Wpisy archiwalne w miesiącu

Lipiec, 2012

Dystans całkowity:1721.00 km (w terenie 351.00 km; 20.40%)
Czas w ruchu:92:45
Średnia prędkość:18.56 km/h
Maksymalna prędkość:63.70 km/h
Liczba aktywności:25
Średnio na aktywność:68.84 km i 3h 42m
Więcej statystyk

Wyprawa nad morze - dzień czwarty

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(1)
Dzień czwarty w trasie. Po licznych przygodach dnia wczorajszego, dziś już z dobrymi rowerami stawiamy sobie za cel Biskupin. To już będzie 4 województwo na naszej trasie jeszcze tylko Pomorskie.

Procedura poranna jak zawsze, dziś jednak trochę trzeba było się pomordować by tego piasku z napędu się pozbyć. Pakujemy manele foto z noclegu i ruszamy. Dziś nowy sposób jazdy zmiany co 5 km sprawiały, że te kilometry same uciekały, mając chwilowo dość lasów dziś większość asfaltowa.

Parę minut po 10:00. Rozkręcamy maszyny i kierunek Gniezno. Dzień mija bez większych niespodzianek, nie za zimno nie za gorąco długie proste pozwalały nadrobić to co straciliśmy przez defekty. Po drodze kilka telekonferencji z Tomkiem o postępach z podróży. Nockę spędzili w namiocie i żeby zatankować telefony korzystają z uprzejmości Policji i ładują na komisariacie robić przy okazji przerwę śniadaniową.

Mijamy Wartę i robimy przerwę w Pyzdrach, szukam gdzie można zebrać pieczątkę dla potwierdzenia i trafiamy do muzeum ziemi pyzdrskiej (chyba tak to było poprawnie). Udaje mi się załatwić to co chciałem. No i tutaj kolejny przykład, że kamizelki się rzucają w oczy. Spotykamy grupę fotografów z Sosnowca, chwila rozmów i ruszamy dalej. Po drodze jeszcze kilka krótkich przerw co by się Garminowi nie dać wywieść znów przez lasy. Za Piaskami na jednej Wsi postój na drugie śniadanie.

Po kolejnej porcji kalorii stwierdzamy, że w końcu uda się w całości zrealizować zamierzony cel i o normalnej porze dotrzeć do noclegu.

Pora ruszać nim się oglądamy przecinamy Autostradę A2 na wys. Wrześni i chwilę potem ciągnąc asfaltami przez pola docieramy do pierwszej Stolicy Polski Gniezna. Planowaliśmy tu obiadować ale jakoś brzuchy jeść nie wołają więc idziemy się trochę po mieście pokręcić i pozwiedzać. Tutejszy PTTK już był zamknięty więc wracamy na Rynek i zaklepujemy sobie nocleg w Biskupinie.

Opuszczamy Gniezno tempo konkretne jak na 4 dzień wojaży z obładowaniem średnia momentami dochodziła do 21 km/h.

Po drodze jeszcze zahaczamy o miejsca zabytkowe na szlaku piastowskim i ok. 21.00 docieramy do Biskupina, gdzie w Przystani Biskupińskiej się zakotwiczamy.

Jutro dzień przerwy na opranie i zwiedzenie pozostałych obiektów na Szlaku Piastowskim. Jak dobrze pójdzie w sobotę dotrzemy nad Morze.

Wyprawa nad morze - dzień trzeci

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kolejny dzień w trasie jak na razie najkrótszy etap ale z licznymi przygodami. Dziś Antonin - Stawisko.

Z obsuwą czasową ciężko nadrabiać tempo szczególnie, że sprzęt nie chce chodzić za dobrze. Plan minimum to dotrzeć do Ostrowa Wielkopolskiego i tam zrobić porządek ze sprzętem Limita.

Dzień zapowiada się ładnie korzystając z tego, że Limit jeszcze nadrabia braki snu idę się trochę pokręcić po obiekcie porościągać gnaty i wypluskać w ciepłej wodzie zbiornika wodnego na terenie ośrodka. Wstawanie idzie opornie ale się w końcu zbieramy.

Standardowa poranna procedura - futrunek, serwis rowerów (czyszczenie smarowanie plus wymiana kolejnej szprychy), przetasowanie w sakwach i w drogę. Z Antonina wyruszamy o 10:00, procedura zdania domku i oczywiście kolejne pieczątki do kolekcji.

Reklama robi swoje. Spoglądając na nasze kamizeli i załadowane rowery zaczepia nas cyklista chwila rozmowy gdzie to zmierzamy i okazuje się, że Witek jedzie w naszym kierunku do Ostrowa i będzie naszym przewodnikiem. Za dnia zwiedzamy jeszcze Pałac Myśliwski Radziwiłłów w Antoninie i ruszamy na Szlak prowadzeni przez nowo poznaną osobę.

Jadąc dalej w okolicach Stawów rybnych przed Jankowem Przygrodzkim spotykamy kolejnych 2 cyklistów. Okazało się, że są z klubu rowerowego przy PTTK-u z Ostrowa i szykują trasy na ogólnopolską imprezę rowerową w Antoninie. Po wymianie zdań z rowerowym pozdrowieniem jedziemy do Ostrowa szukać serwisu.

Ostrów swoim urokiem sprawił, że zostaliśmy tu trochę dłużej. Witek zaprowadza nas pod jeden z paru serwisów na mieście i chwilowo się żegnamy i tak odsyłani od jednego do drugiego serwisu nic nie załatwiamy. Wreszcie za 4 podejściem znajdujemy ten właściwy ale, że trochę to potrwa - wymiana koła i bagażnika korzystamy z zaproszenia Witka i idziemy zwiedzać miasto przy okazji zakręcić gdzieś na obiadek.

Zmierzamy na rynek śmieszne uczucie 3 dni w trasie a tu na piechotę idziesz, niczym marynarz jak z morza zejdzie na ląd. Jest Witek na początku do PTTK-u Ostrowskiego, gdzie przemiła Pani z racji dużego natłoku informacji uciekło Mi imię opowiada nam co i gdzie warto zobaczyć. Patrzymy na zegarek miło się rozmawia ale czeka nas dalsza droga. Witek zaprowadza nas do Smażalni Ryb. Co z polecenia to z polecenia. Zamawiamy z Adamem porcje Dorsza z dodatkami. Brzuchy pełne teraz to starczy do wieczora, za niedrogie pieniądze smacznie i dobrze się najedliśmy. Czasu mamy jeszcze trochę i ruszamy w miasto, po drodze zwiedzając te atrakcje o których wspominała Pani w Oddziale. Czyste ulice, odnowione kamienice, rewelacyjny rynek. Dochodzi 17:00 trochę oddechu dał nam ten przestój w Ostrowie. Witek odprowadza nas jeszcze do sklepu rowerowego, gdzie czekały na nas nasze sprzęty. Rumak Limita ma nowe kopyto więc już powinno być z górki ale bez szarżowania po terenie, żeby i tego nie zajechać. Opuszczamy Ostrów i ruszamy dalej. Po drodze przerwa na focenie szybowców zakupy na potem no i telekonferencje z Tomkiem jakie mają postępy na trasie i kierujemy się na Pleszew. Na nowych kapciach i gładkich jak stół asfaltach ten odcinek pokonujemy bez problemowo. Tam przerwa na małe co nieco i pytamy garmina co nam zaproponuje za nocleg. Jest opcja agroturystyka w Stawisku, dzwonimy i jest wolne. Przybieramy kurs na mapie tego nie ma więc jedziemy jak nam Garmin zagra. Zatrzymujemy się jeszcze na Starówce w Pleszewie i ruszamy. Już się zaczyna ściemniać kolejny nocleg co dotrzemy po 22:00. Garmin nas prowadzi lasami ciemno jak w d.. :D Ale nasze lampki dają z siebie wszystko i brniemy do noclegu.
Jakby tego było mało przygody się jeszcze nie skończyły. Lecimy przez totalne piaski w pewnych miejscach trzeba było pchać bo o jeździe zapomnij. W końcu koniec tego wariactwa docieramy do celu.
Rozlokowanie się szybki prysznic i spać.
Jutro cel dotrzeć do Biskupina.

Wyprawa nad Bałtyk - dzień drugi

Niedziela, 29 lipca 2012 · Komentarze(3)
Etap drugi z przyczyn technicznych krótszy niż zamierzaliśmy Kluczbork - Antonin.

Dzień się zaczął pochmurno z tendencją dla pogody. Powoli się rozkręcamy poranna porcja kalorii i bierzemy się za pakowanie. Już wiadomo będzie obsuwa w czasie. Serwis rowerów - czyszczenie i smarowanie napędu ale co zrobić z bagażnikiem. Metalo - plastyk czyt. Limit próbował naginać trochę lecz na nic się to zdało bo bagażnik wybredny i jedna ze wspornic nadłamała się więc szukamy skąd i gdzie zaradzić w niedzielę inny bagażnik. Adam ruszył w miasto, a Ja pilnowałem dobytku zastanawiając się co by tu wymodzić. Na pomoc dotarł właściciel obiektu, gdy Limit usilnie szukał sprzedawcy, u nas trwała operacja usztywnienia badziewia. Udało się coś wymodzić. Jak by tego było mało to wracając z miasta Limit oznajmił, że poszła Mu też szprycha, która przysporzyła nam ambarasu. Doprowadzamy rower do stanu używalności, teraz na mnie przypadła rola wiezienia naszego mobilnego awaryjnego lokum co by odciążyć zwichrowany bagażnik i osłabione koło. Fota na odchodne i lecimy. Zamiast o 8:00 ruszamy o 11:30 dopiero. Aura nie chce współpracować jak gdzieś lepszy asfalt to wmordewind był na tyle nie miły i dymał w nas dodatkowo spowalniając nam prędkość.

Wiedzeni w dalszym ciągu przez Garmina, który sprytnie prowadzi nas różnymi bocznymi drogami jedziemy w kierunku Ostrowa Wielkopolskiego, co w ciągu dnia i przygód zmieniło nasze plany i wiedzieliśmy, że dziś będzie ciężko tam dotrzeć. Wiatr na twarz, bijące koło nie było łatwo. Mknąć między łąkami, wsiami, polami, lasami mimo tego jedziemy dalej. W oddali widać front nadchodzi co nie wróży nic dobrego. Na odcinkach gdzie się dało rozkręcaliśmy nasze ciężarówki nawet do 40. Uciekając przed chmurą docieramy do Komorzna robiąc przystanek na drugie śniadanie, robimy zakupy ledwo się pod parasole schowaliśmy, a tu jak nie lunie to ponad półgodziny przestoju znów nam wypadło. Dobrze, że ta chmura gdzieś w polach nas nie złapała. Jak już woda z drogi lekko spłynęła, nadrabiając stracony czas nie marudząc brnęliśmy dalej. W Ignacówce wjeżdżamy w już 3 województwo przed nami dwa dni drogi w Wielkopolsce. Trasa mija dość spokojnie nie gonimy tempa no może czasami z przerwami na drobne majstrowanie przy kole i foceniu krajobrazów, okolicznych budynków sakralnych i nie tylko.

Przed Marcinkami, gdzie robiliśmy zakupy na wieczorny futrunek ekstra premia górska dała popalić. Już wiemy, że nie da rady osiągnąć Ostrowa, a początkowo nawet Pleszewa i brniemy do Dębnicy, gdzie kończył się 3 odcinek dzisiejszego etapu. Za Kobylą Górą znów zanosi się na konkretny deszcz. Twardo jedziemy w kierunku chmury prowadzeni przez wiadomo kogo. Daleko nie udała się ta szarża parę kilometrów od miasta burza nas dopada w ostatniej chwili schowaliśmy się pod wiatą przystankową.

W Dębnicy okazuje się, że z noclegu nici więc dzięki Garminowi i potwierdzeniu przez miejscową aktywnie spędzającą czas z kijami Panią trafiamy do Antonina, gdzie dzisiejsze zmagania zakończamy.

Dzień pod znakiem bagażnika i szczęścia lub dobrych układów z Górą. Minimalny cel trzy cyfrowy dystans zrobiony. Jutrzejszy cel Biskupin czy dojedziemy dzień wstanie to się zobaczy.

Wyprawa nad Bałtyk - dzień pierwszy

Sobota, 28 lipca 2012 · Komentarze(0)
Etap 1: Sosnowiec - Kluczbork
Nadszedł wreszcie ten dzień kiedy to po raz pierwszy to co wcześniej zaplanowałem (plany wakacyjne) realizuję.
Ostatnie pierdoły wrzucam do sakw i w drogę ku nowej przygodzie w nieznane.
Pobudka przed 6:00 co by się rozkręcić i niczego nie zapomnieć. Już czas dopinam sakwy do roweru - jakie to duże i tyle km z nimi przejechać :D, śpiwór, karimata i w drogę do Czeladzi na spotkanie z Limitem skąd wspólnie ruszymy.
Na Rynek jadę z tatą, który mnie eskortuje, nie wiem jak to się stało ale na Starówkę docieramy po raz pierwszy jednocześnie. Foto dla potomnych i ruszamy. Jak na debiut z sakwami to nawet spoko się jedzie.

Do Wojkowic jeszcze jedziemy z tatą, tam się żegnamy i lecimy dalej. Pogoda super ciepło mięśnia rozgrzane i się fajnie jedzie. Trochę znanymi mi i trochę innymi drogami prowadzeni przez Garmina brniemy do pierwszego postoju, który wypadł przed Boruszowicami. Drugie śniadanko i trzeba się zbierać szkoda dnia. Zakręcamy jeszcze pod starą papiernię zrobić trochę zdjęć przy lepszej pogodzie i kierujemy się na Tarnowskie Góry, które sprawnie bokiem omijamy.

Jadąc dalej, dając sobie zmiany docieramy do Krupskiego Młyna, tutaj upał niemiłosierny przerwa na ochłodę w postaci Big Milka. Tak się zastanawiam dziwna ta klątwa Limita nawet jeśli on nie wygra, a inna osoba przebywająca z nim to coś niedobrego wisi w powietrzu. Smigając od Młyna większość drogi lasami z prędkością dochodzącą do 30km/h co z tonażem na zadzie i nierównym trenie nie jest łatwe gnaliśmy już do Dobrodzienia, na futrunek obiadowy. Zajeżdżamy na starówkę, a miasteczko jak opuszczone ludzi jak na lekarstwo - kręcimy się tu i tam knajpy nie ma by coś przekąsić, a przy tym rower bezpiecznie zostawić.
Wreszcie wpadamy na pomysł co by Garmina zapytać - on niczym wujek Google zaprowadził nas do restauracji, gdzie za nie drogie many najedliśmy się do syta. Godzinna sjesta i już prosto do mety dzisiejszego dnia. Na 15 km przed finiszem klątwa zaczęła działać zdeformował się bagażnik Limita i mieliśmy dość sporą obsuwę w czasie. Jakoś udało się trochę doprowadzić do stanu używalności i bez gonitwy docieramy do Kluczborka. Zakupy w Kaufie kręcimy się po starym mieście wieczór się zbliża, pora kwatery szukać, dzwonimy po ofertach z banerów ale jak na złość albo brak miejsc albo za daleko. Kolejny raz po rozum do głowy Garmin ratuj i tak doprowadza nas do skromnej posesji na peryferiach miasta. Się nam trafiło za 70 zeta mieliśmy całą chatę dla siebie.

Co jutro dzień się obudzi będzie wiadomo - jedyne co pewne za szybko stąd się nie wyrwiemy bo trzeba zabezpieczyć bagażnik.

Plan na dziś wykonany w 100% Pogoda na 5 no i średnia na takim dystansie zadowalająca szkoda tylko, że ten bagażnik się popsuł.
Mapa u Limita pod opisem z dzisiejszego etapu

Zwarci i gotowi do swojej życiowej przygody

Zakupowo, załatwianiowo

Piątek, 27 lipca 2012 · Komentarze(3)
Kategoria rekreacja
To już ostatnie chwile przed wielkim życiowym wypadem. Pierwsza jak chodzi o mnie taka długa trasa. Jednak jedziemy w dwóch.

Dziś krótko na rowerze między wierszami bo przecież trzeba się spakować.
Na początek próba sakw. Jadę do Reala na zakupy. Dla 6 osobowej rodziny się tego trochę nazbierało więc sakwy w drodze powrotnej do pełna załadowane. Ale przy takim obciążeniu na dupie i tak się w miarę jechało. Nie tracąc czasu wyładowuje towar z sakw i lecę już z minutową obsówą czasową pod PKM. Tam razem z Limitem do agencji po kamizelki klubowe na razie 10 szt. do odbioru po naszym powrocie. Stamtąd na Staszica ale już jestem po czasie i nic nie załatwiam na koniec do Meridy po zapasowe szprychy i wertepkami których nie znałem na Zagórze pakować się dalej. Jak ktoś ma życzenie nas odprowadzić startujemy o 8:00 z Rynku w Czeladzi.

Jazda z sakwami dzień drugi

Czwartek, 26 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kategoria rekreacja
Już tylko dwa dni i ruszamy w nieznane.

Wedle rana znaczy się coś koło 11:00 ładuję trochę pierdół do sakwy i lecę przez Szopki do Katowic na Raciborską oddać próbki do badania. Jakoś się tak trochę inaczej jedzie dupa trochę cięższa no i wszystkie krawężniki i inne przeszkody delikatniej trzeba pokonywać, a tu dopiero 1/3 tonażu załadowana. Zajeżdżam po czasie okazuje się, że do 11:00 tylko próbki przyjmują ale jakoś udało się załatwić.

W drodze powrotnej przerwa na Kebaba przy placu Andrzeja.
Wracam dla odmiany wzdłuż DK 86 wylatując na Kresowej koło stadionu. Już miałem jechać dalej ale z nad przeciwka jechali Hans i Czarny Kot. Od słowa do słowa i objazd mi się wydłużył służyłem za konsultanta w sprawie wytyczenia ścieżki/szlaku rowerowego w Sosnowcu od Milowic do Trójkąta TTC. Z wcześniejszego powrotu do domu nic nie wyszło i prosto z trasy do PTTK z myślą, że może się jeszcze jakiś szalony z nami wybierze nad morze. Chyba wyjdzie, że tylko Ja i Limit pojedziemy sami. Czekamy z półgodziny nikogo nie ma więcej dla nas zamykamy Oddział i lecimy jeszcze kawałek razem. Na Ślimaku Adam odbija do siebie, a Ja do końca 3- Maja i wbijam się na 94 wyjeżdżając koło Marko i prosto do domu.

regeneracyjna środa

Środa, 25 lipca 2012 · Komentarze(0)
Jednak dziś nic nie pojeździłem no może trochę wieczorem ale bez licznika i nie rejestruję, totalne byczenie i odespanie dwóch zarwanych ale jak przyjemnych nocek.

Na pobudkę coś po 11:00 dzwonią z plastrów, że sakwy dotarły zanim się zebrałem ze 2 godziny uciekły, wkładam ciuchy po rower, a za oknem deszcz :( buu dlaczego zmiana odzienia i na busa do Centrum, tam już nie padało dokonuję transakcji zakupu nowego nabytku do tego bagażnik i parę innych pierdół odchudzając konto. Do PTTK-u i wracam. Montaż bagażnika drobne problemy techniczne, ale wreszcie się udało. Zaczepiam Crosso do Meridy i próbna jazda puki co z pustym tonażem, jutro próbne pakowanie i jazda testowa z pełnym obładunkiem. Myślę, że coś koło 2 km zrobiłem krążąc po osiedlu ale to tyle co za cały dzień się wykręciło.

II niekończąca się Noc Cykliczna

Wtorek, 24 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kategoria Inne
trochę za wczesna pora (2:50) wracając do domu na pisanie o nim więc tylko liczby, a potem przebieg dnionocy.

Edit:
Za cały dzień nie miałem czasu siedzieć na kompie więc znów po nocy się skrobie.
Wtorkowy dzień bardzo przyjemny ciepły wschodni wiatr od jakiegoś czasu w końcu nie wiejący na twarz sprawiał, że rower się sam toczył i można było ładnie się rozbujać.

Gdy już wyrwałem się z łóżka po poniedziałkowym oblewaniu zaliczenia obrony kumpeli, śniadanie papierkowa robota i zbieram się do Plastrów po Sakwy, okazuje się, że muszę jutro przyjechać bo na złość została jedna para i zarezerwowana, tylko zastanawiam się dlaczego nie Mi skoro specjalnie w poniedziałek byłem zaklepać je sobie. No trudno dzień mnie nie zbawi, tym razem zostawiam telefon niech dzwonią jak sakwy dotrą co bym na darmo nie krążył. Bezpośrednio z BIKE ATELIER razem z Tatą jedziemy przez Szopki do Silesii po drodze spotykając Tomka i Monikę wracających z pracy.Załatwiam swoje sprawy i trochę czasu zlatuje. Już po 17:00 wprawdzie myślałem, że z Ryśkiem zakręcę w drogę powrotną, ale nie chciało mi się krążyć po Katowicach do 18:00 wiec sami wracamy. Na początek koło targów katowickich do Siemianowic i terenem koło cmentarza do Czeladzi. Jest jeszcze trochę zapasu czasu i zawijamy do rodzinki na Piaski. Na Betonach czas szybko mija, a tu trzeba do domu wracać staruszek na nockę, a Ja na rowerową nockę. Szybki posiłek i lecę na Pogorię pod molo skąd jest rozpoczęcie. Docieram na miejsce jakieś 15 minut przed czasem ludzi co najmniej dwa razy więcej niż na pierwszej edycji, szukam swoich wpadam na Ryśka i Łukasza, przerwa na sok z gumi jagód (jedyny za cały wieczór) co by się lepiej jechało i dołączamy do wszystkich. Są moi współtowarzysze z BSa i Cyklozy. 21:00 wybija Paulina wita wszystkich i ruszamy.


GŁÓWNA PROWODYRKA TEGO PRZEDSIĘWZIĘCIA.

Trasa trochę dłuższa niż ostatnio wiedzie prawym brzegiem Pogorii 3 i w 3/4 szlakiem i ścieżką wokół P4. W lesie na P4, gdzieś się nasza paczka rozjeżdża i tak sam Mariuszem jadę w końcówce służąc za przewodnika po ciemnym odcinku trasy dla gości przybyłych a nie znających trasy. Po drodze mijam kolejne znane twarze chwila rozmów i podciągamy tempa z Mariuszem na asfalcie przy śluzie zaś holujemy kolejnych "zagubionych" do parku Zielona. Finisz i tak zamykający są za mami jakieś 10 minut. Na miejscu w Centrum Sportów Letnich zaś kolejni znajomi nawet z Zawiercia i Myszkowa dotarli. Noc jeszcze młoda, ale środek tygodnia wiec większość ludu po jakieś godzinie się rozjeżdżała - robota, praktyki inne obowiązki, kto cwańszy i mógł sobie pozwolić to został dłużej.

Bikestatsowa ekipa w składzie: Adam, Jacek, Damian, Krzyśki się zawinęli coś przed północą. Ino Ja i Rysiek zostaliśmy dłużej. Z racji, że Duchy też się zbierają Rysiu podpina się do nich i wraca do Katowic. Ja dosiadam się do najwytrwalszych LOŻY SZYDERCÓW.



Przy kominku zostają najwytrwalsi teraz dopiero się impra zrobiła 0:00 wybiło idziemy na rekord, tańce hulanki swawole i tak kolejna godzina ucieka. Pada propozycja powtórki z pierwszej edycji czyli swimming in Pogoria Night. Zwijamy imprezę i przenosiny na Pogorię pod molo. Jak na 1:20 to jeszcze ludu się kręciło rozkładamy biwak i sru do wody. Dość zabawy pora się zwijać, ekipa poluj na kaczki jeszcze została, a ja z Black Catem podczepiając się pod dwie panie jedziemy na Sosnowiec, dziewczyny opuszczają nas jeszcze na DG, a My nocni bikerzy ruszamy dalej. Głód się upomina o swoje więc głowa szuka drogi do domu. Z Czarnym Kotem jeszcze pod Warpie i nawijam się na Mydlice i Zagórze.

W DG jeszcze zawijam na Kebaba i różnymi zakolami zmierzam do domu. Także przed 3:00 zakotwiczam. Wpis na BS (kilometrażowy) przysznic i w kimę.

Ostatnie przygotowania do wyjazdu

Poniedziałek, 23 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kategoria rekreacja
Ostatnie dni do wyjazdu wakacyjnego więc powoli trzeba dopinać ostatnie szczegóły, aby w sobotę spokojnie wyruszyć na zdobycie Bałtyku.

Po nierowerowej niedzieli, od rana poniedziałek iście rowerowy.
Rano zbieram się z tatą i bratem pozałatwiać trochę spraw na mieście, wsiadamy na rowery i po kolei: przychodnia, Orange, Decathlon i parę tam jeszcze jeszcze mniejszych sprawek. Po Orangu zakręcam pod Plastry zaklepać sakwy na wyjazd i przymierzyć do bagażnika.

Po rodzinnym kręceniu przerwa na obiadek i pędzę ile fabryka dała do Limita pod Zajezdnię PKM, stamtąd do agencji reklamy dokonać ostatecznego zamówienia na nasze kamizelki klubowe.

Co klubowe załatwiliśmy, teraz prywata kręcimy do Będzina na Modrzejowską dokonać zakupów dla Adama. Wszystko załatwione załączamy szwędacza i w drogę.
Wałami na Pogorię 4, gdzie na asfalcie nogi się fajnie rozbujały i lecimy do końca na największych obrotach co z wmordewindem nie było za łatwe. Na Wojkowicach chwila oddechu wyrównanie tętna pogaduchy i każdy w swoją stronę. Adam jakoś tam do domu, a Ja w sumie też jakoś tam też wracałem. Planowo cały odciek leśny wokół P4, ale zmieniam trasę i odbiłem na P1 wylatując niedaleko drogi na Ząbkowice, objeżdżam zbiornik i dalej lasem wpadając rozpędzony w pokrzywy (ale swędziało) od wschodniej strony P2 wylatuję na P3. Robiąc parę okrążeń w jednym tempie wpadam na kumpla z czasów technikum, kręcił się na cardzie rowerowym, pogaduchy odstawiamy sprzęt do wypożyczalni i jadę do domu już najkrótszą drogą. Po głowie chodziło 13 setkę sezonową wykręcić, ale plany spaliły na manowce, dzwoni kumpela, że zdała licencjata i imprezujemy. No to rower do garażu zmiana odzienia zgarniam Adiego lub na odwrót i na BMC. Dzień się późno skończył, a dziś II noc cykliczna i zaś po północy się wróci.

Wakacje z Cyklozą: Sosnowiec - Częstochowa czyli coś dla ciała i dla duszy.

Sobota, 21 lipca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczki
Dzień zapowiadał się dość paskudnie, ale zamówienie zostało zrealizowane i mieliśmy pogodę przez całą drogę.

Pobudka 6:30 sprawdzam jeszcze pocztę, parę telefonów i ruszam pod PKZ, gdzie z połową grupy ustawiłem spotkanie przed wycieczką. Druga połowa z Prezesem Oddziału wsiadała w Sosnowcu. Jak to ja zawsze na styk przyjeżdżam wszyscy już są, przywitanie i jedziemy na dworzec kupić bilety.



W oczekiwaniu na pociąg tematy około rowerowe - głównie o naszym wypadzie nad morze, wreszcie szczekaczka pociąg zapowiada i kierunek Częstochowa. Ładujemy się do FLITRA (cichy, nowoczesny, ale mało przystosowany do przewozu większej ilości rowerzystów). W pociągu natrafiamy na parę piechuro-cyklistów z Krakowa, którzy jechali do Częstochowy , aby stamtąd pokonać Szlak Orlich Gniazd. Podróż na rozmowach minęła dość szybko. Na miejsce docieramy praktycznie o czasie.



Formalności organizacyjne: obecność, wstępny plan działania i ruszamy pod Katedrę Częstochowską. Jesteśmy jednymi z pierwszych, a z minuty na minutę na plac przed Katedrą przybywało rowerowych pielgrzymów z różnych części Polski - według formalnych danych to ok 930 cyklistów.
Przedstawienie grup i parę minut po jedenastej barwnym korowodem z eskortą niebieskich funkcjonariuszy zmierzamy na Szczyt Jasnogórski. Plany pielgrzymkowe się trochę poprzesuwały, więc trzymając się swojego plany dnia indywidualnie pojechaliśmy pod kaplicę Cudownego Obrazu i każdy udając się z własną intencją miał pare minut dla siebie.

Dalszy plan dnia do część dla ciała.
Z Jasnej Góry ruszamy na Stradom do Muzeum Kolejnictwa pierwszego obiektu jak przygotowałem na dzisiejszą wycieczkę.



Na taki budynek pomieszczenie muzeum jest dość małe ale jest w nim parę ciekawych rzeczy na których można oko zawiesić. Czasu trochę nam schodzi ale przy takich eksponatach to nie wypadało przejść ot tak. Po drodze do następnego punktu programu jeszcze focimy przy ciuchci na dworcu PKP.



Przejeżdżamy pod dworcem i docieramy do Muzeum produkcji zapałek. Również ciekawe miejsce warte polecenia. Na dzień dobry obejrzeliśmy krótki film dokumentalny o pożarze obiektu oraz proces produkcji, który potem mogliśmy to namacalnie doświadczyć na linii produkcyjnej, emerytowany główny mechanik, który przepracował tu kawał życia pokazał krok po kroku to co widzieliśmy na drugim filmie.



Na deser obejrzeliśmy różne kolekcjonerskie pudełka zapałek oraz figurki tworzone z jednej zapałki.



Po wyjściu z muzeum przywitało nas Słońce znaczy się pora brać się w drogę powrotną. Dziękujemy obsłudze muzeum za ciekawą prelekcję i w trasę. Jak się rozkręciliśmy pierwszy przystanek w Nieradzie. Kolejny punkt na naszej mapie, gdzie tanio i dobrze zjeść, a przy tym bezpiecznie rower pozostawić. Zamiast obiadku pizza i inne smakołyki wedle uważania. Posileni ruszamy dalej. W Rudniku odłącza od nas Prezes Oddziału, który jedzie do swoich znajomych, a wcześniej w Częstochowie Marcin odbił na Włoszczową. Łapiąc lotne górskie premie docieramy do Woźników, gdzie przy fontannie na Rynku, regenerujemy siły. Z asfaltu wbijamy się w las i wyjeżdżamy w Zendku, gdzie znów parę osób się odłącza i tak już w dziewięciu chłopa przez Zadzień, Przeczyce, Wojkowice Kościelne dociągamy na P4. Na Mariankach już się wszyscy żegnamy i każdy w swoją stronę.

Mi powrót jeszcze się wydłużył o 12 bonusowych km. Na Pogorii 3 wpadam na Mapetów: Wilego, Dydka i Karolinę. Wymieniamy się wrażeniami rowerowymi z dzisiejszego dnia robiąc 2 kółeczka wokoło zbiornika. Mały głód się odzywa, odprowadzamy Karolinę i już bez większych objazdów na Zagórze.

Myślę, że połączenie rowerowego dnia z pociągiem nie było złe. Przynajmniej, starczyło nam czasu na zwiedzanie miasta oraz spokojne rozłożenie sił na drogę powrotną.

Na koniec pełna galeria zdjęć ze strony klubowej