Pod koniec miesiąca nieco więcej jazdy. Ale generalnie słabo, tylko jedna trasa pow. setki w tym miechu.
Pobudka jak na ostatni dzień września idzie dość opornie, jakoś niespokojnie spałem co sprawiło, że rano jestem dość zmierzły i nie mogę się z niczym wyrobić. Z lekkim poślizgiem udaję się na Morawę. Jazda z początku idzie też opornie, wczorajszy objazd nieco sił zużył, ale z każdym km było lepiej. Ruch sporawy na drogach, ale bez ekscesów.
Na bazie przebierka i jazda na dwa montaże. Powrót na bazę jeszcze w normalnych godzinach, więc planuje wprowadzić wczorajszy pomysł w czyn i udać się do Bytomia na masę. Udaje mi się też nakłonić Krzyśka na wypadzik za miedzę. Zgadujemy się pod firmą na Szopkach i ok. 16:30 kręcimy w owym kierunku. Z Szopienic na Dąbrówkę i dalej za drogą na Siemce, aby w Michałkowicach wlecieć na DK 94 i nią docelowo do Bytomia.
Tuż przed Rynkiem czuję, że na zadku zaś miękko. O rzesz ty, zaś pana. Tuptusiamy te parę metrów na Rynek i dokonuję oględzin i wymiany dętki. Obrót koła i jest winowajca. Nowa opona nie wytrzymała ataku wszywki. Wyciągam intruza i szybka wymiana bo do startu masy kilka minut.
Uporawszy się z problemem dołączamy do masowiczów. Dynio dziś w roli gospodarza, bo Roman akurat na targach rowerowych w Kielcach. Wybija 18:00 i startujemy. Młody Badura w trakcie gdy czynimy rundę honorową wokół Rynku nalicza się około 160 cyklistów. W asyście służby medycznej i policji jedziemy na zaplanowaną trasę. Długo nie było trzeba, jak się włączyłem w pomoc przy zabezpieczaniu przejazdu. Tuż przez finiszem widzę defekt u jednej dziewczynki. Ramię od korby się poluzowało. Klucz głęboko w plecaku więc chwilowo ręką ile się da skręcam śrubę, a resztę operacji kończę już ma mecie Masy. Na koniec dziewczynka uznała, że jestem jej dzisiejszym bohaterem, bo mogła dzięki mnie dokończyć przejazd. Miło.
Towarzystwo się rozjechało, odnajduję Krzyśka i udajemy się do Cukierni na babeczkę i kawusię, a co. Posileni wpadamy na 94 i nią prosto już do Czeladzi. Tam okazuje się, że coś za szybko dotarliśmy i zamiast od razu na Szpital Wojewódzki to odbijamy na Milowice, gdzie wpadamy na czerwony rowerowy prowadzący na Stawiki. Niezły klimacik jechać tamtędy już po zmroku. Ze Stawików na Mireckiego i po chwili wpadamy na ścieżkę wzdłuż Będzińskiej, którą to już prosto na Szpital Wojewódzki, gdzie ostawiam Krzyśka, który jeszcze musi odbębnić nockę w pracy, a sam kręcę w kierunku Środuli. Już prawie pod domem sms od żony co bym jej kupił leki w całodobowej aptece. No cóż jeszcze raz zwrot i śmigam do najbliższej pod Plejadę. Dokonuję zakupu i już prosto na kwadrat.
No dzionek super zapełniony,do tego spotkanie z dawno nie widzianymi ludkami i kolejny tysiąc do przodu. Teraz czas dociągnąć do 8k km.
Dziś zaś dniówka na Morawie. Nieśpiesznie udaję się tam na godzinę 8:00. Dużo roboty nie ma to korzystając z chwili doglądam jeszcze Darkowego roweru i czy wszystko śmiga jak należy. Nim się oglądam na zegarze już po 17:00. Wybywam z Morawy i kręcę na Rawę podrzucić ulotki na firmowy salon i po sąsiedzku wpadam do żonki na kawę. Półgodzinna pauza i po 18:00 lecę dalej w trasę. Wstępnie Krzysiek proponował mi przejażdżkę do Piekar w celu zakupienia jednej rzeczy, ale potem mi oddzwania, że jednak nic z tego nie wyjdzie, bo towar nie dotarł. Co jak co pomysł na objazd mi podsunął.
Z Rawy kręcę na Dąbrówkę i dalej do centrum Siemianowic, skąd przybieram kurs na Michałkowice. W trakcie jazdy podziwiam barwne niebo w blasku zachodzącego Słońca. Efekt końcowych chwil.
Następnie przecinam DK 94 i kieruję się na Piekarską Dąbrówkę Wielką i za drogą docieram do "granicy" śląsko - zagłębiowskiej Brynicy i wylatuję opodal Aldi-ka w Wojkowicach. Cały czas prosto do Bobrownik, aż docieram do drogi, doprowadza mnie na jaz między jeziorami w Rogoźniku. Potem w lewo do wojewódzkiej 913. Pora na podjazd pod cmentarz i zjazd do Strzyżowic. Kręcę ową wojewódzką dalej aż na wysokości zjazdu do Limita odbijam na Szkolną i kręcę do Sarnowa, gdzie zaś przecinam krajową 86 i turlam się przez Preczów, aż do P4. Objeżdżam zbiornik, aż do Piekła, gdzie wpadam na ul. Parkową, którą to docieram pod Dworzec w Gołonogu. Potem już dojazd do Piłsudskiego i już prosto w kierunku Zagórza. Nim do domu docieram jeszcze małe zagięcie do Euro po popas Izo - pojeniowy. Jutro korci mnie po pracy jak się wyrobię zajrzeć do Bytomia, zobaczyć jak tam Romanowi idzie z organizacją masy, czy jeszcze się w nie bawi.
Wtorek jakoś dość opornie się zaczyna. Budzik informuje, że pora wstać zaraz po 7:00, ale przyciąganie około poduszkowe jest tak duże, że ostatecznie z wyrka wydostaję się godzinę później. Potem jakoś nie mogę zaskoczyć na obroty, że staruję z domu z dużym poślizgiem czasowym, co w efekcie skutkuje drobnym spóźnieniem na Rawie. Dobrze, że w tygodniu nie ma tu tylu zwiedzających galerię.
Pod wieczór na salon wpadł Krzysiu, który jak zwykle nie omieszkał skorzystać z darmowego seansu na fotelu masującym, umilając mi przy okazji czas do zamknięcia salonu. Gdy wybiła 20:00, zamykam przybytek i wspólnie kręcimy nieco kilometrów. Zakosem przez Dąbrówkę potem Czeladzkie Piaski docieramy na Pogoń. Przelot ścieżką wzdłuż Będzińskiej, aż do Wisienki, gdzie przeskakujemy na drugą stronę torów. Potem koło wytrzeźwiałki kręcimy na Środulę i równoległą drogą do DK 94 śmigamy pod cmentarz na Zagórzu. Tam Krzychu nawraca i kręci w kierunku Szpitala Górniczego, a ja już podjazd pod Mec i zjazd do siebie na kwadrat.
Dziś na bazę śmigam o godzinę wcześniej.Pobudka jak jeszcze ciemno, ale w trakcie obrzędów przedstartowych zrobiło się na tyle klarownie, że nie było konieczności jechać z oświetleniem.
W sumie dziś na firmie to tylko jazda na montaż fotela w moje rodzinne strony. Potem to już miałem więcej luzu na placu i mogłem się zabrać na ciąg dalszy serwisowania Darkowego pojazdu. Ehh, chyba przestanę serwisować te marketowe sprzęty. Nic nie idzie idealnie zgrać. Trochę czasu mi na tym schodzi, ale wreszcie dochodzę do ładu z tym ustrojstwem.
Potem powrót do rodziców, gdzie czekał na mnie jeszcze rower brata do lekkiego serwisu. Akurat tutaj to tylko poprawa tylnego hamulca i manetki od przedniej przerzutki.
Uporawszy się ze wszystkim śmigam już do siebie na kwadrat.
Po wczorajszej ustawce wstaję jakiś taki obolały, ale jak przyszło jechać do pracy nawet nie czułem jakiegoś dyskomfortu. Na bazę docieram co prawda lekko spóźniony, ale bez konsekwencji.
Kończę pracę o 16:00, a do zebrania klubowego jeszcze trochę czasu, więc montuję na bagażnik koło od serwisowanego roweru i kręcę z nim do Plastrów z próbą rozkręcenia wolnobiegu. Chłopaki z serwisu się też nagłowili, ale udało im się odkręcić ową część przy pomocy nieco już zużytego klucza. Skoro się udało to nie ma sensu zabierać koła do domu i ratować się sprzętami od pana Roberta. Mam jeszcze chwilę do 17:00, to zawracam na Morawę odstawić kółko. Potem nawrót i już prosto na Dęblińską.
Po zebraniu nabijam kalorię zapiekanką z Zapiekarnika, po czym odprowadzam Martynę na busa, a sam sunę jednośladem na kwadrat.
Mobilny serwis rowerowy. Przy okazji robienia na firmie przeglądu roweru od Darka, korzystam i wymieniam zużyte kółeczka od tylnej przerzutki.
Ja nie wiem, człowiek chce tu kulturalnie wyskoczyć z chłopakami na rower, a tu los takie złości na mnie szykuje. Jak to Limit wspomniał "ofiary muszą być" - ale czemu akurat ja. Ale od początku.
Wczoraj od Maćka dowiaduję się, że chłopaki szykują na jutro jakąś ustawkę w kierunku Imielina. Jest okazja i super to czemu nie skorzystać. Budzę się po 6:00 i dzień zaczynam od iścia na poranną mszę, po czym zwrot na kwaterę. Pożywne śniadanko, do tego smarowanie łańcucha i 9:35 zbieram się w drogę.
Już mam na bika siadać przed blokiem, a tu ku mojemu zażenowaniu z tyłu nie ma luftu. Do startu ustawki jeszcze chwila to zabieram się na ekspresową wymianę gumy. Obleciałem ręką tylko oponę czy nie ma zadzioru i wkładam zapas. Dzwonię do Limita, że mam przymusową obsuwę i że będę gdzieś na 10:15 pod fontanną.
Na miejsce zbiórki docieram ostatni. Są Michał, Przemek, Domino, Limit, Mario z latoroślą (Oskar). Krótka przerwa i zaczynamy przejazd. Prowadzi Michał. Długo nie ujeżdżamy, a ja łapię efektowny lot przez kierę przemierzając stawy Hubertus. Dobrze, że jechałem ostati i nikt nie widział. Doganiam ekipę i wydawało by się, że już bez kłopotów udaje się jechać. Jadąc zielonym szlakiem mysłowickim na drobnym podjeździe blokuje mi się lekko łańcuch wybijając z rytmu. Jadąc dalej docieramy do Imielina. Tam przy zbiorniku imielińskim zasiadamy przy burgerach i pizzy. Posileniu już docelowo na Chełma Śląskiego, a konkretnie puntem zwrotnym była Smutna Góra. Powrót urządzamy sobie drugą stroną zbiornika i trzymając się wałów Przemszy docieramy pod Elektrownie w Jaworznie. Korzystając z jaworznickich szlaków docieramy do Sosnowca w rejon TTC. Przerwa pojeniowa i kręcimy czerwonym sosnowieckim na Stawiki. Ledwo wjechałem na pętlę wokół zbiornika poziom irytacji zaś sięgnął zenitu, bo zaś panę złapałem.
Większość chłopaków się już rozjechała, a ze mną został Limit, odszukuje w poprzedniej dętce dziurę i przy pomocy łatki samoprzylepnej łatam dętkę i dokonuję po raz drugi dzisiejszego dnia serwisu. Uporawszy się postanawiam wymienić również tylną oponę na nową. Stara już mocno wyeksploatowana, a ma dopiero i aż przejechane 3,5 tys. km. Aby plan wcielić w życie udajemy się we dwóch do Decathlonu i zakupuję jedną identyczną jak ta co była założona. Rozbiór koła po raz trzeci i dokonuję wymiany ogumienia.
Opona wymieniona to czas na testy. Odwożę Limita lekkim zakolem pod jego kwaterę, skąd już samotnie z Psar śmigam na P4 i dalej przez P3 i park Zielona dociągam sie na Zagórze.
Na dziś miałem zaplanowane, że będę prowadził rajd dla Seniora, a tu okazało się, że akurat na tą sobotę wypada mi dyżur na firmie i musiałem w godzinach rajdu jechać na montaż.
Dlatego zamiast objazdu miasta dziś tylko poranny kurs na Morawę i w drogę na montaż, a jak wróciłem rajd się skończył i udało mi się spotkać z Maćkiem, który zredagował mi jak sobie poradził jako prowadzący. Chwilę gadamy, po czym odprowadzam go na Kilińskiego, a sam bokami tnę na Zagórze. Myślałem coś popołudniu pokręcić, ale jakoś zaś tryb leń się załączył i sobie odpuściłem. Za to jutro się ustawka jakaś szykuje to sobie w końcu odbiję.
Jak to bywa dzień wolny od pracy do wolnych nie należy. Do tego plany mi się totalnie posypały i na biegu musiałem ratować sytuacje.
W sumie do południa poświęciłem czas na ogarnianie wpisów na stronie klubowej. W trakcie dostaję telefon z firmy, że jednak w sobotę mam robotę i muszę przyjść. Program przestawił mi się o 180 stopni. Na biegu miałem zorganizować kogoś do poprowadzenia rajdu seniora. Udaje się i dogaduję się z Maćkiem, że on przejmie na siebie to brzemię. W planach dzisiejszego dnia mam jeszcze kilka rzeczy do ogarnięcia.
Na początek do salonu Orange, następnie kręcę na Grabową spotkać się z drugim Ja i pobrać od niego flo za ubezpieczenie w PTTK. Z funduszem jadę do Oddziału opłacić składkę, skąd następnie na Morawę, gdzie zaplanowałem poświęcić trochę czasu na serwis roweru kolegi z pracy. W pracy urządziłem sobie warsztat i przystąpiłem do działania. Robota nawet szła, aż do momentu, gdy chciałem się dobrać do tylnego koła. Ma skubaniec jakiś dziwny wolnobieg i klasyczny klucz do ściągania był za duży. W takim razie chwilę odciągam się od pracy i śmigam do Plastrów zobaczyć czy coś pomogą. Niestety nic nie mają na stanie, ale udaje mi się zakupić kółeczka do wózka tylnej przerzutki z mojego Meridiana. Wracam na firmę dokończyć to co się da i przy okazji wymieniam kółeczka na nowe.
Po skończonej pracy śmigam nieco spóźniony na Dęblińską, gdzie umówiłem się z Maćkiem i Pawłem na przejazd jutrzejszej trasy. Z racji, że jest już dość późno całej trasy nie kręcimy, tylko etap z którym może mieć problemy. Całość objazdu kończymy w parku sieleckim, skąd chłopaki śmigają gdzieś, a ja prosto już na kwadrat.
Większość miesiąca jak miałem dostawy to głównie jednodniowe, aż się nazbierało i przyszło mi jechać na dwa tudzież trzy dni. W zależności jak nam zejdzie z montażem.
Nie chciało mi się też rozdrabniać z wpisami dlatego łączny wpis wtorkowo-czwartkowy. Zaczęło się od wtorku. Pobudka, gdy za oknem jeszcze ciemno. Wcinam śniadanko i 6:30 wrzucam ładunek do sakwy i kręcę na Morawę. Sporawy ruch już o tej porze. Nawet na Sobieskiego, raz że kręcą tędy do Unilever'a, a dwa omijają zatłoczoną 86. Dobrze, że jest ścieżka i nie muszę się z nimi przepychać. Po 19 minutach osiągam cel. Rower do garażu, a ja przesiadka na busa i w drogę.
Plan na wtorek zrealizowany, za to środa się przeciągnęła na tyle, że wydłużyło się o jeszcze jeden nocleg i czwartek minął głównie na przelocie z Kaszub do Sosnowca.
Mimo, że wróciłem na bazę w granicach godziny 14:00 jakość nie miałem chęci na objazdy i tylko bocznymi drogami udałem się prosto na kwaterę.
Weekend pasywny od dwóch kółek. Dziś dopiero dosiadam Meridiana, żeby dokulać się na Morawę. Ubiór już jesienny. Ruch spory, ale wiatr sprzyja, przez co jedzie mi się dość płynnie i w efekcie znów udaje mi się zbić czas i droga zajmuje mi 18 minut z groszem.
Dniówka w plenerze, ale udaje się wrócić na 16:00. Aura jakoś nie sprzyja na objazdy i bocznymi drogami, przez Stawiki, Piastów, Grabową, Gospodarczą, Staropogońską docieram pod Żyletę, następnie przeskok przez Chemiczną na Konstantynów i przelatując szczytem przez Środulę ląduję na Zagórzu. Powrót już szedł bardziej opornie, bo nerwował zimny wmordewind.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym