Do południa ciąg dalszy latania po urzędach oczywiście na rowerku co będę nogi męczył na piechotę. Popołudnie zlatuje na sieście poobiedniej i serwisowaniu roweru, patrzę na zegarek, a tu się trza na nockę zbierać kończę robotę i w drogę. Pod nemo doganiam jakąś grupę rowerzystów i rowerzystek ale jakoś nie chcieli mojego tempa trzymać i od biblioteki jadę sam. Na molo jak zwykle wiele znajomych twarzy, przemówienie Poli i ruszamy na ostatnią tegoroczną nockę. Trasa P3, wzdłuż torów koło P1 i powrót od Antoniowa do P4 i dalej na zieloną. Trasa pokonana dość spokojnie przed zjazdem na P4 pomagam przy wymianie dętki okazuje się ze znajomemu z którym się dawno nie widziałem. Na miejscu kiełbaski i inne przysmaki rowerowego grilowania.
Wraz z lożą szyderców i Waldkiem jako ostatni zamykamy ognisty krąg i parę min przed północą ruszamy na kwaterunek. W domu jestem pare minut po północy.
JEDNA WIELKA ROWEROWA RODZINA: DUCHY, CYKLOZA, LOŻA I INNI
Dzisiejszy dzień po mimo słonecznej aury jakiś taki nie za specjalny, jednak powrót przy +10 dał popalić zwłaszcza, że to pierwszy w tym miesiącu dystans który przekroczył 100km. Jazda dziś to właściwie w celu załatwienia różnych spraw. Na początek do Magistratu po wnioski i z zapasową dętką do taty pod Timkena. Okazało się, że specyfik którym napełniliśmy oponę tacie w drodze z Pszczyny działa tylko na krótką metę. Powrót na obiad potem zakręciłem się w piwnicy tworząc różne cuda i dzień zleciał potem tylko wieczorem do Pogorii na zakupy.
Plany na Jutro - ostatnia już w tym roku edycja Nocy Cyklicznej.
Jedna z tych wycieczek co z całością mogę zaliczyć do totalnego spontana. Mam nadzieje, że mnie nie zlinczują. Stwierdziłem, że zaufam uczestnikom i dam im możliwość wpływania na przebieg trasy. Którą częściowo modyfikowałem. Ale od początku.
Pobudka o 6:00, godzina nie wiadomo kiedy zleciała i po 7:10 lecimy pod PTTK. Tak to jest jak troje z domu jedzie na wycieczkę (jeszcze to, jeszcze to, tego zapomniałem) i opóźnienie murowane. Od razu pociągnąłem szybszym tempem i pięć min po czasie dotarłem pod fontannę. Ludzi się zebrało łącznie 16 osób. Wrzucam wszystkich na listę, tel do Limita ale on zaspał więc odpada, kolejny imprezowicz Marcin też się obudził i nas gonił aż pod Browar w Tychach. Po grupowym foto ciągnę początkową 12 na Muchowiec, gdzie dosiadali się Monika i Rysiek. Na Muchowcu chwila postoju z nadzieją, że Pan P dotrze, ale opornie mu szło i dostał namiary, żeby nas gonił pod Browar. Za Lotniskiem na Murckach dołącza Pani Teresa, małe formalności organizacyjne przywitanie i prowadzeni przez Pana Maćka zmierzamy na Tychy. Temu się wena skończyła i prowadzenie znów objąłem Ja. Konsultacja z mapą i lecimy pod browar. Na miejscu czekał już kolega z Rudy (Man222), a Marcina nadal nie ma. Okazuje się, że jest jakiś km do celu i zaraz będzie. Po przerwie na regenerację sił i chwili odpoczynku dla Marcina który nas gonił od Sosnowca ruszyliśmy dalej w kierunku Paprocan do dworku myśliwskiego. Tam dłuższa chwila przerwy i jedziemy przez Kobiór i Czarków do mety dzisiejszej wycieczki. W samej Pszczynie jesteśmy parę min. przed 14:00 i z uwagi na to, że większość ludzi była już w punktach które przygotowałem więc na poczekaniu oznajmiam, że tam nie jedziemy i pojechaliśmy na Goczałkowice. Na początek ogrody Kapiasa - bardzo urocze miejsce, potem obiadek na Zdroju i na tamę. Pod jeziorem goczałkowickim dowiaduję się, że Rysiek został z tyłu i szuka licznika, do tego jeszcze się pogubił i poleciałem go naprowadzić na dobrą drogę i przy okazji spróbować może mi uda się tą małą pierdołę znaleść ale bez skutku. W Goczałkowicach zlatuje nam czasu i zamierzone zwiedzanie zamku skończyło się na tylko na sfoceniu z zewnątrz. Plan powrotu dość objazdowy prez Bieruń ale z uwagi, że dwójka z ludzi dziś ma jeszcze nockę w robocie więc musiałem tak doprowadzić by było dobrze i zdążyć na czas. Modyfikacja i opcja asfalt jak najszybciej. Powrót przez Pszczynę, Piasek i Tychy. Od Browaru sterowanie przejmuje Pani Teresa, która poprowadziła nas na Podlesie i Kostuchnę. Dzień się już skończył i po zmroku docieramy do Katowic. Już prawie 20:00 trzeba się sprężyć, przez Jankego, Brynów i Kościuszki, kieruję w stronę Muchowca i w dół na zielonej fali ul. Francuską do 3 Maja i dalej wzdłuż DK 86 do Sosnowca. Na Kresowej już 21:20 albo i dalej dziękuję pozostałym uczestnikom za wytrwałość i udajemy się do domu. Asię zostawiamy pod Pttkiem, Waldek uderzył sam w kierunku Dańdówki, a pozostali z nami na Zagórze. Temperatura ok. 10 na + nawet znośna, chodź końcówka dawała po nogach. Za cały dzień po 22:00 meldujemy się w domu. Popas, wpis i w kimę.
No tyle ofert i propozycji na dzień to już dawno nie miałem, ale trzeba było jedno wybrać bo wszystkiego nie objadę jednocześnie.
Do południa załatwianie różnych spraw, wybiło południe pora się zbierać na imprezę do sąsiadów zza Brynicy. Od trzech lat jeżdżę to nie wypadało nie jechać. Z domku ruszamy rodzinną ekipą tata, bracia i Ja oraz Wili na swym ostrzaku. Tempo dziś pod Tomcia dostosowane. Pod fontanną dołącza do nas Waldek i takim składem jedziemy pod pomnik Ziętka się zapisać. Ludzi sporawo. Na miejscu spotykam Czarnego Kocura, który po zapisaniu pojechał na tausena dołączyć do grupy z którą jedzie Avacs. 14 wybija i ruszamy na Muchowiec. Peleton eskortuję blokując skrzyżowania. Nawet udaje mi się powadzić ze starym bucem taryfiarzem, ale szybko do pionu złotówę ustawiłem i musiał pokornie poczekać. Na mecie rajdu w Dolince, a dokładnie w Kampingu 215, spotykam jeszcze Marcina i paru jeszcze znajomych m. in. Irka34 i Devilka. Po konsumpcji kiełbaski przyszła pora na losowanie nagród. Tradycyjnie nic nie wygrałem, ale chociaż co by tradycji stało się zadość jeden z rowerów jak co roku trafia do Sosnowca, szczęśliwcem Black Cat który to na dwóch śląskich kołach musiał wrócić do domu. Po wszystkim z Ryśkiem jedziemy większą ekipą na Janinę do Rybaczówki i degustujemy Dzbana. Droga powrotna przez Giszowiec, Nikisz, gdzie robimy chwilowy postój na tej specyficznej z epoki dzielnicy i galerii Wilson. Pod Szopki towarzyszy nam jeszcze Rysiek, który przed Strażą odbił z powrotem na Muchowiec, a my do domu. A zapomniałem przy rybaczówce Ostre koło uczyło się latać. Pogoda po za chłodnym wiatrem nawet do zniesienia i dzień fajnie upłynął. Jutro do Pszczyny przedostatnia klubowa wycieczka.
Dwa dni przerwy od Bika. Dziś też jakoś nie było kiedy wyjść z domu i pokręcić się po okolicy. Dzień właściwie minął na próbie reanimacji drukarki oraz wizji lokalnej na trasie nowego szlaku na trójkąt. Większość robót już zrobiona, ale poszliśmy właściwie pojechaliśmy autem by zobaczyć co poprawić. Na rowerze wydawało mi się, iż szlak jest wąski, ale gdy większość trasy udało się autem przejechać to zwątpiłem. Dopiero po zmroku wskakuje na rower i jadę pod Timkena potowarzyszyć tacie w drodze powrotnej. Jutro Katowice i kolejna edycja rajdu rowerowego ścieżkami miasta Katowice.
Dziś jakby inaczej się jechało, noga wcale za dobrze nie zapodawała i niewiele było momentów co bym na prostej powyżej 30 leciał. Do południa krótka pętla po Zagórzu załatwiając różne sprawunki. Po 15:00 przyszła pora na dalszą jazdę. Późno wychodzę i gonię do PTTKu rozliczyć się za wycieczkę. Następnie do Katowic na Mariacką spotkać się z Filipem i przy okazji zakupić ćwiczeniówkę dla brata. Trochę się kręcimy po centrum ćwiczeń nie ma nigdzie i po degustacji deseru lodowego zawijam w drogę powrotną. Na poczekaniu stwierdzam, że wracam przez Siemce i tam przez Wełnowiec docieram. W samych Siemianowicach stwierdziłem, że pora kolejną drogę poznać i za drogowskazami dokręcam do pola golfowego. Na przestrzał pola prowadzi ścieżka rowerowa. Podążając nią docieram do DK 94 w miejscu gdzie często lubią mundurowi stać i suszyć. Docieram do Czeladzi, gdzie skręcam koło Strusi i jadę w kierunku Wojkowic. Szlakiem przez most przedostaję się na Przełajkę, z kolei stamtąd na Grodziec. Przy kościele odziewam się w odblaski i jadę na Łagiszę i dalej na Zieloną. Mam jeszcze trochę czasu więc przebijam się na P3 i okrążam zbiornik. Pod Molo nikogo nie ma to zmierzam już ku domowi. Godzinka na regenerację i porcję kalorii i jadę po tatę do Timkena. Po nocy jakoś lepiej się już jechało może z racji tego, że już nie wiało. Wracamy coś przed 23:00 i zamiast do domu rower odstawiam i jadę blachosmrodem pomóc kumplowi znaleść klucze. Chłopak tak zakręcony, że objechaliśmy pół miasta, a okazało się, że klucz zsunął się pod fotel, a mnie przypadkiem lub drogą dedukcji zachciało się tam zajrzeć. W ten oto sposób zarobiłem na napój złocisty. Nocka szybko się nie skończyła. Ponad 2 godziny przestaliśmy na pogawędkach z Basią. Pasowało by trochę organizmowi dać odpocząć i ok. 2:00 się rozchodzimy. Wpis na BS i w kimę.
Dawno mnie tam na rowerze nie było. Cały dzień minął na załatwiani różnych spraw. Dopiero wieczorem przyszła pora na bika. Dostaje telefon, że po 19:00 mam odebrać ze Szczakowej przesyłkę. Że po 19:00 to dziesięć po ruszam w trasę. Wbijam na drogę, a za mną leci koleś na szosie. Nim się rozbujałem to mnie wyprzedził. Ścigacz się załączył muza na słuchawkach i pogoń, dawno tak szybko na Mec nie wjechałem. Na krzyżówce odbijam na Lenartowicza, koleś na szosie również no to myślę, że jeszcze sobie za nim pogonię, ale odbił w boczną uliczkę no to już sam lecę po pakunek. Na liczniku do Porąbki +35 i tempo rosło teren zjazdowy. Dalej w Wiejską i na Juliusz, gdzie terenem od cmentarza skracam sobie trochę drogę i wzdłuż torów na Maczki. Jakoś mi się dobrze leci to znów na asfalcie podkręcam tempo i o 19:35 jestem u Klienta. Że znajomy chwila rozmowy i jadę dalej. Przez Maczki nie będę wracał bo nie lubię tą samą zwłaszcza, że jest alternatywa.
Ze Szczakowej lecę na Stałe nadal rozkopane, tutaj znów przerwa i odwiedziny Majki, z którą coś ostatnio ciężko się było spotkać. Również dziś za długo nie było gadki i podążam dalej w stronę Sosnowca. Od Niwki to slalom gigant jak chodzi o powrót. Zamiast odbić od razu na rondzie w stronę Dańdówki, to poleciałem prosto. Następnie Mikołajczyka do ronda na Ludwiku, gdzie ciągiem ulic 1 Maja, Sienkiewicza i Piłsudskiego do Mireckiego. Od stadionu MOSu sparing z autobusem i znów zmiana kierunku w prawo na Grota Roweckiego. Estakadą przedostaję się na Wawel i Narutowicza do 3 Maja. Jakoś do domu jeszcze Mi się nie chce to z 3 Maja wjeżdżam na rondka i w kierunku Plejady. Norwida wbijam się w Osiedle na Środuli. Trochę mi się pogmatwały ulice i wyjechałem trochę nie w tym miejscu co chciałem, ale co tam. Ulicą Prusa zmierzam już na Blachnickiego. Kumpel mnie mija i stwierdzam, że wyciulam go zetnę sobie drogę przez bloki i szybciej będę rowerem pod domem niż on autem mając po drodze przez sobą jeszcze 4 zestawy świateł. Docieramy prawie jednocześnie.
Pogoda dziś rewelacyjna wieczór ciepły więc można było sobie pozwolić na jazdę w blasku nocnych lamp. Noga też dobrze podawała i można było lepiej depnąć co widać po średniej. Co jutro hmmm na pewno do PTTKu, a co dalej się zobaczy.
Miała być setka, a plany poszły się rypać. Po wczorajszej jamprezie jakoś nic mi się nie chciało, a tym bardziej wcześnie wstawać i ruszać w trasę. Dogorywam do 10:00 nadrabiam wczorajszego wpisa. Kościółek jak to na przykładnego katolika wypada. Pora obiadu i chciałem się cmyknąć po cichutku, a tu tata wpadł na pomysł rodzinnego wypadu na rower. Padło na Kazimierz, Park Leśna i tam ruszyliśmy przez Zalane i Czarne Morze. Tam trochę czasu spędzamy i wracamy innymi zadupiami na Zagórze. Wieczorem dobijam kilometrów i jadę na spotkanie z Wilim na P3. Dziś jakiś totalny leń spotykamy się przy molo i tam statycznie spędzamy czas. Na radarze dostrzegam Łukasza (bandamkę dla wtajemniczonych) i dołącza do grona wzajemnej adoracji i gadania o totalnych głupotach. Żegnamy się z Łukaszem i w dwóch powrót pod dom. Z wielkich planów wyszedł totalny relaks i tak cała niedziela zleciała
Dzień pod znakiem organizacji wycieczki i innych zwariowanych rzeczy.
Wszyscy wróżyli niesprzyjające warunki, ja byłem jak zawsze dobrej myśli i pogoda powiedzmy wytrzymała z minimalnym zroszeniem zroszeniem na starcie i powrocie na stadion MOS-u. Pod domem umawiam się z Marcinem i razem z tatą jedziemy na miejsce zbiórki, niedługo po nas dociera Waldek i czwórka z Cyklozy jest w komplecie. Na 15 minut przed starem myślałem, że przyjdzie mi prowadzić 10 osobowy peleton, a koniec końców na 12:00 dotarło ponad 30 osób. Przywitanie przez Czasowników, ja dokładam parę słów na temat zasad i przebiegu trasy i ruszamy. Do ekipy pilotażowej dołącza właściwie zostaje zwerbowany Biko. Pierwsze główne skrzyżowanie zabezpiecza Policja. Dalej już sprawnie przemieszczaliśmy się szlakiem (w fazie tworzenia) na Trójkąt. Po drodze przy Rybaczówce i na samym trójkącie uczestnicy wycieczki - gracze mieli zadania specjalne przygotowane przez organizatora. Powrót podobną drogą z uwzględnieniem większej ilości asfaltów. Przed 15:00 docieramy z powrotem na stadion lekkoatletyczny, gdzie czekały inne konkurencje sprawnościowe.
Nasze zadanie wykonane więc opuszczamy stadion i za namową Waldka jedziemy na Klimontów na grillowanie przed marketem Aga. Po porcji karczku, pączku i złocistym napoju się rozdzielamy. Waldek zostaje u znajomych na Klimontowie, Marcin jedzie jeszcze z nami na Pekin skąd leci na Pogoń, a Ja z tatą do domu. Dzień się nie skończył, sobota telefon i już wieczór ustawiony w Studiu.
Z jamprezy wybywam coś po północy. Zanim się do domu doczłapałem to już przed 2:00 było. W planach był Jaroszowiec na dzisiaj ale rano czułem się by czołg po mnie przejechał i skończy się dziś na krótszej trasie.
Czemu pętelkowo, a bo tak jakoś same pętle kręciłem tu i tam. Zaczęło się od porannego kursu do Będzina odebrać zaproszenie na podziękowanie za pomoc przy TdP. Też parodia, żeby sobie osobiście odebrać zaproszenie ale co tam wsiadam na rower i do przodu najkrótszą drogą koło Makro i Decathlona, pod wiaduktem i kawałek Modrzejowską i już na miejscu. Przy okazji odbieram zaproszenia dla Ghostów. Poproszony zostałem o dostarczenie więc kurs na Słowiańską do Wiśni. W TSG zastaję Jolę przekazuję com otrzymał chwila pogaduch i jadę koło "hotelu" dla tych co za dużo wypiją i cmentarza do domu. Po drodze tel. na nową jazdę. Półgodziny przerwy i jadę pod Kiepurę na Patelnię spotkać się z Michałem jednym z adminów gry. Wspólnie pokonujemy jutrzejszą trasę na TTC ustalając szczegóły przejazdu. W trakcie przejazdu myślę sobie pasowało by podgonić naszych urzędasów, żeby wreszcie oznaczyli szlak, a tu surprise przy Magnetti na Mikołajczyka wstawiają już jedną z 7 tablic informacyjnych odnośnie szlaku więc już postępy. W drodze powrotnej wpadam przy tablicy na Pana Pawła z WDRu i konsultujemy postępy w pracy. Nawet "pozmiatali" syf przy dawnych zakładach Dudy i normalnie można przejechać nie obawiając się o leżący gruz i potłuczone szkło. Z Michałem wracamy pod Kiepurę i się żegnamy ja jeszcze zawijam do PTTKu po kamizelkę dla Waldka i po raz drugi do domu dziś. Wieczorem kolejna pętelka. Tym razem z Adim. Najpierw na Pekin i dalej proceduralnie na P3. Kręcimy aż 1 kółeczko wokół zbiornika i wpada na nas Wili na swym Ostrzaku. Odąsany żeśmy nie dali Mu znać, że będziemy. Przy barze pogawędka z Trelą i po raz 2 okrążamy zbiornik. Powrót przez Zieloną, trochę kręcenia się po parku Hallera i wracamy na Zagórze odwiedzić naszą ulubioną sklepową Justynę, gdzie czas nam ucieka i zawijamy do domu.
Pogoda do jazdy jakaś taka obojętna. Nie za ciepło nie za zimno, trochę z wiatrem trochę pod wiatr i na wieczór między kroplami drobno padającego deszczu. Generalnie nie najgorzej.
Jutro gra miejska, a w niedzielę lecę rowerkiem do Jaroszowca jak się plany nie zmienią.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym