Narazie tyle, że dane reszta pikanterii jak znajdę chwilę.
EDIT:
Sobota zaczęła się jakoś nijako w sumie bez żadnych planów, aczkolwiek chodziło po głowie długodystansowe kręcenie bo weekend znów w domu. Normalnie zapomniałem już że coś takiego istnieje. Budzę się coś koło 7:00 słyszę, że za oknem dudni deszcz i długo się nie namyślając zwrot na drugi bok i dogorywam dalej w wyrku.
Dobiega południe już mnie nosi. Doprowadzam się do porządku i powoli rozkminiam co z tym dniem zdziałać zwłaszcza, że pogoda się poprawiła.
Z pomocą przyszedł Facebook. Spoglądam co się dziś dzieje, a tu opcja jazdy bikem na strefę kibica pod Spodek na mecz półfinałowy, na dokładkę zaskakuję, że dziś jeszcze do wyboru dwie nocne rowerowe imprezy. Jeden nightbiking w Jaworznie, a drugi w Kato. Co tu wybrać myślę. Trochę czatowania trochę telefonów i padło na nocne manewry po Katowicach.
Ale nim zapadł zmierz i nocne wojaże miały się zacząć zgaduję się z Pawłem na popołudniowe rowerowanie po okolicy w ramach supportu przed tą zakręconą nocą. Na 17:00 umawiamy się pod Dorjanem skąd we dwóch ruszamy rozruszać się trochę po dąbrowskich kałużach. Jako, tereny bliżej mi znane niż Pawłowi to ja w roli przewodnika i robimy objazd "trójki i czwórki". Kończąc pętlę przy molo spotykamy Doms'a. Chwila pogaduch i się żegnamy. Powrót na Zagórze. Ciemno i chłodnawo się robi to uzbrajamy się w długi ciuch, a ja dodatkowo ładuję do plecaka trochę popasu na rowerową noc.
Załadowani sprawnie przedostajemy się trasą do centrum Sosnowca, gdzie umówiliśmy się z Adim, który również się skusił na nocną jazdę. W trójkę ruszamy pod Spodek, połączyć dwa z trzech możliwych wariantów - czyli trochę meczu i resztę jazdy.
Docieramy na rozpoczęcie. Zaraz za nami zjawiają się Darek z Andrzejem oraz Kocur. Przetasowanie ekipy: Ja z Kocurem i Adim ruszamy na Muchowiec na główny punkt programu, a reszta ekipy zostają w strefie do końca półfinałowego meczu.
Dobiega 21:00 wpisujemy się na listy startowe, do naszej trójcy dołącza kolejny szyderczy człek FREY, znaczy się będzie wesoło. Wspólne foto i ruszamy na całonocny objazd Katowic.
Na początek ruszamy spod lotniska pod Spodek. Jak się okazuje prowadzimy już 2:0 w setach. Noc długa przed nami to robimy pitstop na pomniku Powstańców śledząc trzeci set. Niestety tracimy go i mecz się jeszcze dalej będzie ciągnął. Ruszamy. Spod Spodka po kolei na Bogucice, Dąbrówkę, Szopki, gdzie dostaję sms-a od Pawła, że czwarty set wygrany i z wynikiem 3:1 przechodzimy do finału. Niusa od razu puściłem wśród peletonu. Dalej przez Janów, Nikisz i Giszowiec na Murcki, gdzie dłuższy pitstop na stacji benzynowej. Potem Ochojec, Piotrowice i insze katowickie dzielnice. Trochę odcinków leśnych, os-ów specjalnych co by umilić i uatrakcyjnić trasę. Po dłuższym bajaniu docieramy na Tauzena. Już po 2:00, gdzie tam jeszcze do rana, a tu zaczyna pokrapywać. Przebijamy się do Parku Śląskiego. Przy komarze zbiorowe foto i tniemy dalej do Silesii na popas. Przy wylocie z parku zaczyna dość solidnie padać. Przez co do Tesco docieramy solidnie zmoczeni. Półtorej godziny przerwy w środku galerii sprawia, że większość ciuchów szczególnie rowerowych zaczyna wysychać. Następuje kryzys w ekipie dochodzi 4 nad ranem. Sporo osób przemokniętych dalszą trasę sobie odpuszcza, a my brniemy dalej. Docieramy na Sokolską, Rafał nas opuszcza i wraca na DG, a niedobitki choć ich jeszcze sporo zostało błąkamy się jeszcze po okolicznych uliczkach Śródmieścia. Na godzinę przed finiszem na hałdzie z Kotem i Adim opuszczamy peleton i jedziemy na Dworzec do Maca na małe co nieco.
Nie wiem czy to kryzys jakiś nastał, czy mało mi było po ostatnim upadku - na rogu Mariackiej i Dworcowej jakoś dziwacznie zbieram zakręt i wpadam na krawężnik. Powtórka z rozrywki czyli katapulta z roweru i zaliczam spektakularną glebę. Normalnie sam bym sobie szydeczego palca pokazał, ale już mnie Kot wyręczył. Podnoszę się, tym razem jakoś lepiej upadłem bo nic nie zdarte. Oczywiście zastanawiam się jak tego krawężnika mogłem nie widzieć, dwa po co tak szeroko wchodziłem jak tyle chodnika do dyspozycji było. No cóż stało się, ogarniam się i kręcimy dalej pod Maca. Czuję, że jednak jest coś nie tak z rowerem. Jakoś dziwnie napęd chodzi. Robię redukcję, a tu jak na złość na wysokości Hotelu Monopol wózek tylnej przerzutki zawija się w szprychy, krzywiąc przy okazji hak. Poziom zirytowania dochodzi fazy krytycznej czyli nici z dogonienia grupy i dotarcia przed świtem na hałdę i jeszcze nie wiem czy uda się bika doprowadzić do ładu czy będzie trzeba ściągać transport nad ranem.
Rozpoczynamy ogarnianie problemu. Próbuję jakoś doprowadzić przerzutkę do stanu używalności ale wykrzywienie jest na tyle duże, że próba naprostowania haka i wózka się nie powiodła. Czas na plan B. Łapy już mega uwalone i do tego zaczyna znów popadywać. Chowamy się pod zadaszenie i biorę się za przerobienie Meridiana w Singa. HEH czas na debiut rozpinania i skracania łańcucha. Jakoś to ogarniam przełożenie 2-6 jakoś się pociągnie do domu. Nim skończyłem się babrać z tym defektem zrobiło się jasno. Pakuję zestaw naprawczy w szmatę nadmiary smaru z rąk i jedziemy wreszcie do tego Maca. Gdyby nie te zachciewajki może rower byłby jeszcze na chodzie, a tak kolejne wydatki. Wrzucam w siebie kawę o poranku i wracamy na Sosnowiec. Na Bogucicach, żegnamy się z Kotem, a my dalej na Dąbrówkę, Morawę i wjazd przez Sobieskiego na Sosnowiec. Nawet dobrze mi się udało spiąć łańcuch bo luzów nie ma i leci się stale na równym tempie 20 do 25 km/h. Przy Żeromie odbija i Adrian, a ja już sam za drogą na Zagórze. W domu 8:15 co za tym idzie 24 na nogach.
Jakoś mnie ten upadek i awaria totalnie nie załamała i tak do domu wróciłem z bananem na mordzie, że mimo wszystko nocka i tak fajnie minęła.
KIBICUJEMY
DRON BZZZ...