Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki

Dystans całkowity:20236.00 km (w terenie 3132.00 km; 15.48%)
Czas w ruchu:1083:21
Średnia prędkość:18.68 km/h
Maksymalna prędkość:70.50 km/h
Liczba aktywności:196
Średnio na aktywność:103.24 km i 5h 31m
Więcej statystyk

Rowerowy rajd niepodległościowy

Wtorek, 11 listopada 2014 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
W 11 listopadowy dzien iście wiosenna aura. To i plan całodniowy również wypełniony po brzegi. 
Skoro świt pobudka i na 9:00 do kościoła na imieninową mszę - wkońcu dzień św.  Marcina.
Powrót, przebierka w bike wdzianko i lecę na Niwkę, a dokładniej TTC dogonić grupę będzinskich Ghostow. Na miejscu okazuje sie ze jestem jeszcze przed duchami. Czekam jeszcze parę chwil z dwojką cyklistów, po czym już spore grono wycieczkowiczow dociera.
Krotka przerwa i przylączywszy się do peletonu ruszamy na objazd mysłowickich bezdroży, by się przedostac na katowicki Giszowiec. Milo plynie czas, a tu jeszcze inne plany jeszcze zostaly do zrealizowania. Po dotarciu na Janinę, odłączamy się z Mackiem i wracamy na Sc. 
Rowerowania starczy przebierka znow w cywil ciuch i zbiorkomem na afterparty do Martyny..

57 zakończenie sezonu w Chudowie.

Niedziela, 19 października 2014 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczki
Kolejny rok z rzędu jako klub wyruszyliśmy na zakończenie sezonu turystyki kolarskiej do Chudowa.
Do ostatnich chwil nie wiedziałem czy uda mi się pojechać i przewodniczyć tej eskapadzie, ale układ grafiku wyjazdów sprawił, że jednak na weekend zostałem w domu i mało tego na ten weekend zapowiadała się słoneczna pogoda.

Wrzucam info na neta i w niedzielny poranek zbieramy się pod fontanną - w tym sezonie nie było za dużo okazji do wspólnego kręcenia.
Meridian jeszcze pauzuje to za przyzwoleniem Martyny odpalam Authora i w drogę. Jak to zrobiłem nie wiem, ale nawet wyrobiłem się w czasie i się punktualnie stawiłem na zbiórkę. Dwie nowe twarze, po za tym klubowa elita: Waldi, Krzysiek, Patyk, Maciek, Domino, trójka z Mysłowic Darek, Paweł i Andrzej oraz Ja z tatą i bratem. Kwadrans studencki dla potencjalnych spóźnialskich, dzwonię jeszcze do Frey'a właściwie wyciągając go z wyrka z zapytaniem czemu go tu nie ma jak loża prawie w komplecie. Zgadujemy się, że poleci prosto sam do Chudowa i spotkamy się na miejscu.

Ruszamy. Łącznie 13 chłopa (parszywa trzynastka :D :D). Bez żadnych przygód przedzieramy się przez rozkopaną ul. Sobieskiego, następnie Szopki i Nikisz. Sprawy rodzinne zmuszają Maćka do przerwania wypadu i zostaje nas dwunastu. Wyskakujemy na Dolinie 3 Stawów, skąd na pętlę Brynowską i już za drogą przez Ligotę na Stare Panewniki, gdzie dołączają Kot i Rysiu. Ekipa rośnie. Lasem przebijamy się na Starą Kuźnię, gdzie znów asfalt i prosto do celu.

Pod ruiny zamku w Chudowie docieramy na punkt 11:00, Rafał też już dotarł. Pokazała się również Teresa oraz Piotrek z familią z Rudy. Na puchar na najliczniejszą grupę jednak to za mało. 33 osoby przywiózł ze sobą Leszek z Wagabundy, a nasza Cykloza wraz z ekipą od Badury była na równi na drugim miejscu.

Zapisy i zasiadamy do urodzinowego kręgu Krzyśka.


Posileni złocistym trunkiem szukamy innej szansy na nagrody biorąc udział w konkursach i smażing kiełbachy na żywym ogniu.
Tu już lepiej nam poszło. Mistrzu wirażu Kocur złapał złoto za najszybszy czas przejazdu po torze przeszkód, a sokole oko Paweł ustrzelił brąz w strzelaniu z łuku. Dochodzi 14:00 pora wręczania medali i gratulacji. Z oficjalnych źródeł, łącznie na metę tegorocznej edycji zakończenia sezonu stawiło się ponad 300 uczestników. Pogoda jak zwykle dopisała.

Pora się zbierać na after party. Plany się trochę pozmieniały i zamiast u Teresy lądujemy na klubowej działce u Maliny.
Powrót na Sosnowiecką ziemię dla odmiany przez rudzkie Bielszowice i Wirek, Świętochłowice, Chorzów Batory, Tysiąclecie, Park Śląski, Bogucice i Borki.
After zacny. Szybciej zdecydowanie robi się ciemno. Około 20:00 wrażenie jakby już północy minęło. Pora zakończyć wojaże i ruszać w swoim kierunku. Większość już się porozchodziła. Z racji, że Domin z Patykiem pojechali odholować Ryśka do Kato to tylko w dwóch ja i Frey lecimy na Zagórze.

Dzionek bardzo aktywnie i sympatycznie minął. W przyszłym tygodniu też delegacja w środku tygodnia to weekend znów zapowiada się w domu.

Nightbiking Katowice & single bike mtb

Sobota, 20 września 2014 · Komentarze(1)
Kategoria Inne, serwis, wycieczki
Narazie tyle, że dane reszta pikanterii jak znajdę chwilę.

EDIT:

Sobota zaczęła się jakoś nijako w sumie bez żadnych planów, aczkolwiek chodziło po głowie długodystansowe kręcenie bo weekend znów w domu. Normalnie zapomniałem już że coś takiego istnieje. Budzę się coś koło 7:00 słyszę, że za oknem dudni deszcz i długo się nie namyślając zwrot na drugi bok i dogorywam dalej w wyrku.

Dobiega południe już mnie nosi. Doprowadzam się do porządku i powoli rozkminiam co z tym dniem zdziałać zwłaszcza, że pogoda się poprawiła.
Z pomocą przyszedł Facebook. Spoglądam co się dziś dzieje, a tu opcja jazdy bikem na strefę kibica pod Spodek na mecz półfinałowy, na dokładkę zaskakuję, że dziś jeszcze do wyboru dwie nocne rowerowe imprezy. Jeden nightbiking w Jaworznie, a drugi w Kato. Co tu wybrać myślę. Trochę czatowania trochę telefonów i padło na nocne manewry po Katowicach.

Ale nim zapadł zmierz i nocne wojaże miały się zacząć zgaduję się z Pawłem na popołudniowe rowerowanie po okolicy w ramach supportu przed tą zakręconą nocą. Na 17:00 umawiamy się pod Dorjanem skąd we dwóch ruszamy rozruszać się trochę po dąbrowskich kałużach. Jako, tereny bliżej mi znane niż Pawłowi to ja w roli przewodnika i robimy objazd "trójki i czwórki". Kończąc pętlę przy molo spotykamy Doms'a. Chwila pogaduch i się żegnamy. Powrót na Zagórze. Ciemno i chłodnawo się robi to uzbrajamy się w długi ciuch, a ja dodatkowo ładuję do plecaka trochę popasu na rowerową noc.

Załadowani sprawnie przedostajemy się trasą do centrum Sosnowca, gdzie umówiliśmy się z Adim, który również się skusił na nocną jazdę. W trójkę ruszamy pod Spodek, połączyć dwa z trzech możliwych wariantów - czyli trochę meczu i resztę jazdy.
Docieramy na rozpoczęcie. Zaraz za nami zjawiają się Darek z Andrzejem oraz Kocur. Przetasowanie ekipy: Ja z Kocurem i Adim ruszamy na Muchowiec na główny punkt programu, a reszta ekipy zostają w strefie do końca półfinałowego meczu.

Dobiega 21:00 wpisujemy się na listy startowe, do naszej trójcy dołącza kolejny szyderczy człek FREY,  znaczy się będzie wesoło. Wspólne foto i ruszamy na całonocny objazd Katowic.
Na początek ruszamy spod lotniska pod Spodek. Jak się okazuje prowadzimy już 2:0 w setach. Noc długa przed nami to robimy pitstop na pomniku Powstańców śledząc trzeci set. Niestety tracimy go i mecz się jeszcze dalej będzie ciągnął. Ruszamy. Spod Spodka po kolei na Bogucice, Dąbrówkę, Szopki, gdzie dostaję sms-a od Pawła, że czwarty set wygrany i z wynikiem 3:1 przechodzimy do finału. Niusa od razu puściłem wśród peletonu. Dalej przez Janów, Nikisz i Giszowiec na Murcki, gdzie dłuższy pitstop na stacji benzynowej. Potem Ochojec, Piotrowice i insze katowickie dzielnice. Trochę odcinków leśnych, os-ów specjalnych co by umilić i uatrakcyjnić trasę. Po dłuższym bajaniu docieramy na Tauzena. Już po 2:00, gdzie tam jeszcze do rana, a tu zaczyna pokrapywać. Przebijamy się do Parku Śląskiego. Przy komarze zbiorowe foto i tniemy dalej do Silesii na popas. Przy wylocie z parku zaczyna dość solidnie padać. Przez co do Tesco docieramy solidnie zmoczeni. Półtorej godziny przerwy w środku galerii sprawia, że większość ciuchów szczególnie rowerowych zaczyna wysychać. Następuje kryzys w ekipie dochodzi 4 nad ranem. Sporo osób przemokniętych dalszą trasę sobie odpuszcza, a my brniemy dalej. Docieramy na Sokolską, Rafał nas opuszcza i wraca na DG, a niedobitki choć ich jeszcze sporo zostało błąkamy się jeszcze po okolicznych uliczkach Śródmieścia. Na godzinę przed finiszem na hałdzie z Kotem i Adim opuszczamy peleton i jedziemy na Dworzec do Maca na małe co nieco.

Nie wiem czy to kryzys jakiś nastał, czy mało mi było po ostatnim upadku - na rogu Mariackiej i Dworcowej jakoś dziwacznie zbieram zakręt i wpadam na krawężnik. Powtórka z rozrywki czyli katapulta z roweru i zaliczam spektakularną glebę. Normalnie sam bym sobie szydeczego palca pokazał, ale już mnie Kot wyręczył. Podnoszę się, tym razem jakoś lepiej upadłem bo nic nie zdarte. Oczywiście zastanawiam się jak tego krawężnika mogłem nie widzieć, dwa po co tak szeroko wchodziłem jak tyle chodnika do dyspozycji było. No cóż stało się, ogarniam się i kręcimy dalej pod Maca. Czuję, że jednak jest coś nie tak z rowerem. Jakoś dziwnie napęd chodzi.  Robię redukcję, a tu jak na złość na wysokości Hotelu Monopol wózek tylnej przerzutki zawija się w szprychy, krzywiąc przy okazji hak. Poziom zirytowania dochodzi fazy krytycznej czyli nici z dogonienia grupy i dotarcia przed świtem na hałdę i jeszcze nie wiem czy uda się bika doprowadzić do ładu czy będzie trzeba ściągać transport nad ranem.

Rozpoczynamy ogarnianie problemu. Próbuję jakoś doprowadzić przerzutkę do stanu używalności ale wykrzywienie jest na tyle duże, że próba naprostowania haka i wózka się nie powiodła. Czas na plan B. Łapy już mega uwalone i do tego zaczyna znów popadywać. Chowamy się pod zadaszenie i biorę się za przerobienie Meridiana w Singa. HEH czas na debiut rozpinania i skracania łańcucha. Jakoś to ogarniam przełożenie 2-6 jakoś się pociągnie do domu. Nim skończyłem się babrać z tym defektem zrobiło się jasno. Pakuję zestaw naprawczy w szmatę nadmiary smaru z rąk i jedziemy wreszcie do tego Maca. Gdyby nie te zachciewajki może rower byłby jeszcze na chodzie, a tak kolejne wydatki. Wrzucam w siebie kawę o poranku i wracamy na Sosnowiec. Na Bogucicach, żegnamy się z Kotem, a my dalej na Dąbrówkę, Morawę i wjazd przez Sobieskiego na Sosnowiec. Nawet dobrze mi się udało spiąć łańcuch bo luzów nie ma i leci się stale na równym tempie 20 do 25 km/h.  Przy Żeromie odbija i Adrian, a ja już sam za drogą na Zagórze. W domu 8:15 co za tym idzie 24 na nogach.

Jakoś mnie ten upadek i awaria totalnie nie załamała i tak do domu wróciłem z bananem na mordzie, że mimo wszystko nocka i tak fajnie minęła.
KIBICUJEMY


DRON BZZZ...


Z nią part II

Środa, 17 września 2014 · Komentarze(9)
Kategoria wycieczki
Rzadko się udaje dopasować wolne, ale jak już się udało należycie trzeba było owy fakt wykorzystać.
Do poludnia wielkie byc:-) zenie. Rowerowy dzionek z nią rozpoczeliśmy o 13:00. Dla rozruchu trochę objazdów po dąbrowskich rowershopach.  Jak już moje słońce przyzwyczaiło się do roweru po serwisie ruszyliśmy w kierunku Siewierza.
Z centrum DG na P3. Bieżnią od strony cylpa na Piekło. Wbijamy się na terenową część pętli wokôł P4 i prosto przez Wojkowice Kościelne na Podwarpie. Na chwilę opuszamy czerwony szlak i delikatnie odbijamy w kierunku gierkówki sfocić dawno nie widziany wiatrak.
Wiatrak na Podwarpiu.


Powrót na szlak i szuterkiem już docelowo na Siewierz. Tempo moż niezawrotne ale dziś nie miało to znaczenia.
Siewierz Zamek z moim skarbem.

Sesja foto zrobiona 30 km w nogach pora na przerwę. Przerwa w postaci kebsa i pysznych lodów na siewierskim rynku. Posileni i zrelaksowani ruszamy w drogę powrotną nieco spontaniczną i przełajową. Przez chwilę wracamy drogą w kierunku Trzebiesławic, ale po minięciu obwodnicy Siewierza odbijamy na zielony szlak pieszy prowadzący w rejony Wysokiej. Wesoło się jechało tym terenem. Najpierw piach, potem kamienie, trawsko i kilometr pchania przez jakieś bagna.

Opuszczamy teren i od Wysokiej kręcimy na Chruszczobród z przerwą na czekoladowy dopalacz. Wiaduktu jeszcze nie oddali to przebijajmy się przez stację i dalej przez Tucznawę na Ząbkowice. Znów chwile terenem by się przebić na piekło i powrót na bieżnię. Krótki postój na molo i przez Zieloną i park Hallera wracamy po zmroku na Zagórze.
Dzionek bardzo mile spędzony. Kochanie i dla ciebie pochwała za wytrwałość i nowy dystansowy rekord. Niebawem czas na setkę.

Nie taki dzień straszny jak go ICM maluje - powrót z urlopu

Niedziela, 3 sierpnia 2014 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczki
Ekipa chłopaków obawiała się deszczowej aury i odpuściła wyjazd na górę, a ja skorzystałem z wariantu i za dwa dni 160 ukręcone.

Ostatnia nocka minęła w domu pielgrzyma. ICM na popołudnie nie wróżył różowej pogody mimo to zaryzykowałem i wybrałem wariant powrotu w późniejszych godzinach.

Rano jeszcze obcowanie ze znajomkami z KSRW, podziwianie maszyn przybyłych na uroczystości pielgrzymkowe motocyklistów. Potem tradycyjna msza i o 13:00 obiadowanie przecież na głodnego źle się jedzie.

Wybija 14:00 żegnam się i w drogę z nutką obaw związanych z popołudniowymi burzami.

Do Leśnicy leci się fajnie między braćmi szybszymi - motocyklistami. Potem już załączam tempomat i spokojnie +25 lecę w kierunku Ujazdu mijając się co chwilę z innymi grupami bikersów jadącymi tą samą trasą.

Na wysokości Kędzierzyna zaczyna się błyskać yhmm a ja w szczerym polu. No nic jadę twardo zmagając się z wmordewindem.
W Ujeździe łapie mnie ulewa, ale jestem w odpowiednim miejscu i czasie i chronię się pod dachem marketu. Przymusowy półgodzinny postój. Burza ustaje lekko jeszcze kropi ale w oddali dostrzegam cyklistę skoro on jedzie nie mogę być gorszy i w pogoń za nim po kilometrze już jedziemy w dwójkę. Przypadkowy kompan podróży leci do Siemianowic, węższa opona i na pusto ciężko mi się za nim podpiąć, ale widzi że zostaję z tyłu i dotrzymuje mi tempa i tak razem aż do autobany, gdzie napotkany leci dalej DK 40 na Pyskowice, a ja zwrot na zamek w Pławniowicach. Dalej już na Taciszów i Kleszczów po drodze już tylko krótkie przerwy na uzupełnienie płynów.

Z Kleszczowa to już prosta do GOP-u. Po mieście to jakoś się szybciej jedzie może z racji, że krajobraz zróżnicowany. Wjazd do Gliwic i azymut dworzec PKP. Pogoda jednak sprzyja jadę dalej na Zabrze. Tutaj mi się trochę mota, za wczas skręcam i robię ekstra kółko nim trafiam na drogę prowadzącą do Rudy Śląskiej Chebzia. Szybko jednak koryguję dane i wracam na właściwy tor. Od czasu Ujazdu na Rudzie dopada mnie kolejna chmura z obfitym krótko trwałym deszczem ale znów wspomagam się przystankiem i uchodzę na sucho. Z Stąd to już rzut kamieniem do domu. Docieram pod dworzec na Chebziu skąd zwrot na Świętochłowice. Tu nawet nie ma śladu, że padało. Ściągam deszczówkę i zmierzam dalej na Chorzów. 79 nie chce mi się jechać to odbijam na Wandy i bokiem lecę na Klimzowiec, skąd wjazd na Katowicki tauzen. Objazd Osiedla i wylatuję przy Silesii. Jestem o czasie to jadę podstawić się na dworzec PKS na spotkanie z moją lubą która wieczorem śmiga do Krakowa. Ssanie się włącza to na szybko żarcie śmieciowe - przytłumić głoda kebsem. Chwila jeszcze pogaduch nim odjedzie. Pojechała to i ja wracam do domu. Trzymając się 86 docieram do Granic Zagłębia. Powrót po urlopie to i odwiedziny znajomych. Nim docieram na kwaterę pit stop na małe co nieco u Adiego. Skąd już powrót na spanie bo jutro znów szara rzeczywistość.

Mimo zielonych słupków na popołudniowej prognozie jednak powrót uszedł na sucho.

Urlop na finiszu

Sobota, 2 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Tydzień urlopowy dobiega końca. Właściwie ostatni dzień by coś jesze objeździć bo jutro powrót na Górny Śląsk.

Wstaję jakiś taki niemrawy, ale po prysznicu już jest trochę lepiej. Pogoda klarowna +30 wiatr tak jakby ze wschodu. Warunki dobre bym się udał do Opola. Jednak nie zmieściłbym się w ramach czasowych z powrotem i sobie odpuściłem. Mapa poszła w ruch. 

Przeliczam siłę na zamiary i o 13:00 dosiadam Meridiana i w drogę.
Początek to zjazd do Leśnicy, skąd za zielonym szlakiem rowerowym zmierzam przez Zalesie Śląskie do Klucza. Krótka przerwa na poczytanie info odnonie drewnianego kościółka.  

Opuszczam chwilowo asfalt i wpadam na czerowony rowerowy prowadzący do Olszowej. Szlak terenowo urozmaicony. Było błoto, woda, pokrzywy, przeorane pole  (szlak  tak prowadził, ścieżka jeszcze kiedyś pewnie była zanim rolnik zaorał)

W Olszowej znów przerwa przy parku miniatur. Pieczątki nie udaje się żadnej pozyskać.Jeszcze sie nie dorobili.

Czasu mi jeszcze zostalo, to zamiast scinac na Czarnocin wpadam na Wojewodzka i krece do Strzelec zobaczyc jak ida postepy przy pracach rekonstrukcyjnych palacu chrabiego Renarda. Wrzucam w siebie 0,5 Pepsi po czym zaczynam powrot.

Ze Strzelec na Dolna, gdzie wracam na zielony szlak rowerowy, ktory poprowadzony polami wzdluz A4 doprowadza mnie do Wysokiej. Podjazd i znow na Ance.

Popoludnie zlecialo na zmianie kwatery i przenosinach do domu Pielgrzyma. Mialo byc juz koniec krazenia, a tu bonus o 19:00 do Zdzieszowic po zapas wody i po raz ostatni na gore.

Troche pod gorke

Piątek, 1 sierpnia 2014 · Komentarze(0)
Kategoria rekreacja, wycieczki
Pod wieczor dopiero jakas sensowna pora do jazdy, chociaz jakis taki senny dzien ze sie nie chcialo z wyrka wstac.
 
Na 19:00 z bucisza do Zdziszowic odprowadzam moja lady na cug, poczym powrot na Anke na biku terenowym podjazdem.

Za karolinką do Gogolina

Czwartek, 31 lipca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Dzis trochę kręcenia czyli zaplanowana trasa z wczorajszego popołudnia.

10:30 wyjazd z Anny mgła już opadła i można było ruszać. 
trasa Wysoka, Gogolin w poszukiwaniu Karolinki. Znaleziona skamieniała w parze ze swym Karlikiem. Dalej azymut Krapkowice. Trochę krzątam się po rynku i nawijka do Zdzieszowic na przeciw Martynie. Jakoś szybko minęła mi ta pętla to krążę jeszcze po okolicy w oczekiwaniu na cug.

Stoi na stacji lokomotywa, a z wagonu wysiada Ona jeszcze żywa. Potem już z buta powrót na Górę i połączono jedno z drugim. 
I był rowerek i trochę spaceru czyli plan urlopowy prawidłowo realizowany.

Dzis total chilout

Środa, 30 lipca 2014 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Dzis dzien na pasywny odpoczynek. Na Annabergu cisza spokój to można było do 10:00 poleniuchować. Koło 11:00 wpinam na meridiana puste sakwy i zjazd do Leśnicy po zakup żywności na resztę pobytu. By nie najkrótkszą drogą to staczam się do Zdzieszowic, skąd przy koksowni dopiero zawijam wkierunku Leśnicy. Załadowany zapasem wody i inkszą strawą innym podjazdem wracam na Ankę.

Chodził mi po głowie jeszcze objazd Góry od wysokiej poprzez Gogolin, Krapkowice i Zdzieszowice, ale jakoś się zebrać nie mogłem.
Może jutro się to zrobi nim wyjadę do Zdzieszowic po Martynę.

Annaberg po raz kolejny -urlopujemy na opolszczyźnie

Wtorek, 29 lipca 2014 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczki
Jakoś dziwacznie  ów dzionek się zaczął. Napierw urywa mi się film podczas zajadania kolacji i wpisywania poniedziałkowego dystansu na bs-a. Budzę się naa fotelu gdzieś przed 4 nad ranem. Powoli zaczyna świtać przenoszę się na wyrko i dalej w kimę. W planach było wystartować  o 10:00. Yhmm wsio pięknie miło tylko obudził mnie telefon od mamy jak tam czy już w trasie, a ja sobie smacznie śpię. No to pojechane do stanu używalności dochodzę dopiero o 11:30. Doprowadzam mieszkanie do ładu, selekcja rzeczy ma wyjazd, a minuty uciekają co za tym idzie i godzina wyjazdu niepewna. Selekcja rzeczy zrobiona sakwy załadowane czas na przegląd bika czy wszystko gra. Nie  jest tragicznie przesmarowanie łańcucha i amorka, na zagarze 14:30, coś nie idzie podgonić tego dnia.

Dzwonię do Limita czy normalnie dziś kończy pracę i czy mu się do domu nie śpieszy bo mam niecny plan co by mnie kawałek odprowadził w drodze na Annaberg. Odpowiedź zadowalająca. Umawiamy się u mnie pod domem, a ja w międzyczasie idę wrzucić coś na ruszt. 

Po 15:00 dociera Limit, siodłam Meridiana w sakwy i o 15:300 startujemy. Adam zdecydowanie bardziej wyjeżdżony to trzymam mu się za kołem co momentami było trudne i zostawałem z tyłu. Bagaż robił swoje. Sprawnie jedziemy do Będzina po czym przy M1 wpadamy na 94 i dalej jak droga prowadzi. Do Czeladzi średnia 28,6. Darek coś w kulki dziś leciał bo do Zabrza większość skrzyżowań pauzowana na czerwonym świetle. Po kolei przemierzamy Czeladź, Siemce, Bytom, Zabrze, aż docieramy pod A1. Zjazd na tankowanie na Orlena. Pojenie i się żegnamy. Adam zapętla trasę powrotną do domu, a ja dalej gonię po DK 94. Nim nasze drogi się rozchodzą od strony Czeladzi dostrzegam niepokojące chmury wróżąc nadchodzący deszcz. Plus taki, że chmura była za mną czyli to ja robię za króliczka i będę uciekał, a może pójdzie bokiem. 

Limit dał mi dobrą rozgrzewkę. Za autostradą zupełnie inna jazda, same wioski dobry asfalt praktycznie bez świateł to można było gonić. Cały czas kontrolując co się dzieje za moimi plecami przemierzam kolejne kilometry docierając przez Pyskowice do Toszka.
Już tradycyjnie punkt postojowy na tej trasie. Parkuję na Zamku po czym prorocza chmura burzowa mnie dogania i zaczyna dość konkretnie zacinać. Godzina przerwy lokuję się pod sceną na dziedzicu zamkowym i  wyciągam się na ławce. 19:00 wybija deszczysko ustało, z dróg też już woda ściekła pora brnąć dalej. Asfalt jeszcze wilgotny do okoła wszystko paruje. Po paru kilometrach docieram do granicy Województwa Opolskiego. Zupełnie inna jazda po tym deszczu. Nim się dobrze rozbujałem na nowo docieram do Strzelec Opolskich, któtka przerwa na uzupełnienie płynów. Opuszczam 94 i odbijam na Gogolin podziwiając w oddali powoli zachodzące Słońce. Ostatni zwrot i zaczynamy najdłuższy podjazd dnia czyli 5 km wjazd przez Wysoką na Górę św. Anny. Kwadrans przed 21:00 melduję się na najwyżej położonym obiekcie opolszczyzny - Bazylice na Annbergu. Łączność z mamą i zjazd do pnsjonatu, gdzie przez najbliższe dni dni rezyduję.

W sumie wyjazd opuźniony miał swoje plusy.Się wysałem, załapałem się na odprowadzanie no i nie jechałem w największy upał.