Weekend pasywny od bika. Raz, że targowy, a dwa to nawet bym się nie pisał na jednoślada, bo po piątkowym śmiganiu po wietrze strasznie mnie stawy kolanowe bolały. Za to dziś warunki wiosenne i od razu jazda lepiej szła. W pracy głównie rozliczenie z sobotnich targów i rozkładanie stoiska na kolejną imprezę, tym razem na miejscu w Expo Silesia.
Kończąc pracę około 14:00 kusiło mnie na objazdy dalsze przecież zebranie dzisiaj. Skończyło się, że postanowiłem się pokręcić po bezdrożach w okolicach stawów Hubertus. Następnie przebijam się przez kładkę nad Brynicą, aby się dostać na Naftową, a moim oczom okazał się rozplanowany spory kawałek wału. Hmm ciekawe co tu szykują wały rozplantowane, może przerzucimy kawałek szlaku pogranicza na wał.
Kolejną za cel obrałem kładkę łączącą Naftową, a Dworcem Południowym. Tutaj też nadal trwa remont generalny. Tylko, gdzie te robotniki. Runka po Śródmieściu i dokuję się w Oddziale. Do zebrania jeszcze godzinka to korzystam z okazji i schodzę na dół do Benny's dinner na obiadek. Wybór pada na polsko-amerykańską kuchnię. Na początek rosołek, a główny wsad to american classic burger z dodatkiem big frytek. Z odpowiednim zaopatrzeniem wracam na górę oczekiwać na klubowiczów. W sumie dziś mniej klubowo, a bardziej imprezowo. Okazji się nazbierało. A to jeden urodziny, drugi dziadkiem został, a kolejny potomka oczekuje. Po za przyjemnościami trochę informacji co w najbliższym czasie i koło 18:00 zbieramy się. Z racji, że mało pokręciłem, a Limit również się pokusił o przyjazd na rowerze decyduję się go nieco odholować. Kręcimy przez Milowice do Czeladzi, gdzie odbijamy na M1. Tam szybko załatwiam jedną sprawę i udajemy się w kierunku Łagiszy. Wstępnie tam miałem odbić i zagiąć na kwadrat, ale ostatecznie rozdzielamy się z Adamem dopiero w Sarnowie. Szybkie cześć i odbijam na Preczów. Następnie objeżdżam kawałek P4, aby się dostać na Piekło i dalej za drogą mijając kolejną lokalizację sklepu firmowego Prowellness docieram na Gołonóg. Miejscami siłuję się z wiatrem. Z Gołonoga już prosto główną arterią pod Nemo i dalej już na Zagórze.
Z zewsząd zawiało, rowerem rzucało i jechać wcale się nie dało. Oj takiego ciężkiego dojazdu do pracy to nawet przebijając się przez śnieg nie miałem. Przez te podmuchy co chwile zapłon mi odcinało. Przejazd grubo powyżej półgodziny, a to boczny podmuch, a to na twarzoczaszkę, ale jakoś się dojechało.
Jak w tamtą stronę była masakra, tak droga powrotna nawet szła z wiatrem. Postanawiam nieco się w teren puścić. Z Morawy ruszam na Hubertusy, aby wyjechać przy Sosnowieckich Wodociągach, gdzie wpadam na czerwony rowerowy w kierunku Niwki. Widzę, że w końcu moje zgłoszenie w sprawie naprawy mostku zostało wysłuchane i załatali dziury. Na Niwce wpadam na teren po dawnej kopalni. Oj ale tam grząsko - nie był to do końca dobry pomysł. Żółwim tempem przedzieram się pod starą prochownię i wyskakuję koło Mleczarni na Dańdówce. Po tej błotnej przeprawie wracam na asfalt i już za drogą prosto na Zagórze.
Z nowości na całej szerokości budowanego Kauflanda powstał kolejny odcinek ścieżynki rowerowej.
Po dwóch dniach nie jeżdżenia dziś na 9:00 ruszam na Morawę. Choć jak cztery litery zwlokłem z wyrka zastanawiałem się, czy chce mi się w mżawce jechać. Całe szczęście jak już przyszło jechać deszcz ustał i sprawa się sama rozwiązała i wybór środka transportu okazał się oczywisty - rower. Droga minęła dość sprawnie. Nim przyszło mi wyruszać w drogę powrotną korzystam z firmowego kompresora i ładuję w opony Meridiana po jednym barze świeżego wozducha. Od razu jazda zrobiła się bardziej płynna. Na śnieg i minusowe temperatury 2,5 bara było wystarczające, ale gdy powietrze się rozprężyło poczułem jakbym na flaku jechał. Z racji, że kalendarz wybrał ten czwartek jako tłusty śmigam na patelnię do pączkarni, ale kolejka taka, że sobie opuściłem. Pogoniłem na Kukułek, tam się zaopatruję w jeden gatunek z różą, a drugą turę kalorycznych frykasów zakupuję na Zielonogórskiej w Maciusiu. Z prowiantem prosto na kwaterę, gdzie czekała na mnie góra faworków made by Prezesowa. Dziś tłuczenie, a jutro spalanie przy rozładunku TIRa
Tydzień niejeżdżenia wymuszony wyjazdem do stolycy. Poniedziałek rozpoczyna się mega słonecznie. Normalnie wiosna w obwodzie. Głowię się jaki zestaw odzieżowy założyć i w sumie tylko pełne rękawiczki zamieniłem na cieńsze i ochraniacze na buty rzucam w kąt. Ta słoneczna aura okazuje się dość zdradliwa i wcale nie jest za ciepło jak by się wydawało. Start z domu o 9:00, ale zapomniałem jednej rzeczy i nastąpił przymusowy powrót przez co ponownie na trasę ruszam 9:20. W drodze na Morawę, korzystając zapasu minut zahaczam o fiskusa pobierając druki PIT. Mimo że dużo udogodnień głównie internetowe rozliczanie i tak sporo ludzi w kolejce do analogowego złożenia zeznań.
Na bazie dziś tylko rozładunek busa z delegacji i po dwóch godzinach jestem wolny. Dzwony na wieży szopienickiego Kościoła południe wybiły, znaczy pora się zbierać dalej. Pogoda w miarę, a wiedząc że idzie deszczowy front czynię sobie objazd drogi powrotnej do domu przez Jaworzno. W jaworznickim Odziale PTTK podrzucam Markowi książeczki Limita do weryfikacji i przybieram azymut Geosfera. Nowy węzeł drogowy jeszcze się buduje. Sprawnie pokonuję plac budowy i po pokonaniu Góry Piachu zjeżdżam do Maczek. Tam też żwawo idzie remont i odrestaurowanie granicznego Dworca. Miałem odbić na teren i jechać przez Juliusz, ale ilość błota mnie odstraszyła i wróciłem na asfalt, którym dotarłem na Ostrowy. W oddali dostrzegam żółte tablice objazd. Podjeżdżam bliżej, a tam droga zamknięta. Zapomniałem, że Armii Krajowej mieli remontować. Odbijam na równoległą boczną drogę prowadzącą na tyły kopalni Kazimierz i po chwili wracam na Armii Krajowej, na otwarty już odcinek. Następnie przelatując koło Parku Kuronia udaję się na Staszic i za drogą prosto pod EXPO Silesię, skąd już prosto na kwadrat. Gdyby nie zimny wiatr całkiem miło się kręciło.
W niedzielę w ramach rozruchu i dotlenienia urządziłem sobie spacerek od Spodka w Kato do Centrum Sosnowca. Dystansowo wyszło ok. 9 km. Trasa gdzieś na 3 godzinki mi wyszła.
Po weekendzie nie rowerowym dziś znów jednoślad wrócił do łask. Procedury około startowe jakoś szybko poszły przez co na spokojnie wyjazd z domu z 10 minutowym zapasem - 7:20.
Na starcie licznik zeznaje 5 na minusie, ale odczuwalnie mam wrażenie, że jest zimniej. Właściwie to dopiero pod Dworcem termicznie dobrze się czułem. Po za chłodem to sam przejazd bez ekscesów.
Powrót z pracy na okrętkę. Na początek na chwilę do żonki na Rawę, po czym śmigam do Krzyśka przechwycić paczkę z rozmiarówkami spodenek kolarskich. Wspólnie do Oddziału i potem znów na Legionów. Następnie samotnie jeszcze zaglądam do Leroy oraz Castoramy w celu doboru odpowiedniej blachy pod kominek.
Sobota minęła na 10 km spacerze po mieście w ramach ambitnej wyprawy organizowanej przez CIM Zimowa edycja Korony Gór Sosnowca. Ciekawa trasa prowadzona przez Artura. Początek Dębowa Góra Zakopiańska, meta Mec Lenartowicza. Po drodze zdobyliśmy kilka 3 setników Jeneralska Góra, Pekin Katarzyński, Górka Środulska, Barani Kopiec i Kamionki. A wszystko to okraszone na zakończenie czeskim złocistym napojem.
Zaś minusy co sprawia, że drogi suche i jedzie się dość komfortowo. Przelot na Morawę bez ekscesów. Po pracy zaokrąglam sobie powrót czyniąc na początek brawurową jazdę po oblodzonym stawie Borki, następnie na chwilę zaglądam do Oddziału. Dalej przebijam się terenem obok Humanitasa i wylatuję na Będzińskiej. Potem Będzin i zjazd do Dąbrowy. Pitstop w OBI i już prosto na kwaterę.
Była krótka odwilż, a tu zaś temperatura spadła poniżej zera. Dziś wyjazd na Morawę 8:30. Ruch już nieco mniejszy jak wczoraj ale i tak tłoczno. Na starcie lekko prószyło, ale długo to nie trwało i od Górki Środulskiej już spokojnie.
Po pracy zawijam lekkim zagięciem przez Czeladź (Betony, os. Dziekana), Będzin do Decathlonu, gdzie zakupuję trochę pierdół z dyskontu. Potem już prosto na kwadrat.
Niedzielę sobie odpuściłem od jakiejkolwiek aktywności fizycznej. Dziś za to od rana dosiadam Meridiana i kręcę na Morawę. Ruch sporawy, trzeba było się trzymać środka pasa, bo inaczej by staranowali. Po pracy wcale nie lepiej. Powrót czynię taką samą trasą jak do i siłą rzeczy napatoczyłem się na popołudniowy szczyt i zaś trzeba było blaszakom nieco nosa utrzeć i spowalniać ich jadąc środkiem.
Jezdnie dziś suche więc można było nieco pogonić. Wpadam na kwadrat, zabieram sakwy i zaginam jeszcze do Pogorii odebrać zakupy, które małżonka zrobiła.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym