się już udało poznać Poznań w obrębie MTP i samej Starówki, więc przyszła pora poznać nieco inne zakamarki.
W czwartek wyjazd i kombinacje by ułożyć tak towar by się jeszcze rower zmieścił do Mastera. Nim jednak dojechałem i się rozłożyłem było już późno więc wieczór minął na przeglądaniu mapy i wytyczenia marszruty. 
Piątkowe popołudnie należycie wykorzystałem. 
18:00 wybiła, przebierka w bike wdzianko i w drogę. Na rozgrzewkę trochę terenu w pobliskim Lasku Marcelińskim koło kwaterunku. Następnie pilnując się częściowo czarnego szlaku i z wykorzystaniem infrastruktury rowerowej mijam Stadion Lecha przy Bułgarskiej i jadę w kierunku Jeziora Rusałka. Wkraczając na zalesiony teren parku przez chwilę poczułem się jak bym się znalazł w Parku Śląskim. Robię poglądowe okrążenie terenową ścieżką wokół jeziora, heh mają Poznaniaki kilka ciekawych miejsc do jazdy.
Podążając dalej za szlakiem czarnym jadę za tubylcami do Parku Cytadela. Również się nieco krzątam po parkowych alejkach, doglądając tu i ówdzie pozostałości poznańskiej warowni obronnej. Dzień się chyli ku końcowi. Zarzucam na siebie wiatrówkę i azymut Jezioro Maltańskie. Również rundka wokół zbiornika i powoli zawijam z powrotem w kierunku noclegu. Na zakończenie jeszcze rundka na centrum, większość uliczek przetuptałem przy poprzedniej okazji jak byłem w Poznaniu, dlatego też zakręcam na Rynek porównać jak miasto tętni życiem w ciepłe majowe wieczory, a tu wiary od groma przesiadującej w rozlokowanych gdzie się tylko da ogródkach piwnych. W marcu jeszcze tak tu klimatycznie nie było. Z Rynku pod Zamek Przemysła II, nadal zamknięty z powodu prac konserwatorskich.

Nie mogło się obyć od przejazdu ulicą Świętego Marcina, na której mieści się również jeden ze starszych w mieście obiektów sakralnych Kościół pw. św. Marcina. Wylatując z ulicy jeszcze zakręcam pod Zamek Cesarski. Objazd pobudynków dawnego osiedla zamkowego i już prosto Grunwaldzką na Junikowo do kwaterunku. 
W sobotę po bankiecie korciło mnie ruszyć jeszcze na nocne manewry w celu zaczerpnięcia trochę kultury poprzez noc muzeów, ale jak to bankiet późno się skończył i zaczęło nieco padać to sobie odpuściłem. 

Trochę mało czasu na jazdę, ale i tak było warto sobie bika zabrać pod pachę i się nieco odchamić po pracy. 

Rajd Kraków - Trzebina 2015

Sobota, 25 kwietnia 2015 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczki
Prawdziwy sprawdzian wytrzymałości dla Prezesowej Narzeczonej. Kolejny dzień rowerowowania przed nią. Tyle, że dziś cały dzień przed nami i gonić nie trzeba.

Noc minęła mi dość szybko spania może niespełna 4 h. Jeszcze przed 7:00 pobudka i cały fort na nogi postawiony. Śniadanko, oporządzanie pokoi, sprawy formalno - finansowe i o 9:00 komenda startujemy.

Jak widać na załączonym obrazku brak snu nie przeszkadzał klubowiczom zaprawionym w  boju.

Start honorowy przerwany został tuż na wylocie z ulicy Kosmowskiej, gdzie znajduje się nasza twierdza. Dwóch gapowiczów zwrot na fort po plecak i telefon. Mało tego Tomek łapie panę w sumie to jako jedyny z naszego teamu. Szydercza Loża poszerzona o nowego członka Rysia miała pełne palce roboty.

Panie_P przypatrz się jak się profesjonalnie szydzi.

Wszystkie kółka sprawne to ruszamy na Błonia, a tam już spore zatłoczenie cyklistów.


Numery startowe pobrane, kochanie ze smailem w końcu jej "pierwszy numerek" rajdowy. Godzina do startu to korzystamy z okazji i śmigamy na małe zakupy.


Jedenasta wybija, odliczanie i ok. dwutysięczny peleton rozpoczyna sezon rowerowy kolejną już edycją Rodzinnego Rajdu Kraków - Trzebinia.
Z Martyną udaje nam się trzymać przodu peletonu, przez co zwężenia i pierwsze podjazdy pokonujemy sprawnie. Gdy już przebijając się nad A 4 zrobiło się szerzej wyrywni ruszyli przed nas, a my spokojnie swoim tempem jedziemy w kierunku mety, robiąc krótkie przerwy na pojenie bo od samego rana pogoda nam dopisywała.

W planach miałem zabrać Martynę do dolinki Mnikowskiej, pod obraz Matki Boskiej na Skale, ale gdzieś przegapiłem zjazd i przyszło jechać dalej. Z lekkim kryzysem na finiszu docieramy do finiszowego punktu kontrolnego.


Dalej to już tylko przejazd na teren Pałacu w Młoszowej, gdzie nastąpiło oficjalne zakończenie rajdu, losowanie rowerów oraz coś dla brzucha czyli energetyczna grochówka.

(kochanie jeszcze tylko do domku na rowerach)

Rowerów może i nie wygraliśmy, ale nie to się liczy. Zadowolenie z prywatnego wyczynu mojej pani w tym całym zmęczeniu bezcenne.

Posileni znów w mniejszej grupie opuszczamy Młoszową i kierujemy się ku domowi.
Przy powrocie dla odmiany wersja terenowa. Darek z częścią cyklozowej ekipy polecieli na Mysłowice krajową 79, a ja pozostałych prowadzę przez bezdroża.


Na Ciężkowicach małe przetasowanie wyrywni polecieli przodem dookoła, a ja z Martyną i Limitem spokojniejszym tempem odbiłem na Sosinę. Jedni mi odpadli to przygarnąłem ekipę z Dąbrowy, których wziąłem pod przewodnictwo i bokami podciągnąłem do samego Zagórza. My się się żegnamy, a Limit za Dąbrowiakami podgonił dalej do siebie na Psary.

Wypad bardzo udany, oj brakowało mi tego. Jutro odpoczynek, a w poniedziałek znów do pracy.

DP - Kraków: Olszanico nadchodzimy, czyli sezon rowerowy czas zacząć

Piątek, 24 kwietnia 2015 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki, praca
Pewnie będzie tak jak w zeszłym roku, czyli większość przejechanych kilometrów będzie związana z dojazdami do pracy, ewentualnie dłuższymi tripami w ciągu tygodnia roboczego, kiedy mam więcej wolnego. Ale co jak co sezon rowerowy uroczyście i zacnie trzeba było rozpocząć. A zaczęło się tak:
Od początku miesiąca załatwianie sobie wolnego na ten weekend. Po ciężkich bojach wreszcie się udało. W międzyczasie przygotowanie Meridiana do sezonu i konszachty z górą co by pogoda była gwarantowana na piątkowo-sobotni wyjazd.

Fort Olszanica zaklepany, miejsca rozeszły się jak świeże bułeczki. Wszystko zaplanowane można jechać.

Piątunio jednak przywitał mnie dość nietypową aurą. Zachmurzenie, ale ciepło i do tego w radio i na ICM niepewne wykresy co do opadów deszczu popołudniu.  W sumie wszystko mi jedno było ważne, że wolny weekend i można się za miasto wybrać i do tego w doborowym towarzystwie. 

Start z domu 8:30 tym razem z sakwami. Dawno się z nimi nie jeździło, ale wiatr na plecy przez co spoko się jechało. Na Morawę docieram o czasie. Mało dziś pracy i przychylność szefostwa sprawia, że zamiast o 16:00 kończę o dwie godziny wcześniej. 
Idealnie mi to pasuje. Wskakuję w bike wdzianko i parę minut po 14:00 opuszczam bazę.
Zastanawiam się tylko czy jechać do domu. Szybka analiza i stwierdzam, że to nie opłacalne więc melinuję się w PTTK-u. Czasu sporo to śmigam z buta do Plazy oporządzić obiadek na mieście. Wsad załadowany rundka na Dekerta zobaczyć za butami i wracam pod Oddział. W międzyczasie pod fontannę docierają Kocur, Limit i Rysiek. Przywitanko i idę do Oddziału po Meridiana.
Na miejsce zbiórki docierają kolejni uczestnicy Marek, Domino, Waldi no i moje słońce - Prezesowa Narzeczona. 

Pora śmigać. Nasz skład jest ostatnim, który śmiga do cyklozowej, zamiejscowej siedziby wypadowej FORTU Olszanica, reszta już w drodze. 
By sprawnie się przedostać decyduję się na wariant 100% asfalt.  Przystanek pierwszy BP Mysłowice, skąd zgarniamy Tomka.
Skład już w komplecie.
Rozkręcam wesoły pociąg i lecim na Pcim. Sprawnie pokonujemy Mysłowice, krótki pitstop w Imielinie i wbijamy się na wojewódzką 780, która prowadziła nas, aż do samego Krakowa.

Prorocze okazały się prognozy i mój słabszy biorytm, bo w Libiążu dopada nas deszcz.

I tak przez godzinę dawał nam się we znaki. Pierwszą falę deszczu przeczekujemy na stacji, gdy nieco odpuszcza ruszamy dalej. Jednak w Żarkach dopada nas ponownie chmura i znów pod dach.

Zielone światło nad horyzontem, deszcz ustaje słońce się chowa, a my w drugą stronę. Z uciekinierami z grupy łączymy się w Wygiełzowie. Zmrok nastał. Ostatnie 20 km pokonujemy w barwach nocy, robiąc jeszcze po drodze postój zaopatrzeniowy do grilla.
Na deser ostatni podjazd pod fort. Myślałem, że Martyna mnie zastrzeli, ale ambicja jej nie pozwoliła się poddać i dotarła w jednym kawałku pobijając swój dotychczasowy rekord dystansowy o 5 km. Należy również podkreślić, że treningi się przydały bo nie dawała za wygraną i równym tempem pokonywała kolejne kilometry o zróżnicowanym profilu trasy.

Wreszcie docieramy do celu. Reszta składu już biesiaduje przy kręgu grillowym. Ogarniamy się trochę i zacnie rozpoczynamy tegoroczne rowerowanie do późnych godzin nocnych.