Dzis trochę kręcenia czyli zaplanowana trasa z wczorajszego popołudnia.
10:30 wyjazd z Anny mgła już opadła i można było ruszać. trasa Wysoka, Gogolin w poszukiwaniu Karolinki. Znaleziona skamieniała w parze ze swym Karlikiem. Dalej azymut Krapkowice. Trochę krzątam się po rynku i nawijka do Zdzieszowic na przeciw Martynie. Jakoś szybko minęła mi ta pętla to krążę jeszcze po okolicy w oczekiwaniu na cug.
Stoi na stacji lokomotywa, a z wagonu wysiada Ona jeszcze żywa. Potem już z buta powrót na Górę i połączono jedno z drugim. I był rowerek i trochę spaceru czyli plan urlopowy prawidłowo realizowany.
Dzis dzien na pasywny odpoczynek. Na Annabergu cisza spokój to można było do 10:00 poleniuchować. Koło 11:00 wpinam na meridiana puste sakwy i zjazd do Leśnicy po zakup żywności na resztę pobytu. By nie najkrótkszą drogą to staczam się do Zdzieszowic, skąd przy koksowni dopiero zawijam wkierunku Leśnicy. Załadowany zapasem wody i inkszą strawą innym podjazdem wracam na Ankę.
Chodził mi po głowie jeszcze objazd Góry od wysokiej poprzez Gogolin, Krapkowice i Zdzieszowice, ale jakoś się zebrać nie mogłem. Może jutro się to zrobi nim wyjadę do Zdzieszowic po Martynę.
Jakoś dziwacznie ów dzionek się zaczął. Napierw urywa mi się film podczas zajadania kolacji i wpisywania poniedziałkowego dystansu na bs-a. Budzę się naa fotelu gdzieś przed 4 nad ranem. Powoli zaczyna świtać przenoszę się na wyrko i dalej w kimę. W planach było wystartować o 10:00. Yhmm wsio pięknie miło tylko obudził mnie telefon od mamy jak tam czy już w trasie, a ja sobie smacznie śpię. No to pojechane do stanu używalności dochodzę dopiero o 11:30. Doprowadzam mieszkanie do ładu, selekcja rzeczy ma wyjazd, a minuty uciekają co za tym idzie i godzina wyjazdu niepewna. Selekcja rzeczy zrobiona sakwy załadowane czas na przegląd bika czy wszystko gra. Nie jest tragicznie przesmarowanie łańcucha i amorka, na zagarze 14:30, coś nie idzie podgonić tego dnia.
Dzwonię do Limita czy normalnie dziś kończy pracę i czy mu się do domu nie śpieszy bo mam niecny plan co by mnie kawałek odprowadził w drodze na Annaberg. Odpowiedź zadowalająca. Umawiamy się u mnie pod domem, a ja w międzyczasie idę wrzucić coś na ruszt.
Po 15:00 dociera Limit, siodłam Meridiana w sakwy i o 15:300 startujemy. Adam zdecydowanie bardziej wyjeżdżony to trzymam mu się za kołem co momentami było trudne i zostawałem z tyłu. Bagaż robił swoje. Sprawnie jedziemy do Będzina po czym przy M1 wpadamy na 94 i dalej jak droga prowadzi. Do Czeladzi średnia 28,6. Darek coś w kulki dziś leciał bo do Zabrza większość skrzyżowań pauzowana na czerwonym świetle. Po kolei przemierzamy Czeladź, Siemce, Bytom, Zabrze, aż docieramy pod A1. Zjazd na tankowanie na Orlena. Pojenie i się żegnamy. Adam zapętla trasę powrotną do domu, a ja dalej gonię po DK 94. Nim nasze drogi się rozchodzą od strony Czeladzi dostrzegam niepokojące chmury wróżąc nadchodzący deszcz. Plus taki, że chmura była za mną czyli to ja robię za króliczka i będę uciekał, a może pójdzie bokiem.
Limit dał mi dobrą rozgrzewkę. Za autostradą zupełnie inna jazda, same wioski dobry asfalt praktycznie bez świateł to można było gonić. Cały czas kontrolując co się dzieje za moimi plecami przemierzam kolejne kilometry docierając przez Pyskowice do Toszka. Już tradycyjnie punkt postojowy na tej trasie. Parkuję na Zamku po czym prorocza chmura burzowa mnie dogania i zaczyna dość konkretnie zacinać. Godzina przerwy lokuję się pod sceną na dziedzicu zamkowym i wyciągam się na ławce. 19:00 wybija deszczysko ustało, z dróg też już woda ściekła pora brnąć dalej. Asfalt jeszcze wilgotny do okoła wszystko paruje. Po paru kilometrach docieram do granicy Województwa Opolskiego. Zupełnie inna jazda po tym deszczu. Nim się dobrze rozbujałem na nowo docieram do Strzelec Opolskich, któtka przerwa na uzupełnienie płynów. Opuszczam 94 i odbijam na Gogolin podziwiając w oddali powoli zachodzące Słońce. Ostatni zwrot i zaczynamy najdłuższy podjazd dnia czyli 5 km wjazd przez Wysoką na Górę św. Anny. Kwadrans przed 21:00 melduję się na najwyżej położonym obiekcie opolszczyzny - Bazylice na Annbergu. Łączność z mamą i zjazd do pnsjonatu, gdzie przez najbliższe dni dni rezyduję.
W sumie wyjazd opuźniony miał swoje plusy.Się wysałem, załapałem się na odprowadzanie no i nie jechałem w największy upał.
Wyjazd na Annę dopiero jutro to dziś korzystam z okazji na dorobienie coś flo i załapuję się na dniówkę w pieczarkarni. Uporawszy się po 16:00 kręcę do domu uciekając przed nadchodzącą burzą. Na Pogoni łapie mnie lekki deszcz w sam raz na ochłodę, druga porcja ulewy napotkana na Sroduli. Ledwo udaje mi się schować pod wiatę przystankową po czym momentalnie zaczęło lać.
Jak skończyło dudnić lecę na Zagórze przejąć z busa Martynę ii do domku szykować się na jutrzejszy wyjazd.
Ostatnia nadliczbówka przed wolnym. Wstawanie idzie opornie - w końcu niedziela pasowało by trochę dychnąć. Nic z tego 10:00 dochodzi ruszam po bika i kierunek Morawa. Po pracy do pracy mojej pani.
W planach było zjechanie do dom trochę wcześniej i zacząć powoli szykowanie do wyjazdu, a tu wyszło jak zawsze czyli powrót już po nocy, że też wybrałem powrót przez Stawiki. Zamiast do domu to wpadam na znajome towarzystowo i to przy jakiej okazji. A okazja zacna bo akurat natrafiłem na wieczór kawalerski i to niezwykły bo to rowerowy wieczór kawalerski, który dość wczas się dla mnie kończy, bo jutro wczas trzeba wstać.
Wczoraj dałem się omamić deszczowej aurze, do roboty zbiórkomem i powstał kolejny nierowerowy dzień. Mogłem jednak zaryzykować bo jak już dotarłem na Morawę to już nie padało.
Dziś z rana pochmurno ale nie pada więc innej alternatywy nie przewidywałem jak tylko wsiadać na bika i drałować na trzecią już w tym tygodniu 12 godzinną dniówkę. Mimo, że wyjechałem dzisiaj nieco później niż zwykle to wyjątkowo płynnie się gnało i punkt 8:00 melduję się na bazie. Szansa na wcześniejsze wyjście była, ale wypadała jeszcze dostawa i z bazę opuszczam dopiero 19:55
Na dworze nosi się na burzę, no i tak się zaniosło, że znów padało wszędzie tylko nie na mnie :D. Ma się te chody u góry. Z bazy ruszam na dobre ciacho do Martyny. Trochę słodkości bo ciężkim tygodniu było potrzebne. Odprowadzam moje słońce na busa, zamiana w night bikera i mykam zakosami w stronę domu. Na kwaterze zaś o północy. Jeszcze tylko dwie dniówki i tygodniowy chilout urlopowy z bazą na Annabergu.
Jaki poniedziałek tak i cały tydzień - zakręcony na maxa.
Do pionu zbieram się dopiero o 7:00, dwadzieścia minut na ogarnięcie i sru do pracy. Wylatuję trochę później ale udaje się po trasie nadgonić i wstrzelić się w odpowiednie ramy czasowe. Już na starcie zaliczam dziejszego max-a podpinając się w tunel za vanem, potem za busem i przy ślimaku średnia na pierwszych 5 km -> 35,5 km/h. Już w bezpiecznej czasówce sokojniejszym tempem na Morawę.
W robocie cuda, pracy tyle i dostawy na koniec sprawiają że dniówka się wydłuża do niemal 20:00. Pakuję się i gonię na Rawę po moje kochanie. Korzystając, że nie pada spacerek do center Kato. Martynę do autobusu, a ja w tył zwrot i powrót na kwaterę.
Powrót znów po nocy przez Bogucice, Dąbrówke Milowice, Piaski, na Grota wlot na 86 i przedowtaję się na Chemiczną. Podjazdu na północną nie chce mi się rzeźbić więc zwrot na Konstantynów, Plejadę, Zaruskiego i ostatnie kilometry już slowly ścieżką wzdłuż Mieroszewskich.
Pobudka idzie dość opornie, ale dzieki temu, że wszystko na dzis miałem uszykowane to wyjazd do pracy idealnie wkomonowany w okno startowe. Mało tego wiatr z północy to kręciło się lekko i średnia doajazdu na bazę w granicach 28 km/h.
Niecny plan przejechania wszystkich lipcowych dni z dziennym dystansem +30 km niewypalił. Weekend na delegacji w Jeleśni i bike miał pauze.
Dziś dniówka na bazie. Pobudka 6:30, ale jakoś wstawać mi było opornie i dołożyłem sobie półgodziny drzemki. Śniadanie, po bike do garażu i w drogę. Wariant trasy opcjonalny czyli tylko jedne światła a potem płynna jazda bocznymi drogami.
Jak to poniedziałek najwięcej dzieje się na firmie, generalnie rozliczenie weekendu targowego i szykowanie magazynu pod nowe dostawy i tak zlatuje do 15:00. Udaję się załatwić jeszcze urlop na ostatni tydzień lipca i czas na relax.
Wyjeżdżając na niebie niepewne chmury zwiasujące deszcz który nomen omen jednak nie padał. Z bazy tym razem kierunek Ligota na spotkanie z my love. Z Morawy pod AE, gdzie zwrot i wjazd na D3S. Za stadniną wpadam nawracającego z pracy Tomka. Chwila na pogaduchy i każdy w swoją stronę.
Wreszcie docieram na miejsce na początek obiadowa pizza na mieście. [...] przejażdżka po okolicy i wracamy. Na minus trzeba było jeszcze do domu dotrzeć. JAK już przebiłem się pod spodek to skakuję na trasę i zjeżdżam dopiero przy Makro. Szeroki pas awaryjny i znikomy ruch blachosmrodów to się spokojnie wracało.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym