Rajd Kraków - Trzebina 2015
Sobota, 25 kwietnia 2015
· Komentarze(2)
Kategoria wycieczki
Prawdziwy sprawdzian wytrzymałości dla Prezesowej Narzeczonej. Kolejny dzień rowerowowania przed nią. Tyle, że dziś cały dzień przed nami i gonić nie trzeba.
Noc minęła mi dość szybko spania może niespełna 4 h. Jeszcze przed 7:00 pobudka i cały fort na nogi postawiony. Śniadanko, oporządzanie pokoi, sprawy formalno - finansowe i o 9:00 komenda startujemy.
Jak widać na załączonym obrazku brak snu nie przeszkadzał klubowiczom zaprawionym w boju.
Start honorowy przerwany został tuż na wylocie z ulicy Kosmowskiej, gdzie znajduje się nasza twierdza. Dwóch gapowiczów zwrot na fort po plecak i telefon. Mało tego Tomek łapie panę w sumie to jako jedyny z naszego teamu. Szydercza Loża poszerzona o nowego członka Rysia miała pełne palce roboty.
Panie_P przypatrz się jak się profesjonalnie szydzi.
Wszystkie kółka sprawne to ruszamy na Błonia, a tam już spore zatłoczenie cyklistów.
Numery startowe pobrane, kochanie ze smailem w końcu jej "pierwszy numerek" rajdowy. Godzina do startu to korzystamy z okazji i śmigamy na małe zakupy.
Jedenasta wybija, odliczanie i ok. dwutysięczny peleton rozpoczyna sezon rowerowy kolejną już edycją Rodzinnego Rajdu Kraków - Trzebinia.
Z Martyną udaje nam się trzymać przodu peletonu, przez co zwężenia i pierwsze podjazdy pokonujemy sprawnie. Gdy już przebijając się nad A 4 zrobiło się szerzej wyrywni ruszyli przed nas, a my spokojnie swoim tempem jedziemy w kierunku mety, robiąc krótkie przerwy na pojenie bo od samego rana pogoda nam dopisywała.
W planach miałem zabrać Martynę do dolinki Mnikowskiej, pod obraz Matki Boskiej na Skale, ale gdzieś przegapiłem zjazd i przyszło jechać dalej. Z lekkim kryzysem na finiszu docieramy do finiszowego punktu kontrolnego.
Dalej to już tylko przejazd na teren Pałacu w Młoszowej, gdzie nastąpiło oficjalne zakończenie rajdu, losowanie rowerów oraz coś dla brzucha czyli energetyczna grochówka.
(kochanie jeszcze tylko do domku na rowerach)
Rowerów może i nie wygraliśmy, ale nie to się liczy. Zadowolenie z prywatnego wyczynu mojej pani w tym całym zmęczeniu bezcenne.
Posileni znów w mniejszej grupie opuszczamy Młoszową i kierujemy się ku domowi.
Przy powrocie dla odmiany wersja terenowa. Darek z częścią cyklozowej ekipy polecieli na Mysłowice krajową 79, a ja pozostałych prowadzę przez bezdroża.
Na Ciężkowicach małe przetasowanie wyrywni polecieli przodem dookoła, a ja z Martyną i Limitem spokojniejszym tempem odbiłem na Sosinę. Jedni mi odpadli to przygarnąłem ekipę z Dąbrowy, których wziąłem pod przewodnictwo i bokami podciągnąłem do samego Zagórza. My się się żegnamy, a Limit za Dąbrowiakami podgonił dalej do siebie na Psary.
Wypad bardzo udany, oj brakowało mi tego. Jutro odpoczynek, a w poniedziałek znów do pracy.
Noc minęła mi dość szybko spania może niespełna 4 h. Jeszcze przed 7:00 pobudka i cały fort na nogi postawiony. Śniadanko, oporządzanie pokoi, sprawy formalno - finansowe i o 9:00 komenda startujemy.
Jak widać na załączonym obrazku brak snu nie przeszkadzał klubowiczom zaprawionym w boju.
Start honorowy przerwany został tuż na wylocie z ulicy Kosmowskiej, gdzie znajduje się nasza twierdza. Dwóch gapowiczów zwrot na fort po plecak i telefon. Mało tego Tomek łapie panę w sumie to jako jedyny z naszego teamu. Szydercza Loża poszerzona o nowego członka Rysia miała pełne palce roboty.
Panie_P przypatrz się jak się profesjonalnie szydzi.
Wszystkie kółka sprawne to ruszamy na Błonia, a tam już spore zatłoczenie cyklistów.
Numery startowe pobrane, kochanie ze smailem w końcu jej "pierwszy numerek" rajdowy. Godzina do startu to korzystamy z okazji i śmigamy na małe zakupy.
Jedenasta wybija, odliczanie i ok. dwutysięczny peleton rozpoczyna sezon rowerowy kolejną już edycją Rodzinnego Rajdu Kraków - Trzebinia.
Z Martyną udaje nam się trzymać przodu peletonu, przez co zwężenia i pierwsze podjazdy pokonujemy sprawnie. Gdy już przebijając się nad A 4 zrobiło się szerzej wyrywni ruszyli przed nas, a my spokojnie swoim tempem jedziemy w kierunku mety, robiąc krótkie przerwy na pojenie bo od samego rana pogoda nam dopisywała.
W planach miałem zabrać Martynę do dolinki Mnikowskiej, pod obraz Matki Boskiej na Skale, ale gdzieś przegapiłem zjazd i przyszło jechać dalej. Z lekkim kryzysem na finiszu docieramy do finiszowego punktu kontrolnego.
Dalej to już tylko przejazd na teren Pałacu w Młoszowej, gdzie nastąpiło oficjalne zakończenie rajdu, losowanie rowerów oraz coś dla brzucha czyli energetyczna grochówka.
(kochanie jeszcze tylko do domku na rowerach)
Rowerów może i nie wygraliśmy, ale nie to się liczy. Zadowolenie z prywatnego wyczynu mojej pani w tym całym zmęczeniu bezcenne.
Posileni znów w mniejszej grupie opuszczamy Młoszową i kierujemy się ku domowi.
Przy powrocie dla odmiany wersja terenowa. Darek z częścią cyklozowej ekipy polecieli na Mysłowice krajową 79, a ja pozostałych prowadzę przez bezdroża.
Na Ciężkowicach małe przetasowanie wyrywni polecieli przodem dookoła, a ja z Martyną i Limitem spokojniejszym tempem odbiłem na Sosinę. Jedni mi odpadli to przygarnąłem ekipę z Dąbrowy, których wziąłem pod przewodnictwo i bokami podciągnąłem do samego Zagórza. My się się żegnamy, a Limit za Dąbrowiakami podgonił dalej do siebie na Psary.
Wypad bardzo udany, oj brakowało mi tego. Jutro odpoczynek, a w poniedziałek znów do pracy.