Wpisy archiwalne w kategorii

wycieczki

Dystans całkowity:20236.00 km (w terenie 3132.00 km; 15.48%)
Czas w ruchu:1083:21
Średnia prędkość:18.68 km/h
Maksymalna prędkość:70.50 km/h
Liczba aktywności:196
Średnio na aktywność:103.24 km i 5h 31m
Więcej statystyk

Majówkowa ustawka na kopce dzień 1: Sosnowiec - Kraków

Sobota, 4 maja 2013 · Komentarze(0)
Opis na tygodniu. Dziś już nie mam siły

EDIT:

Wyjątkowo długi weekend majowy w tym roku tylko dlaczego pogoda psoci. Nie wszystkim klubowiczom udało się wyrwać w Bieszczady ze specjalną misją, dlatego Darek wpadł na pomysł dwudniowego wypadu za miasto na zakończenie majówkowego relaksu, z misją "zdobycia" fortu oraz krakowskich kopców. Pomysł zyskał aprobatę i w pochmurny sobotni poranek nie zważając na mżawkę i inne skrajności pogodowe ośmioosobowa ekipa w składzie pomysłodawca Darek, koordynator mapy Ja, zwiadowca Paweł, oraz załoga: Kasia, Pan_P, Waldi, Marek oraz Jarek ruszyliśmy w trasę aby zrealizować pierwszy punkt niecnego planu czyli zdobyć FORT 39. Droga do fortu nie była łatwa.

Już od samego początku same problemy: najpierw obsuwa w czasie przed startem jadąc już lekko spóźniony na miejsce odprawy przy parku na Sielcu dostrzegam Marcina, który majstruje coś przy biku okuje się, że złapał panę, reanimacja i ruszamy. Chwila oddechu foto przy fontannie i już w komplecie startujemy.

Prowadzeni przed Darka jedziemy przez Mysłowice, Imielin, Chełm Śląski i przekraczając Przemszę wkraczamy w Chełmku do MAŁOPOLSKI. Krótka przerwa na nabicie kalorii i ciepłą herbatę w Libiążu na stacji. Po przerwie ruszamy dalej przez Żarki do Wygiełzowa, gdzie przewidzieliśmy dłuższą przerwę u podnóża zamku Lipowiec. Pogoda zaczyna się poprawiać, nadal pochmurno ale co najważniejsze już nie pada. W ramach dłuższej przerwy zwiedzamy Skansen i wjeżdżamy jeszcze na Zamek po pieczątki. 50 km już w nogach ruszamy dalej do Alwerni w poszukiwaniu dogodnego miejsca na obiadową strawę. Koniec końców w Alwerni nic nam nie weszło w oczy i na obiad zatrzymujemy się w restauracji Flamingo w Porębie Żegoty.

Posileni solidną porcją kalorii ruszamy dalej. Punkt kolejny to moja propozycja Dolina Mnikowska, omijając ruchliwą 780 zjeżdżamy za Brodłami na Rybną i drugi solidny podjazd pod Sankę, aby zjechać zielonym szlakiem do Doliny Sanki i dalej do kolejnego postoju w Rezerwacje Dolina Mnikowska. Zmierzając dalej zaraz u wylotu z rezerwatu poważna awaria. Niespodziewanie Pawłowi pęka łańcuch.
Całe szczęście zbawca Waldi miał ze sobą spinkę i udało się pojazd uratować i mogliśmy dalej kontynuować trip.
Dalej przez Czułów i za szlakim Greenways docieramy do Kryspinowa. Przerwa na zakupy i ostatni etap Las Wolski i szturm na fort. Znów kolejna "ofiara" na finiszu przy autobanie kolejna pana tym razem padło na Darka. Zespołowo uporaliśmy się z problemem i już cała naprzód do Fortu.

Cel osiągnięty meldujemy się u Marty głównodowodzącej fortem. Zmęczeni drogą ale zadowoleni rozprowadzamy się pokojach. Ostatnie zadanie na dziś czyli nocne grillowanie. Już myśleliśmy z najciekawszego będą nici ale na szczęście ku zbliżającemu się wieczorowi wyszło słońce i noc mieliśmy pełną gwiazd. Posiedzenie mogło by trwać zważywszy, że prócz naszej załogi nikogo na obiekcie nie było ale musiała nadejść pora na regenerację organizmów przed tym co czeka nas jutro.

Dzień pomimo ponurego dnia minął bardzo ciekawie. Fort zdobyty. Strat w ludziach brak, w sprzętach dwie pany i zerwany łańcuch.

Na Zakończenie sezonu Chudów

Niedziela, 21 października 2012 · Komentarze(3)
Kategoria wycieczki
Po owocnym sezonie w różnego rodzaju rajdy, wypady, wycieczki, ustawki itp. itd. przyszedł czas na wycieczkę zamykającą klubowy rowerowy kalendarz w tym roku.
Z oficjalnych wycieczek to już wszystkie ALE to jeszcze nie koniec kręcenia w planie jeszcze zależne od pogody 2 większe ustawki na 40 masę do Bytomia oraz w Listopadzie jakiś wypad na 11-go. Tyle słowem wstępu.

Dzisiejszy dzień przyniósł elegancką pogodę od 3 lat w Chudowie nie było tak słonecznie na zakończenie. Pobudka po 6:00 na dworze ciemno i do tego gęsta mgła. Wyjątkowo z domu wybywam bez opóźnienia i jadę w tej kaszy na Dęblińską widoczność ok 6 metrów. Na miejscu już są pierwsi bikerzy. Wpadam do Oddziału po parę pierdół kamizelek, mapek i opasek abyśmy byli widoczni bynajmniej zanim ta mgła się nie podniesie. Zbiorowe foto i ruszamy na Muchowiec zgarnąć Ryśka.



W Katowicach już zdecydowanie widać więcej. Gdy już mamy Ryśka na pokładzie ruszamy dalej. Mała przerwa w Stonce na zakupy. Z pomocą Ryśka i Limita zmierzając przez Ligotę, Panewniki, Starą Kuźnię, Paniowy docieramy do mety wojewódzkiego zakończenia pod ruiny zamku w Chudowie. Jesteśmy trochę przed czasem. Ogarniam program zgłaszając grupę ogólnie czas mamy tu do 14:00. Jedna grupa pod przewodnictwem Limita ruszyła na penetrację okolicznych szuwarów, a większość została na miejscu i brała czynny udział w konkursach: rowerowy tor przeszkód, strzelanie z kuszy oraz lotkami w tarczę, a także w konkursie krajoznawczym tym razem większość pytań związana ze znajomościom powiatu gliwickiego.
Chętni mogli upiec to co mieli przy ognisku nawet zdarzyły się pieczone banany:D
oraz zwiedzić zamek.



Gdy już cała ekipa się zebrała ładujemy zdjęcie przy zamku i ruszamy w drogę powrotną.



W drodze powrotnej dałem Ryśkowi wolną rękę w prowadzeniu grupy jakoś odzwyczaiłem się od planowania drogi powrotnej przez co można poznać nowe egzotyczne trasy alternatywne. W ramach miejsc postojowych docieramy na jabłecznik do przyparafialnego ogrodu botanicznego w Bujakowie i wieży widokowej w ogrodzie botanicznym w Mikołowie - Mokre. Różnymi dziwnymi ścieżkami, "skrótami" szlakami pokonujemy Mikołów i docieramy do Katowic. Ścieżką wzdłuż Jankego i czarnym szlakiem docieramy na Janinę. Wieczór już bliski więc nie robimy postoju na izobronki, żegnamy się z Ryśkiem i jedziemy na Mysłowice odstawić Pawła. Dalej już obok Reala i Giełdy wracamy już na ziemie zagłębiowskie. Na Ostrogórskiej przy jednej z tablic Szlaku dawnego pogranicza dziękuję pozostałym za wypad i się rozjeżdżamy w swoich kierunkach większość jeszcze ciągnie ze mną na Zagórze i tam się żegnamy.

Do 3 cyfrowego dystansu brakuje mi raptem 2 km więc jeszcze jadę z Dominem do granic miasta pod Expo. Setka wybiła toteż się nawracam pod dom.

Dzień jak najbardziej udany. Jeszcze raz dzięki wszystkim za wspólnie rowerowo spędzony czas.

Na Zakończenie sezonu Sławków

Sobota, 6 października 2012 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczki
Sezon chyli się ku końcowi kalendarz klubowych wycieczek zrealizowany w 100% więc ustalając wstępnie na ostatniej wycieczce Cyklozy do Pszczyny postanowiliśmy, że robimy na początku października wycieczkę w klubowym gronie z grillem i wspominkami.

Wczoraj układam plan telefon do zainteresowanych i ustawione zbiórka 10:00 pod PTTK i w drogę.

Jak to ja nie umie wyjść spokojnie tylko na ostatnią chwilę i muszę gonić wylatujemy z tatą jakieś 15 min przez zbiórką i nawet upierdliwy wmordewind nie utrudnił nam zadania dotrzeć o czasie, tel. do Marcina dopiero wstał i ustawiamy się, że zgarniamy do na Kazimierzu. Chwilę czekamy na Limita, foto i w drogę.

Bocznymi drogami pocieramy na Dańdówkę, dalej terenem pod PKM na Zagórzu i asfaltem na Kazimierz, zgarniamy Pana_P i do pierwszego postoju na Ostrowy do Chaty w Niemcach, stamtąd po przerwie przez las i wylatujemy przy Euroterminalu jeszcze kawałek i jesteśmy na Centrum Sławkowa. W Austerii strawa z Żuru Staropolskiego i na przystawkę kroma ze smalcem.
Nasyceni po analizie mapy i zwiedzeniu ruinek przebijamy się na Sosinę. Mijając liczne leśne błota i szuwary docieramy do kolejnego punktu. Postój na małe co nieco i płytami jedziemy na Maczki i dalej na Julka, na zakupy i już prosto na Działkę, gdzie od naszej dziesiątki dołączają Czarny i Seba. Rozmów, żarełka i
popitki pod dostatkiem. Czas błogo zleciał i po 21:00 zaczęliśmy się rozjeżdzać do domu dłuższymi i krótszymi drogami.

zdjęcia Pawła i Adama z imprezy

Coroczny tradycyjny wypad rowerem na wieś

Sobota, 29 września 2012 · Komentarze(0)
Kategoria wycieczki
Wakacje tak napchane terminami rowerowymi, że nie było się kiedy wyrwać, na koniec studenckich wakacji udało się znaleść czas i się wyrwać znów z miejskiej pogoni za nie wiadomo czym. Pierwszy termin weekend wcześniej ale pogoda kapryśna i przełożyliśmy na 29-30.09. Analiza ICM-a pogoda jest wiec w drogę. Cel Huta Porajska dystans ok 140 km.

Start dość późno bo równo w południe. Tata z nocki musiał trochę odespać, a młody jeszcze miał jakieś sprawy do załatwienia. Zapakowani w sakwy - Ja najbardziej bo na dłużej tam posiedzę i w składzie Ja, tata i Adam ruszamy. Tym razem zmodyfikowaną trasą niż w zeszłe wypady. Wszystko zabrane no to w drogę. Trasa przebiegała spokojnie lekki wiaterek na plecy pozwalał się rozbujać i lecieć ok. 35 km/h.
Początkowo z Zagórza na Gołonóg i przebijamy się z tyłu P3 na Okradzionów po drodze na wertepach przed przejazdem spotykamy Jacka z córą w przyczepce. Czas goni, żeby przed zmierzchem dojechać wiec krótkie przywitania i gonimy dalej. Krótki postój przy Siewierskim Zamku na Pieczątkę do kolekcji i na Myszków wojewódzką. W Myszkowie miało być kolejne potwierdzenie ale dobrze rozbujani kierujemy się nadal asfaltami na Żarki, tam załapujemy się na końcówkę zlotu zabytkowych samochodów, już 50 km za nami pora wrzucić coś na ruszta. Po przerwie co by się nogi nie zastały trzeba jechać dalej. Asfaltem równym jak stół i pustym do 15:00 pora obiadowa przez dolinę między lasami mijając ruiny Zamku Ostrężnik docieramy do Złotego Potoku, trochę tu do obejrzenia, ale czas goni więc bez zatrzymania do Janowa i Świętej Anny, gdzie chwilę się zatrzymujemy w tamtejszym Klasztorze, korzystając łapię kolejny stempel. Patrzę, że da się trochę ściąć trasę, którą zaplanowałem z wujkiem Google i zamiast przez Dąbrowę Zieloną to przez Garnek zmierzamy na Gidle. Analiza mapy i jedziemy do Pławna, kontrolka się zapaliła i trzeba kolejną porcję kalorii do organizmu wrzucić. Po porcji bułeczek poprawionych wysoko oktanową gorzką czekoladą jedziemy do Radomska. Na parę km przez Radomskiem wychodzi szarpanie tempa i zaczyna mnie pobolewać Udo mięsień się zagrzał i na jednym KM nie przeciążając drugiej nogi docieramy do kolejnego punktu postoju. Temperatura spada i wieczór już bliski do celu, przy jednym z przystanków autobusowych rozmasowuję mięsień i zarzucamy na siebie dłuższe warstwy ciuchów. Do celu już niedaleko stopniowo zwiększając tempo krajową 91 docieramy do Kamieńska, telefon do wója, że już niedaleko niech grilla rozpala. Łyk wody do chłodnicy i gnamy do mety. Na miejscu jesteśmy ok. 19:00.

Cel osiągnięty. Roboty na wsi sporo więc praktycznie cały tydzień rower sobie odpoczywa. Powrót też planowany na rowerze, ale napięty grafik i wydłużony pobyt na wichurze zmusił do piątkowego powrotu pociągiem.

Klubowa wycieczka do Pszczyny

Niedziela, 16 września 2012 · Komentarze(8)
Kategoria wycieczki
Jedna z tych wycieczek co z całością mogę zaliczyć do totalnego spontana. Mam nadzieje, że mnie nie zlinczują. Stwierdziłem, że zaufam uczestnikom i dam im możliwość wpływania na przebieg trasy. Którą częściowo modyfikowałem.
Ale od początku.

Pobudka o 6:00, godzina nie wiadomo kiedy zleciała i po 7:10 lecimy pod PTTK. Tak to jest jak troje z domu jedzie na wycieczkę (jeszcze to, jeszcze to, tego zapomniałem) i opóźnienie murowane.
Od razu pociągnąłem szybszym tempem i pięć min po czasie dotarłem pod fontannę. Ludzi się zebrało łącznie 16 osób. Wrzucam wszystkich na listę, tel do Limita ale on zaspał więc odpada, kolejny imprezowicz Marcin też się obudził i nas gonił aż pod Browar w Tychach. Po grupowym foto ciągnę początkową 12 na Muchowiec, gdzie dosiadali się Monika i Rysiek. Na Muchowcu chwila postoju z nadzieją, że Pan P dotrze, ale opornie mu szło i dostał namiary, żeby nas gonił pod Browar. Za Lotniskiem na Murckach dołącza Pani Teresa, małe formalności organizacyjne przywitanie i prowadzeni przez Pana Maćka zmierzamy na Tychy.
Temu się wena skończyła i prowadzenie znów objąłem Ja. Konsultacja z mapą i lecimy pod browar. Na miejscu czekał już kolega z Rudy (Man222), a Marcina nadal nie ma. Okazuje się, że jest jakiś km do celu i zaraz będzie. Po przerwie na regenerację sił i chwili odpoczynku dla Marcina który nas gonił od Sosnowca ruszyliśmy dalej w kierunku Paprocan do dworku myśliwskiego. Tam dłuższa chwila przerwy i jedziemy przez Kobiór i Czarków do mety dzisiejszej wycieczki. W samej Pszczynie jesteśmy parę min. przed 14:00 i z uwagi na to, że większość ludzi była już w punktach które przygotowałem więc na poczekaniu oznajmiam, że tam nie jedziemy i pojechaliśmy na Goczałkowice. Na początek ogrody Kapiasa - bardzo urocze miejsce, potem obiadek na Zdroju i na tamę. Pod jeziorem goczałkowickim dowiaduję się, że Rysiek został z tyłu i szuka licznika, do tego jeszcze się pogubił i poleciałem go naprowadzić na dobrą drogę i przy okazji spróbować może mi uda się tą małą pierdołę znaleść ale bez skutku. W Goczałkowicach zlatuje nam czasu i zamierzone zwiedzanie zamku skończyło się na tylko na sfoceniu z zewnątrz. Plan powrotu dość objazdowy prez Bieruń ale z uwagi, że dwójka z ludzi dziś ma jeszcze nockę w robocie więc musiałem tak doprowadzić by było dobrze i zdążyć na czas. Modyfikacja i opcja asfalt jak najszybciej. Powrót przez Pszczynę, Piasek i Tychy. Od Browaru sterowanie przejmuje Pani Teresa, która poprowadziła nas na Podlesie i Kostuchnę. Dzień się już skończył i po zmroku docieramy do Katowic. Już prawie 20:00 trzeba się sprężyć, przez Jankego, Brynów i Kościuszki, kieruję w stronę Muchowca i w dół na zielonej fali ul. Francuską do 3 Maja i dalej wzdłuż DK 86 do Sosnowca. Na Kresowej już 21:20 albo i dalej dziękuję pozostałym uczestnikom za wytrwałość i udajemy się do domu. Asię zostawiamy pod Pttkiem, Waldek uderzył sam w kierunku Dańdówki, a pozostali z nami na Zagórze. Temperatura ok. 10 na + nawet znośna, chodź końcówka dawała po nogach. Za cały dzień po 22:00 meldujemy się w domu. Popas, wpis i w kimę.

Spontan ruless.


GRUPA STARTUJĄCA Z SOSNOWCA,


PRZY PSZCZYŃSKIM ZAMKU


RYSIU I JEGO ZBROJA :p

Wycieczka rowerowa w ramach gry miejskiej

Sobota, 8 września 2012 · Komentarze(0)
Kategoria rekreacja, wycieczki
Dzień pod znakiem organizacji wycieczki i innych zwariowanych rzeczy.

Wszyscy wróżyli niesprzyjające warunki, ja byłem jak zawsze dobrej myśli i pogoda powiedzmy wytrzymała z minimalnym zroszeniem zroszeniem na starcie i powrocie na stadion MOS-u.
Pod domem umawiam się z Marcinem i razem z tatą jedziemy na miejsce zbiórki, niedługo po nas dociera Waldek i czwórka z Cyklozy jest w komplecie. Na 15 minut przed starem myślałem, że przyjdzie mi prowadzić 10 osobowy peleton, a koniec końców na 12:00 dotarło ponad 30 osób. Przywitanie przez Czasowników, ja dokładam parę słów na temat zasad i przebiegu trasy i ruszamy. Do ekipy pilotażowej dołącza właściwie zostaje zwerbowany Biko. Pierwsze główne skrzyżowanie zabezpiecza Policja. Dalej już sprawnie przemieszczaliśmy się szlakiem (w fazie tworzenia) na Trójkąt. Po drodze przy Rybaczówce i na samym trójkącie uczestnicy wycieczki - gracze mieli zadania specjalne przygotowane przez organizatora. Powrót podobną drogą z uwzględnieniem większej ilości asfaltów. Przed 15:00 docieramy z powrotem na stadion lekkoatletyczny, gdzie czekały inne konkurencje sprawnościowe.

Nasze zadanie wykonane więc opuszczamy stadion i za namową Waldka jedziemy na Klimontów na grillowanie przed marketem Aga. Po porcji karczku, pączku i złocistym napoju się rozdzielamy. Waldek zostaje u znajomych na Klimontowie, Marcin jedzie jeszcze z nami na Pekin skąd leci na Pogoń, a Ja z tatą do domu. Dzień się nie skończył, sobota telefon i już wieczór ustawiony w Studiu.

Z jamprezy wybywam coś po północy. Zanim się do domu doczłapałem to już przed 2:00 było. W planach był Jaroszowiec na dzisiaj ale rano czułem się by czołg po mnie przejechał i skończy się dziś na krótszej trasie.

Na zakończenie wakacji - Rybnik

Sobota, 25 sierpnia 2012 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczki
Po mimo kapryśnej aury, która z biegiem dnia się poprawiała udało się zrealizować ostatnią wycieczkę klubową z serii wakacje z Cyklozą. Na dziś zaplanowaliśmy Rybnik. Wycieczkę tą jak Lubliniec przygotował Limit, Ja tylko służyłem doradą.

Wycieczka miała wystartować o 7:00 ale jak na złość tym razem nie przez moje spóźnienie ale przez padający wcześnie rano rzęsisty deszcz moje wyjście się opóźniło i w efekcie z domu wyjechałem później i wystartowaliśmy z półgodzinną obsówą czasową.

Na starcie stawiła się 6 wprawionych w boju kolaży w składzie Adrian, Dominik, Paweł, Limit, mój tata i Ja. Foto do kroniki tym razem z innego profilu i ruszamy w uprzednio przygotowaną przez Adama trasę.



Początkowe kilometry nie jedzie się za fajnie mokry asfalt powodował, że na sobie mieliśmy więcej ciapek niż wszystkie biedronki razem wzięte. W Kato od dawien dawna zielona fala, od Zawodzia do samego Centrum może dwa światła nas złapały. Przez Mikołowską i Brynów docieramy do Panewnik pod Bazylikę, gdzie chwilę odpoczywamy, focimy i ruszamy dalej. Lasami i bocznymi drogami docieramy do Chudowa pod Zamek. Jesteśmy trochę za wcześnie za godzinę otwierają więc, żeby nie marnować czasu (i tak tu w październiku na zakończenie sezonu zawitamy) jedziemy dalej. Po drodze zatrzymywaliśmy się przy paru kościółkach znajdujących się na szlaku architektury drewnianej, ale jak na złość były albo zamknięte albo odbywały się w nich nabożeństwa to mogliśmy tylko obejrzeć je z zewnątrz.
Po drodze do Rybnika Tacie się udało jako jedynemu na całej trasie złapać panę.


(SIOSTRO DĘTKĘ PROSZĘ, BO KAPCIA MAMY :P)

Po operacji wymiany kapcia ruszamy dalej. Wreszcie już bez żadnych większych problemów docieramy pod Zalew Rybnicki. Na molo chwila oddechu i focenie



Po czym docieramy na Rynek, gdzie futrujemy obiadek ze Sfinksa. Zajadając strawę w tle na Rynku przygrywały rytmy folkloru. Akurat w Rybniku odbywał się Międzynarodowy Festiwal Folkloru.

Napełnieni kaloriami ruszamy dalej w drogę powrotną. Jeszcze na odchodne foto na Rynku i opuszczamy miasto.



Po drodze mijamy takie miejscowości jak Orzesze, Łaziska Górne, Mikołów, gdzie na rynku po raz kolejny robimy pitstop.



Do Katowic wbijamy się na wys. Piotrowic. Na Ochojcu wbijamy w teren na Janinę, skąd na Giszowiec, Nikisz oraz Janów. Dzień ucieka - plan zrealizowany oraz wróciliśmy o normalnej porze (czy. przez zmrokiem). Etap powrotny chodź, krótszy ciekawszy z licznymi podjazdami. Pod fontanną jesteśmy coś ok. 18:00. Runda honorowa wokół fontanny, pogaduchy około rowerowe i nie tylko i już każdy w swoją stronę.

Wyprawa nad Bałtyk - dzień siódmy

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczki
Etap siódmy Pieczyska - Kościerska Huta koło Kościerzyny.

Siedem dni już jak krążymy po Polsce. Dziś zakładamy sobie niecny plan dotarcia do Kościerzyny co by mieść bliżej do morza. Pobudka jak najwcześniej ale zanim się poskładaliśmy i przesmarowaliśmy rowery już 9:00 była.

Te Pieczyska to fajna miejscowość po nocy się nie wydawało ale jak dziś ruszyliśmy to można było cały obszar za dnia zobaczyć. Co prawda trafił się nam jak na razie najdroższy ośrodek ale jeszcze na naszą kieszeń. Leżąc na balkonie można by się pomylić z ośrodkami nadmorskimi. Gdy już wszystko gotowe pora ruszać, foto na odchodne i w drogę.

Trasa dzisiejsza to same asfalty by nadgonić stracony czas na naprawy i zrealizować dzisiejszy etap do Kościerzyny. Podjeżdżamy jeszcze pod sklep zrobić zapasy wody i kalorii i prowadzeni przez Garmina jedziemy najpierw na Tucholę. Od razu podkręcamy tempo i nadając zmiany co piątkę. Od 2 dni się to sprawdza więc podążamy tym tropem.

Na pierwszych 15 km średnia w granicach 22 km/h. Jest ciepło i do tego już tydzień w trasie więc tak co 15 km robimy krótkie przerwy.
Ja nie wiem czym bliżej morza tym więcej górek halo co jest grane ale i tak większość wzniesień pokonujemy bez problemu. W Cekcynie udaje się nam odnaleść południk 18 i docieramy na dwunastą do Tucholi.

Postój na starówce idę się rozejrzeć za pieczątkami i infor. turystyczną. Analizujac mapę topograficzną miasta dostrzegam dwóch takich dromaderów jak my, też zaplanowali przerwę w Tucholi, zagaduję chwilę i się okazuje że to pobratyńcy z naszych stron. Chłopaki jadą od poniedziałku z Orzesza do Gdyni. Po przerwie żegnamy się co się okazuje tylko na chwilę i jedziemy pokręcić się jeszcze po starej części miasta. Dajemy kurs garminowi na Czersk i żegnamy Tucholę po paru kilometrach doganiamy sąsiadów zza Brynicy i wspólnie zmierzamy do Czerska. Na jednej wsi dopada nas dość obfity deszcz chowamy się w czwórkę pod wypasioną wiatą przystankową i czas dotarcia do Kościerzyny uległ zmianie. Prawie godzina przestoju, przynajmniej była okazja co nie co pogadać jeszcze z chłopakami. Na kilometr od granicy woj. przyśpieszamy tempo w celu sfocenia kolejnej tablicy wojewódzkiej - to już 5 województwo przez które jedziemy.

Pomorskie deszczem nas przywitało.

W Czersku się żegnamy z całkiem przypadkiem spotkanymi kolażami, oni z ambitnym planem dotarcia do swojej rodzimy na pomorze, a my na rynek na jakiś obiadek w celu uzupełnienia kalorii. Znów obsuwa w czasie kolejny deszcz. Tym razem jak się zaniosło końca nie było widać. Nareszcie po 18:00 gdzieś się te chmury uspokoiły i mogliśmy kontynuować podróż z niepewnością czy uda nam się do Kościerzyny dotrzeć.

Z kilometra na kilometr trasa robiła się coraz ciekawsza te Kaszuby to jakiś dziwny ale piękny obszar zamiast płaskowyżu to pofałdowany teren z krętymi drogami obkrążającymi tamtejsze jeziora.

Już był w pewnym momencie kryzys i chcieliśmy znaleść nocleg przed metą ale jakoś zaczynało się rozpogadzać nawet powoli słońce się pokazywało i się zawzięliśmy by cel osiągnąć. W Borsku udaje się nam zamówić nocleg parę km za Kościerzyną i nie było odwrotu trzeba było to pokonać i dotrzeć.

Dzisiejszy etap dał nam popalić - drugi z kolei najdłuższy etap oraz nie duże ale liczne przewyższenia na trasie co powodowało atrakcyjność i dodatkową wydolność organizmu.

Do Kościerzyny z uśmiechem docieramy po 21:00, zakupy i nocne foto rynku i jedziemy na dzisiejsze miejsce postoju. Umordowani pogodą i podjazdami wpadamy do pokoju, prysznic i w kimę.

Cel na dzisiaj zrealizowany, pogoda nie chciała do końca współpracować ale się udało, jutro już nie ma, że boli zdobywamy Władysławowo.

Wakacje z Cyklozą: Sosnowiec - Częstochowa czyli coś dla ciała i dla duszy.

Sobota, 21 lipca 2012 · Komentarze(1)
Kategoria wycieczki
Dzień zapowiadał się dość paskudnie, ale zamówienie zostało zrealizowane i mieliśmy pogodę przez całą drogę.

Pobudka 6:30 sprawdzam jeszcze pocztę, parę telefonów i ruszam pod PKZ, gdzie z połową grupy ustawiłem spotkanie przed wycieczką. Druga połowa z Prezesem Oddziału wsiadała w Sosnowcu. Jak to ja zawsze na styk przyjeżdżam wszyscy już są, przywitanie i jedziemy na dworzec kupić bilety.



W oczekiwaniu na pociąg tematy około rowerowe - głównie o naszym wypadzie nad morze, wreszcie szczekaczka pociąg zapowiada i kierunek Częstochowa. Ładujemy się do FLITRA (cichy, nowoczesny, ale mało przystosowany do przewozu większej ilości rowerzystów). W pociągu natrafiamy na parę piechuro-cyklistów z Krakowa, którzy jechali do Częstochowy , aby stamtąd pokonać Szlak Orlich Gniazd. Podróż na rozmowach minęła dość szybko. Na miejsce docieramy praktycznie o czasie.



Formalności organizacyjne: obecność, wstępny plan działania i ruszamy pod Katedrę Częstochowską. Jesteśmy jednymi z pierwszych, a z minuty na minutę na plac przed Katedrą przybywało rowerowych pielgrzymów z różnych części Polski - według formalnych danych to ok 930 cyklistów.
Przedstawienie grup i parę minut po jedenastej barwnym korowodem z eskortą niebieskich funkcjonariuszy zmierzamy na Szczyt Jasnogórski. Plany pielgrzymkowe się trochę poprzesuwały, więc trzymając się swojego plany dnia indywidualnie pojechaliśmy pod kaplicę Cudownego Obrazu i każdy udając się z własną intencją miał pare minut dla siebie.

Dalszy plan dnia do część dla ciała.
Z Jasnej Góry ruszamy na Stradom do Muzeum Kolejnictwa pierwszego obiektu jak przygotowałem na dzisiejszą wycieczkę.



Na taki budynek pomieszczenie muzeum jest dość małe ale jest w nim parę ciekawych rzeczy na których można oko zawiesić. Czasu trochę nam schodzi ale przy takich eksponatach to nie wypadało przejść ot tak. Po drodze do następnego punktu programu jeszcze focimy przy ciuchci na dworcu PKP.



Przejeżdżamy pod dworcem i docieramy do Muzeum produkcji zapałek. Również ciekawe miejsce warte polecenia. Na dzień dobry obejrzeliśmy krótki film dokumentalny o pożarze obiektu oraz proces produkcji, który potem mogliśmy to namacalnie doświadczyć na linii produkcyjnej, emerytowany główny mechanik, który przepracował tu kawał życia pokazał krok po kroku to co widzieliśmy na drugim filmie.



Na deser obejrzeliśmy różne kolekcjonerskie pudełka zapałek oraz figurki tworzone z jednej zapałki.



Po wyjściu z muzeum przywitało nas Słońce znaczy się pora brać się w drogę powrotną. Dziękujemy obsłudze muzeum za ciekawą prelekcję i w trasę. Jak się rozkręciliśmy pierwszy przystanek w Nieradzie. Kolejny punkt na naszej mapie, gdzie tanio i dobrze zjeść, a przy tym bezpiecznie rower pozostawić. Zamiast obiadku pizza i inne smakołyki wedle uważania. Posileni ruszamy dalej. W Rudniku odłącza od nas Prezes Oddziału, który jedzie do swoich znajomych, a wcześniej w Częstochowie Marcin odbił na Włoszczową. Łapiąc lotne górskie premie docieramy do Woźników, gdzie przy fontannie na Rynku, regenerujemy siły. Z asfaltu wbijamy się w las i wyjeżdżamy w Zendku, gdzie znów parę osób się odłącza i tak już w dziewięciu chłopa przez Zadzień, Przeczyce, Wojkowice Kościelne dociągamy na P4. Na Mariankach już się wszyscy żegnamy i każdy w swoją stronę.

Mi powrót jeszcze się wydłużył o 12 bonusowych km. Na Pogorii 3 wpadam na Mapetów: Wilego, Dydka i Karolinę. Wymieniamy się wrażeniami rowerowymi z dzisiejszego dnia robiąc 2 kółeczka wokoło zbiornika. Mały głód się odzywa, odprowadzamy Karolinę i już bez większych objazdów na Zagórze.

Myślę, że połączenie rowerowego dnia z pociągiem nie było złe. Przynajmniej, starczyło nam czasu na zwiedzanie miasta oraz spokojne rozłożenie sił na drogę powrotną.

Na koniec pełna galeria zdjęć ze strony klubowej

Wakacje z Cyklozą: Sosnowiec - Lubliniec

Sobota, 14 lipca 2012 · Komentarze(3)
Kategoria wycieczki
Opis wypadu jak znajdę trochę czasu :p
Edit:
Pobudka dość wcześnie by wszystko przygotować i wyruszyć przed czasem na miejsce zbiórki. Oczywiście problemy natury biologicznej spowodowały, że wyjście się opóźniło. Patrzę na zegarek 20 minut do startu,a Ja jeszcze w domu. Pełna mobilizacja wyjmuję z bratem nasze rumaki i w drogę. Napędzam pociąg i lecimy na Dęblińską, rześkie powietrze i wiatr w plecy fajnie się dopasowały nadając zmiany z Adamem docieramy na miejsce na punkt 7:00. Wbrew deszczowym prognozom poranek nas łanie przywitał. Sprawdzam obecność zbiorowe foto krótkie przedstawienie przebiegu wycieczki ruszamy.


17 ŚMIAŁKÓW I 2 NIEWIASTY ZDOBYWAJĄCE LUBLINIEC

Dzisiejszym przewodnikiem z racji pomysłu i znajomości terenu był dla odmiany Limit. Dziś rekordowa ilość klubowiczów, są też znajomi z BS: Rysiek, Filip, Amiga i Darek (dkj71), którego miałem dziś możliwość poznać. Ja ograniczyłem się do spraw formalnych i zamykania grupy. Z lekkim studenckim opóźnieniem, bo kto nas goni ruszamy. Na początku zmierzamy na Czeladź, jadąc na końcu z Ryśkiem jakimś dziwnym trafem pod Strusiami jesteśmy wcześniej niż grupa, ale to tylko jedna taka wpadka. Dalej już równym tempem prowadzeni przez Limita puki co znanymi Mi terenami zmierzamy dalej. Pierwszy postój z shoppingiem w Wymysłowie. Od tego miejsca większość drogi przedzieraliśmy się przez lasy. Nie było łatwo po drodze musieliśmy się przedrzeć przez pas bunkrów "Obszaru Warownego ŚLĄSK".
Na jednym z nich urządzam sobie z Ryśkiem taniec chocholi:D



Trasa miejscami dość ciężka piaskowa, ale po tych lasach można jechać i jechać.
W czasie zmierzania do punktu docelowego nie obyło się również od awarii. Uczestnikom udało się złapać przysłowiowego kapcia. Poszedł też bagażnik w którym puścił spaw. Po drodze jeszcze kilka przerw na jagody i nacieszenie oka krajobrazem. Około południa docieramy do Rezerwatu Jeleniak - Mikuliny. Ciekawe miejsce zwłaszcza, że dookoła piaskowe drogi, a tu teren bagienny.

Po 80 km na 13:00 docieramy do Lublińca. Przyznam się nie odrobiłem pracy domowej z ciekawostek o mieście i za dużo nie pozwiedzaliśmy. Mam nadzieje, że mi to wybaczycie.

Zbiorowe foto zdobywców Lublińca na Rynku i udajemy się na popas do Chaty Wuja Toma.



To co usłyszałem się sprawdziło. Lokal na 5. Za niedrogie pieniądze można naprawdę smacznie i dobrze zjeść. Gratulacje dla obsługi która migiem podawała zgłodniałym kolarzom futrunek.
Czas miło płynie na sieście poobiedniej ale trzeba się zabierać w drogę powrotną. Zakręcamy jeszcze do tutejszej biedronki i ruszamy. Aura zaczyna powoli grymasić, temperatura spada ale twardzi cykliści podążają dalej. Nawet przejechałem przez mieścinę kumpla z Bankowej ale nie udało się z nim skontaktować i pojechaliśmy dalej. Dłuższa przerwa w Boruszowicach. Lokal rodem z PRL-u przywitał nas muzyką z epoki. Po regeneracji sił zakręciliśmy pod Fabrykę Papieru - ponad programowy obiekt który z "za płota" mogliśmy obejrzeć.



W Tarnowskich Górach Darek łapie kolejną panę. Deszcz zaczyna być upierdliwy, mżawka uprzykrza nam powrót do domu. Chyba jeszcze w Tarnowskich odłączają się od nas Filip, Irek i dwóch Darków, a My lecimy dalej do Parku w Świerklańcu, gdzie chcemy podłapać się na sesję z Parą Młodą. Ale mimo starań Avacsa nie udało się. Nie to nie po porcji kolejnych kalorii ruszamy dalej ku domowi.

Na wzniesieniu w Rogoźniku załapujemy się na barwny zachód Słońca, a z drugiej strony w kroplach deszczu powstała tęcza. Chętni znalezienia garnca złota podążamy ku jej końcowi. Tęcza powoli zanikała i zmieniliśmy kurs na Będzin. Na Łagiszy żegnamy się z kolejnymi uczestnikami i w okrojonym składzie docieramy na Dęblińską. Żegnamy się z pozostałymi i każdy w swoją stronę.

Powrót już delikatniejszym tempem. W trzech Ja Limit i mój brat lecimy na Zagórze, gdzie młodego odsyłam do domu, a ja w nadzieji, że dociągnę do 200 jadę odprowadzić Adama. Nogi już jakość nie chcą kręcić, głowa też jakoś zaczyna boleć więc kończy się na tym, że na holuję go jeszcze do Zielonej. W Parku już każdy w swoją stronę. W efekcie brakło 8 km, ale już spasowałem miałem dość na dziś.

Dzięki wszystkim za uczestnictwo i zapraszam na kolejne wypady.
Pełna trasa przejazdu u Limita w opisie,
Cała galeria zdjęć dostępna na naszej klubowej stronie www.cykloza.sosnowiec.pl autorstwa Limita i Amigi.