Ostatni rowerowy wypad w listopadzie, czyli jak to zostałem ponownie Prezesem
Poniedziałek, 28 listopada 2016
· Komentarze(0)
Kategoria rekreacja
Dziś miałem kilka sprawunków do załatwienia, z czego najważniejszym było przeprowadzenie kolejnych wyborów w strukturach CYKLOZY.
W sumie pogoda taka, że do końca nie wiedziałem co wybrać jako środek transportu.
Pierwsze w programie dnia miałem wizytę w osiedlowej Przychodni, gdzie miałem oddać nieco krwi na badania. Że mi się nie chciało na Mec z buta iść tudzież podjeżdżać busem, to wskoczyłem na Meridiana i nim się przedostałem do Sante. Po powrocie w końcu wrzucam w siebie jakiesik śniadanko.
Posilony kręcę na Morawę podrzucić księgowej jeden dokument do wysłania. Śnieżek sobie prószy, ale warunki do jazdy nie są tragiczne i jedzie się całkiem przyjemnie.
Do zebrania mam jeszcze sporo czasu, więc jakoś dziwnie załącza mi się szwędacz i czynię sobie małe zagięcie. Z Morawy na Hubertusy, aby wskoczyć na chwilę na czerwony, z którego przeskoczę na zielony. Podążając szlakiem kręcę na Upadową, gdzie przedzieram się przez mały przepust pod torami i wylatuję na Browarze. Potem przez Galot na Porąbkę i dalej na Kazimierz. Podążając asfaltem kręcę przez Szałasowiznę, na Strzemieszyce i dalej na Laski. Następnie Gołonóg i zwrot na Zagórze.
W domku wrzucam w siebie obiad i chwilę po 14:00 udaję się do Centrum na Dęblińską.
Do tego momentu praktycznie było idealnie. W rejonie ronda Gierka, nagle rower staje mi okoniem. WTF. Oglądam co się dzieje, a tu wózek przerzutki się wygiął, łańcuch się zaklinował między kasetą, a szprychami. No to pojeżdżone. W sumie to już ostrzeżenie było na sobotniej wycieczce, dziś już całkowicie uniemożliwiło dalszą jazdę. Udaje mi się doprowadzić do tego, aby koło mi się kręciło, ale pedałować nie ma opcji. Dobrze, że blisko już do Oddziału, siodełko w dół i odpycham się nogami, aby nie drałować z buta.
Na miejscu jestem sporo przed czasem. Rozmyślam, co tu z bikem zrobić i powoli szykuję lokal na spotkanie wyborcze. Zbliża się 17:00, a tu ludzi nie widać. Już myślałem, że bunt i cyklobanda chce zbojkotować wybory. Jednak udało się uzyskać 50 % frekwencję i mogliśmy przeprowadzić wybory.
Sporo czasu zlatuje na papierologii. W końcu dochodzimy do ładu i udaje się wybrać nowe władze. Tak jak myślałem Walne Zebranie ponownie postanowiło wybrać mnie Prezesem, a ja jako nowy, stary Prezes zaproponowałem 4 współtowarzyszy do pomocy przy zarządzaniu klubem na kolejną kadencję. Waldzia uczyniłem prawą ręką, lewą od pieniądzorów został Krzyś, a do pomocy tym dwóm i mnie zostali Jędrula i Limit.
Rowerek nie jest zdatny do jazdy, dzwonię po młodego, aby pomógł mi go do domu przetransportować. Najwyżej po raz kolejny zrobię z niego singlespeeda, aby gdzieś po dzielni trochę się powłóczyć. Widocznie rower się zmęczył i pora sezon zakończyć.
Heh taka mi puenta się nasuwa dzisiejszego wpisu, co kadencja to nowy rower. Meridian już chyba się wysłużył, dobrze mi się z nim współpracowało, zostanie na awaryjne sytuacje, a ja powoli się przykładam do 29er'a.
W sumie pogoda taka, że do końca nie wiedziałem co wybrać jako środek transportu.
Pierwsze w programie dnia miałem wizytę w osiedlowej Przychodni, gdzie miałem oddać nieco krwi na badania. Że mi się nie chciało na Mec z buta iść tudzież podjeżdżać busem, to wskoczyłem na Meridiana i nim się przedostałem do Sante. Po powrocie w końcu wrzucam w siebie jakiesik śniadanko.
Posilony kręcę na Morawę podrzucić księgowej jeden dokument do wysłania. Śnieżek sobie prószy, ale warunki do jazdy nie są tragiczne i jedzie się całkiem przyjemnie.
Do zebrania mam jeszcze sporo czasu, więc jakoś dziwnie załącza mi się szwędacz i czynię sobie małe zagięcie. Z Morawy na Hubertusy, aby wskoczyć na chwilę na czerwony, z którego przeskoczę na zielony. Podążając szlakiem kręcę na Upadową, gdzie przedzieram się przez mały przepust pod torami i wylatuję na Browarze. Potem przez Galot na Porąbkę i dalej na Kazimierz. Podążając asfaltem kręcę przez Szałasowiznę, na Strzemieszyce i dalej na Laski. Następnie Gołonóg i zwrot na Zagórze.
W domku wrzucam w siebie obiad i chwilę po 14:00 udaję się do Centrum na Dęblińską.
Do tego momentu praktycznie było idealnie. W rejonie ronda Gierka, nagle rower staje mi okoniem. WTF. Oglądam co się dzieje, a tu wózek przerzutki się wygiął, łańcuch się zaklinował między kasetą, a szprychami. No to pojeżdżone. W sumie to już ostrzeżenie było na sobotniej wycieczce, dziś już całkowicie uniemożliwiło dalszą jazdę. Udaje mi się doprowadzić do tego, aby koło mi się kręciło, ale pedałować nie ma opcji. Dobrze, że blisko już do Oddziału, siodełko w dół i odpycham się nogami, aby nie drałować z buta.
Na miejscu jestem sporo przed czasem. Rozmyślam, co tu z bikem zrobić i powoli szykuję lokal na spotkanie wyborcze. Zbliża się 17:00, a tu ludzi nie widać. Już myślałem, że bunt i cyklobanda chce zbojkotować wybory. Jednak udało się uzyskać 50 % frekwencję i mogliśmy przeprowadzić wybory.
Sporo czasu zlatuje na papierologii. W końcu dochodzimy do ładu i udaje się wybrać nowe władze. Tak jak myślałem Walne Zebranie ponownie postanowiło wybrać mnie Prezesem, a ja jako nowy, stary Prezes zaproponowałem 4 współtowarzyszy do pomocy przy zarządzaniu klubem na kolejną kadencję. Waldzia uczyniłem prawą ręką, lewą od pieniądzorów został Krzyś, a do pomocy tym dwóm i mnie zostali Jędrula i Limit.
Rowerek nie jest zdatny do jazdy, dzwonię po młodego, aby pomógł mi go do domu przetransportować. Najwyżej po raz kolejny zrobię z niego singlespeeda, aby gdzieś po dzielni trochę się powłóczyć. Widocznie rower się zmęczył i pora sezon zakończyć.
Heh taka mi puenta się nasuwa dzisiejszego wpisu, co kadencja to nowy rower. Meridian już chyba się wysłużył, dobrze mi się z nim współpracowało, zostanie na awaryjne sytuacje, a ja powoli się przykładam do 29er'a.