Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy rowerowe

Dystans całkowity:4173.00 km (w terenie 448.00 km; 10.74%)
Czas w ruchu:231:12
Średnia prędkość:18.05 km/h
Maksymalna prędkość:63.40 km/h
Liczba aktywności:46
Średnio na aktywność:90.72 km i 5h 01m
Więcej statystyk

Dookoła Woj. Śląskiego - dzień 3, Zwardoń - Gorzyczki.

Środa, 19 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Kolejny dzień ze wzniesieniami. 
Spakowani ok. 8:00 rozpoczynamy kolejny dzień zmagań. Azymut Jaworzynka. Korzystam ze wskazówki Pawła i ze Zwardonia kierujemy się na drogę, którą nam polecił. Równoległa droga przez lasy do drogi wojewódzkiej 943.
Najpierw trochę rzeźbienia pod górę, by zjechać pod Jaworzynkę i znów pod górę, by dojechać do Trójstyku. Kiedyś tam strefa graniczna, teraz przechodzisz, gdzie chcesz bez żadnej obawy i kontroli granicznej.
W drodze powrotnej z Trójstyku, udaje mi się załatwić ładną pieczątkę w sklepie z pamiątkami. Śmigamy do Istebnej. Widzisz siodło, ale z impetem się nie wbijesz bo na dole rondo i od początku pod ścianę trzeba rzeźbić. Nogi pracują mi wyśmienicie na podjazdach, aż się sam dziwię. Łapię pieczątkę w punkcie i, chwila oddechu i kręcimy na Przełęcz Kubalonka. Przez Szczytem foto kolejnego drewnianego kościoła i przy Sanatorium, w barze Beczka się podbijamy i suniemy serpentynami do Wisły. Tą drogę też znam to mogłem sobie pozwolić na nieco pewniejszy zjazd. Docieramy do centrum Wisły. Podbitki w Muzeum i Informacji oraz ściana płaczu i uzupełnienie budżetu. No można powiedzieć, że góry zaliczone. Z Wisły lecimy wzdłuż Wiślanej Trasy Rowerowej do Ustronia. Nagle trach, awaria - poszła Limitowi linka od tylnej przerzutki. Szyderczy poszedł w ruch, po czym bierzemy się za naprawę.

Troszkę minutek nam uciekło na naprawie. Jazda kontrolna wszytko działa to śmigamy do centrum. Ja podbijam dodatkowo książeczkę ze szlaku zab. techniki w Muzeum Ustońskim i objazdowe w punkcie i na rynku.

Gdybyśmy nie mieli obsuwy czasowej pewnie by się skończyło, że byśmy zaliczyli jeszcze Równicę, ale tą przyjemność innym razem.
Z Ustronia kręcimy bocznymi drogami do Cieszyna. Ostatni raz tu byłem 2011 roku, kiedy to z sosnowieckim PTTK przyjechałem na Wojewódzki Zlot Oddziałów PTTK. Podbijamy się w Informacji i kręcimy do PTTK w odwiedziny. Tam też się podbijam, a że już pora obiadowa podpytuję się o sprawdzony lokal. Zostaję skierowany na ul. Limanowskiego, gdzie mieści się Restauracja "Obiady jak u Mamy". Nisko budżetowo, ale po raz kolejny smaczne i do syta. Posileni ruszamy w dalszą drogę,

Opuszczamy Cieszyn i kierujemy się do kolejnego PK Zebrzydowice. Po drodze postój w Kaczycach przy kolejnym drewnianym kościele. Od tego momentu przez kolejne dni zaczyna dawać się nam we znaki zimny wiatr ze wschodu. W Zebrzydowicach jesteśmy już w godzinach, gdzie Urzędy nie pracują. Udaje się złapać potwierdzenie u księdza w Parafii Wniebowzięcia NMP.
Chcący nadgonić nieco kilometrów omijamy Jastrzębie Zdrój, które nie jest obowiązkowym PK i ścinamy drogę przez Marklowice, gdzie wpadamy na chwilę do Czechów, by wyskoczyć znów w macierzy w miejscowości Skrbeńsko. Na granicy znajduję 2 groszówkę z 1939 roku. W Gołkowicach natrafiamy na przydrożny drewniany kościół św. Anny. Pieczątka jest ogólnodostępna dla nawiedzających obiekt podbijamy się i jedziemy do Godowa, gdzie znajduje się kolejny PK. Jednak nie ma tu gdzie się podbić. Dzień chyli się ku końcowi. Spoglądam na mapę, gdzie tu się można zakotwiczyć. Limit obdzwania klubowiczów i z pomocą przychodzi Paweł, który podrzuca nam namiary na nocleg w Gorzyczkach. Stwierdzamy, że jedziemy w ciemno - środek tygodnia nie powinno być problemu.
Zajeżdżamy na miejsce, a tu nie za ciekawa informacja. Pokój wstępnie zarezerwowany na jakieś firmy i mamy jakiś kwadrans niepewności czy dojadą. Zaczyna się szukanie awaryjne, w tych rejonach za dużo bazy noclegowej nie ma. Po niecałym kwadransie mamy zielone światło. Firma nie dojedzie przez co my korzystamy z gościny w już sprawdzonym noclegu.

Dookoła Woj. Śląskiego - dzień 2, Porąbka - Zwardoń.

Wtorek, 18 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Dzień drugi zmagań. Pogoda dziś zdecydowanie lepsza niż wczoraj. 
Start nieco nam się opóźnia, jakoś się tak nie możemy ogarnąć. W efekcie zamiast o 7:00 ruszamy z około półgodzinnym poślizgiem. W sumie na dobre się to zdało. Zjeżdżamy z Kozubnika do centrum Porąbki w celu dodatkowych zakupów oraz stempla. Czekam chwilę na otwarcie i udaje się do punktu pocztowego po pieczątkę.

Ogarnięci wreszcie udajemy się w dalszą trasę. W czasie wieczornego omawiana trasy przejazdu rzucam hasło wjazdu na Żar. W sumie jeszcze mnie tam nie było, a skoro mamy ją pod nosem wprowadzamy pomysł w czyn.

Przelatujemy Międzybrodzie Bialskie i zjeżdżamy na Żywieckie, skąd rozpoczyna się wjazd na Górę. Dla wyjadacza Limita, już góra znana, a ja miałem dobrą rozgrzewkę przed tym co nas jeszcze tego dnia czekało. Na szczyt docieram drugi. Swoim tempem z sakwami po kolei wspinałem się na poziom 761 m.n.p.m. podziwiając widoczki i analizując zakręty. Na szczycie pieczęć, foto dla potomnych i napawanie się rozległą panoramą. No to pierwszy szczyt mam zaliczony. Wjechał to i pora zjechać. Limit zapobiegawczo na zakrętach zostaje z tyłu, a ja sunę na ile rower pozwala. Jednak mając na uwadze obciążone tylne koło nie przesadzałem ze ścinaniem zakrętów.

Według regulaminu następnym PK był Rychwałd. Tam się też udajemy. Za Czernichowem odbijamy na Łękawicę, gdzie łapię dodatkową pieczęć w Urzędzie Gminy i sprawnie docieramy do Rychwałdu. Podjeżdżamy pod Sanktuarium. Przed wejściem siedzi Ojciec Zakonny. Z racji, że jest to punkt na Szlaku Jakubowym otrzymuję błogosławieństwo na dalszą drogę, ale pieczątki nie ma. Odesłany podążyłem do Domu Formacyjnego, gdzie pieczęć łapię. Śmigamy dalej. Z Rychwałdu ruszamy boczą drogą do Rychwałdku. Boczna droga okazała się krótszą, ale z miodzio podjazdem. Ten mi lepiej poszedł niż Limitowi. Potem miodzio zjazd i ścinając główną drogę terenem i bocznymi drogami docieramy do PK Jeleśnia. Tą mieścinę już znałem z ubiegłego roku jak byłem tu na delegacji z firmy. Uzupełniam budżet w placówce PKO i śmigamy do rynku. Podjeżdżamy pod Urząd Gminy, gdzie mieści się punkt I. Stempelek i zawracamy do Starej Karczmy na posiłek regeneracyjny. Klimatyczne miejsce i ceny nawet nie odstraszające. Dziś szef kuchni poleca żurek i zapiekana pierś z kurczaka z pomidorem, ogórkiem i żółtym serem. Nim zasiedliśmy do obiadowania, nad górami dostrzegliśmy niepokojące chmury. Jednak jak już brzuszki się napełniły po raz kolejny do syta, gdzieś się rozeszły. Po posiłku stempelek, a co.

Z Jeleśni przybieramy cel Węgierska Górka, jako kolejny PK. Nim tam dotarliśmy przelecieliśmy przez Sopotnię Małą i zaczęliśmy wspinaczkę do Juszczyny. Skąd już praktycznie zjazd do Cięciny. Na horyzoncie panorama Beskidu Śląskiego ze Skrzycznem i Baranią Górą. W Węgierskiej trochę się motamy ze znalezieniem informacji turystycznej. Cel jednak osiągnięty. Co mnie zaskoczyło to czas pracy do 21:00. Podbijamy się i kierujemy się dalej. Po kolei Milówka i Rajcza z postojami na dodatkowe pieczątki w punktach i.
Dzień chyli się ku końcowi. Z Rajczy odbijamy na Sól i podążamy do Zwardonia, gdzie będziemy się na dziś kotwiczyć. W Lalikach przy stacji PKP, garmin proponuje nam drogę "skrót" do Zwardonia. Zapowiada się obiecująco. Gdyż już na początku tej drogi widnieje znak C - 18 (Nakaz używania łańcuchów antypoślizgowych). Spoglądamy jeden na drugiego - co jedziemy - no pewnie. Po przejechaniu torów przed nami ukazuje się dość spory podjazd asfaltem co prawda, ale dość wymagający. Miodzio. Wychodzimy z wirażu, a tu po horyzont ciąg dalszy wspinaczki. Myślimy za tym domem będzie koniec. Yhmm. Sytuacja jeszcze dwukrotnie się powtarza. Wreszcie docieramy pod górną stację wyciągu na Małym Rachowcu. Chwila oddechu i zjeżdżamy.  Kawałek jeszcze w miarę, ale bezpośrednio do Centrum Zwardonia czekał prawie, że pionowy zjazd po płytach. W połowie musiałem stanąć po vałki zaczęły wydawać nieprzyjemny zapach. Podjeżdżamy do lokalnego Lewiatana na zakupy i po zaciągnięciu języka lądujemy na kwaterze AGAT. Oj dały mi te górki w kość, ale co podjazd to idzie lepiej.

Dookoła Województwa Śląskiego - dzień 1, Sosnowiec - Porąbka

Poniedziałek, 17 sierpnia 2015 · Komentarze(0)
Oj tego mi było trzeba. Od czasu wyprawy nad Bałtyk w 2012 roku, dopiero teraz mogłem sobie pozwolić na dłuższe wyjazdy po Polsce.
W lipcu wyprałem się na parę dni pozwiedzać na rowerze Świętokrzyskie i Lubelskie z Martyną.
Na drugą część urlopu w sierpniu zaproponowałem tygodniowy wyjazd na pętlę dookoła Województwa Śląskiego w ramach Cyklicznego Wypadu w Polskę. 

Pomysł na wyjazd właściwie podsunęli mi Paweł, który pętlę zaczął robić przed nami, ale na raty przez kolejne weekend robił określone etapy oraz Darek, który już tą odznakę zweryfikował.

Na propozycję wypadu odpowiedział jedynie Limit, reszta nie miała już na tyle urlopu lub z inkszych przyczyn nie mogła jechać.

Z racji, że w niedzielę jeszcze człowiek do późna pracował, pakowanie przyszło na ostatnią chwilę. Nim się ze wszystkim uporałem na zegarze 2 w nocy. Myślę no ładnie 4 godziny snu. Nie wiem, czy jakieś emocje, czy wskoczyłem w dobrą fazę snu, bo po 6 jak przyszło wstać nawet wypoczęty się czułem.

Minuty lecą tak szybko, wrzucam w siebie lekkie śniadanie i gonię pod DorJana , gdzie umówiłem się Adamem. Jestem pierwszy, ale chyba tylko dlatego, że miałem niecały kilometr do punktu startowego. Po kwadransie zjawia się i Limit, który również jak ja miał oporny start. 

Z lekkim poślizgiem wreszcie ruszamy. Z Zagórza kierujemy się na Maczki, trochę terenowymi skrótami, ale głównie trzymamy się asfaltu. Z sakwami w terenie nie ma opcji podgonić. Jeszcze na Juliuszu zauważamy niesprzyjające chmury. Hmmm myślę sobie może jednak ICM się mylił i deszcz nas nie złapie. Wdrapując się na podjazd pod Szczakową łapią nas pierwsze krople, które na szczycie przeradzają się w rzęsisty deszcz. Chronimy się pod wiatą przystankową. Jednak ICM się nie mylił. Po przyodzianiu odzieży przeciwdeszczowej ruszamy w kierunku Geosfery. Po przejechaniu 2 km znów się deszcz rozkręca i po raz drugi dokujemy się na kolejne minuty pod wiatę przystankową. Ehh ledwo start, a tu jak na złość kapryśna aura. Kolejne minuty uciekły. Jak przestało marasić kręcimy kolejne kilometry do Centrum Jaworzna, gdzie znów się zatrzymujemy oczekując jak przestanie padać. Limit zakupuje kajet na pieczątki z punktów kontrolnych. Z racji, że Jaworzno jest na naszej trasie pierwszym punktem, to nim pojechaliśmy dalej podbijamy się w Bibliotece na Rynku i w PTTK-u oraz wrzucamy w siebie po drożdżówce. W drodze na Jeleń wreszcie robi się jakaś sensowa pogoda. Przelatujemy przez ryneczek w Jeleniu i udajemy do kolejnego PK. Przelatując bokiem Imielin, następnie Lędziny docieramy do Bierunia Starego. Na rynku kilka minut postoju, kiedy Limit ustawia nawigację na kolejny PK, ja śmigam do Magistratu podbić kajety. Cel obrany - ruszamy.
Z Bierunia trzymając się czerwonego szlaku kręcimy przez Bojszowy, Jedlinę, Wolę, Gilowice do Gminy Miedźna. Nim dotarliśmy do Urzędu Gminy zatrzymujemy się przy drewnianym kościółku pw.św. Klemensa, będącym na Szlaku Architektury Drewnianej. Rozglądam się za Farorzem, co by kajety podbił,ale go nie mogę namierzyć. Przeczekujemy chwilę deszcz i docieramy do Urzędu Gminy. Łapię potwierdzenie i lecimy dalej. Co prawda następnym PK miała być Pszczyna, ale nim tam docieramy zatrzymujemy się jeszcze przy drewnianych kościołach w Grzawie (Ścięcia św. Jana Chrzciciela) i Ćwiklicach (św. Marcina). Z obu obiektów udaje się łapnąć pieczątki. Potem już prosta drogą wojewódzką do Pszczyny. Podbijamy się w punkcie i. Już mamy jechać do Goczałkowic na obiad, ale deszcze nie dają za wygraną i decydujemy się obiadować w Pszczynie. Podjeżdżamy do sprawdzonego przez Adama lokalu. Dziś w menu porcja spaghetti bolognese plus zapiekanka pene z kebabem. Solidna dwuporcja makaronu w różnej postaci.
Wyglądało niepozornie, ale posiliło konkretnie.

Deszcze wreszcie ustały. Kręcimy do Goczałkowic. Postój na pieczątkę w Starej Pijalni. Kolejny PK to Wilamowice. Od Pszczyny poprawa pogody. Azymut ustawiony. Przelatujemy przez Czechowice, Bestwinę, na focenie i próbę dodatkowej pieczątki zatrzymujemy się w Starej Wsi przy kolejnym drewnianym kościółku (Podwyższenia Krzyża Świętego) i docieramy do Wilamowic. Pora już późna przez tą obsuwę, więc tylko focimy się przy kościele w Wilamowicach i śmigamy dalej. Przez Podlesie i Kobiernice docieramy do Porąbki. Po uprzednim telefonie Limit załatwia nocleg na Kozubniku. Robimy zakup popasowy w Lewiatanie i śmigamy na kwaterę u podnóża Góry Żar. 

OD KIELC PO LUBLIN, dzień 4

Piątek, 24 lipca 2015 · Komentarze(0)
Dzień czwarty okazał się dniem powrotu do domku.

Około 10:00 rozpoczynamy dzień od zwiedzenia Muzeum Przyrodniczego w Kazimierzu. 
Potem trzymając się czerwonego szlaku rowerowego opuszczamy Kazimierz i kierujemy się do stolicy województwa.

Szlak oznaczony na 4 +, miałem kilka zawahań, gdzie musiałem się posiłkować mapą, ale większość trasy dość dobrze oznaczona.
Przemierzając klimatyczne dolinki i wąwozy lessowe, prowadzeni oznaczeniami szlakowymi jedziemy przez Helenówkę, Witoszyn, Rąblów, Bartłomiejowice, Wąwolnicę do Nałęczowa. W parku zdrojowym, nieco dłuższy postój i śmigamy dalej przez Wojciechów, Maszki, Miłocin, Motycza, gdzie opuszczamy szlak i ściągamy do Lublina.

W mieście ogłupiałem, nie wiedziałem jak, gdzie i po co jechać. Zatrzymujemy się w parku po czym dochodzimy do wniosku, że Lublin pozwiedzamy sobie innym razem i podpytując się ludzi docieramy do dworca PKP. Udaje nam się być na półgodziny przed odjazdem. Kupujemy ostatnie miejscówki z rowerami i tniemy TLK przez Warszawę do domu.


EDIT:
Wyprawa dobiega końca. Dziś najkrótszy etap to się jakoś specjalnie nie śpieszymy do wyjazdu. Z resztą Kazimierz dla nas jakoś taki sentymentalny, że nawet w sezonie turystycznym ma swój urok. Chociaż najładniejszy jest po sezonie - taki cichy i opustoszały. Już planujemy dotrzeć tu późną jesienią.

Po śniadanku śmigamy na rynek pełny od kramarzy po rzecz jasna pieczątki i dowiedzieć się jakie lokalne muzeum w tym miesiącu ma darmowe wejściówki. Zamek w Janowcu odpuszczamy i jedziemy pod Muzeum Przyrodnicze obejrzeć ekspozycję.

Pora na nas. Mapa w ruch i trzymając się czerwonego szlaku rowerowego jedziemy do Lublina. Szlak sporo zakręca, ale to dobrze omijamy wszystkie te bardziej ruchliwe drogi. Swoją drogą bardzo dobrze jest oznaczony. Zaraz za Kazimierzem odbijamy na chwilę do Wąwozu Korzeniowego, ależ klimatyczne miejsce. Powrót na szlak i już przez mniej okazałe ale równie klimatyczne wąwoziki i ścieżki leśne jedziemy do Helenówki. Zjazd na asfalt i tak sobie kluczymy prze kolejne miejscowości wymienione powyżej. Apetyt rośnie w miarę jeżdżenia. W Rąblowie, przy basenie zatrzymujemy się na zapiekanki. Potem Wąwolnica, tutaj tylko pojenie i pieczątka do kajetu i sprawnie docieramy do Nałęczowa. Dłuższy postów na Zdroju. Focenie, pojenie, lodożerstwo i pieczątki. Bez nich ani rusz.
Opuszczamy Nałęczów i kierujemy się za Szlakiem do Wojciechowa, gdzie znajduje się Muzeum Kowalstwa. Jednak go nie zwiedzamy, za to zakręcamy do wsiowego Lewiatana na zakup popasowo - pojeniowy. 

W sumie w Wojciechowie kończy się ta ciekawsza część szlaku Kazimierz - Lublin. Spokojna jazda przez pola i wioski, aż pod sam Lublin. Niby na finiszu jeszcze coś można było zobaczyć, ale szlak jeszcze jakoś dziwnie kluczył więc zdecydowaliśmy, aby pojechać już najprostszą drogą do miasta. Tu się schody zaczęły. Nieznajomość topografii szkodzi. Chaotycznie przedostajemy się do Śródmieścia i po przejechaniu wpław Parku Saskiego wylatujemy przy punkcie PTTK, szkoda, że BORT już zamknięty.
Zniechęceni i już lekko zmęczeni za podpowiedziami mieszkańców docieramy pod dworzec PKP. Po analizie połączeń decydujemy się o wcześniejszym powrocie. Skoro jest połączenie (co prawda na około przez Warszawę) to nie ma sensu szukać spania i rano wracać.
Zakupujemy bilety na TLK i pakujemy się do wesołego przedziału dla rowerowych maniaków.

W domu meldujemy się przed 2:00. Wypad bardzo udany. Maryna zmęczona, ale szczęśliwa i zadowolona, że podołała postanowieniu i przejechała te 350 km w różnych warunkach.

NA STARCIE OCZYWIŚCIE WIZYTACJA
 
WĄWÓZ KORZENIOWY

CHILL NA ZDROJU

NO TO JADZIEM DALEJ

PRUS I PREZES NA JEDNEJ ŁAWCE SIEDZIELI 

OKAZAŁY DWORZEC W LUBLINIE
WAGON BYDLĘCY - MIEJSCA LEŻĄCE

5 GODZIN JAZDY W DOBOROWYM TOWARZYSTWIE I WARUNKACH - stan rzeczy po dojechaniu do Stolicy

OD KIELC PO LUBLIN, dzień 3

Czwartek, 23 lipca 2015 · Komentarze(0)
Dziś dzień pod znakiem przechodzącego frontu burzowego, a my zakładamy ambitny cel, najdłuższy etap tej wyprawy - dotrzeć do miejsca gdzie się wszystko zaczęło.

Trasa: Sandomierz - Zawichost - Annopol - Józefów - Piotrawin - Kamień - Miećmierz - Kazimierz Dolny

EDIT:
Aura nie za ciekawa się tego dnia zapowiadała. Po nocnych manewrach na mieście trzeba było się zregenerować i rozruszać.

Zbieram się na miasto upolować cosik na śniadanie. Powrót z zaopatrzeniem i przystępujemy do futrunku. Nim wybija 10:00 chcemy już jechać, ale zatrzymuje nas przelotny deszcz. Po paru minutach ustaje. Spakowani jedziemy jeszcze porobić parę zdjęć z Rynku, a ja się podbijam w informacji i w PTTK-u. Zapas wody i w drogę. Na rozgrzewkę spory podjazd, by się wydostać z miasta, potem już w większości profil trasy zdecydowanie bardziej zjazdowy.  Dość żwawym tempem docieramy do Zawichostu. Na jednym, ze zjazdów łapię wyprawowego max-a 63,4 km/h. Szlaku Green Velo nie widzieliśmy wcale. Dziś dla odmiany sprawdzanie oznaczenia Wiślanej Trasy Rowerowej. Jadąc zachodnią stroną rzeki, oznaczeń nic nie widzę. Korzystając z propozycji sternika w Zawichoście wskakujemy na Prom i przedostajemy się do Województwa Lubelskiego.
Wyjeżdżamy ze strefy buforowej i od razu trafiamy na drogę z płyt biegnącą wzdłuż wałów Wisły. Czasem płyty, czasem kostka brukowa i tak trzymając się rzeki docieramy pod Annopol. W powietrzu czuć, że nosi się na burzę. Chłodzimy się lodami i robimy przerwę popasową. Już mamy jechać, ale coś nas zatrzymuje i przeczuwając złego chowamy się w bramie. Oj dobry krok, bo by nam dobrze tyłki zmoczyło. Po jakieś godzinie, gdy w kierunku gdzie zmierzamy pokazało się ładne niebo jedziemy dalej. Obawiając się kolejnego deszczu widząc w około jeszcze niepewne chmurzyska, jedziemy pewien czas drogą wojewódzką do Józefowa. Niby nie ruchliwa trasa, ale momentami jak jakiś bałwan jechał chciało się wziąć kamienia i wybić mu szybę może by zwolnił. W Józefowie znów posiłek regeneracyjny i ciągniemy dalej bo nas noc zastanie. Poirytowani stylem jazdy po tych drogach wracamy na boczne ścieżki, aby wrócić na wały. Parę kilometrów od Józefowa dopada nas kolejny deszcz. Rzutem na taśmę dostrzegamy na wzgórzu w sad z drzewkami czereśniowymi zakrytymi plandeką. Podkręcamy tempo i się tam dokujemy na kilka dobrych minut. Uf znów na sucho.

Przestało padać i już nie jest tak duszno. Pora jechać, trochę drogi jeszcze zostało do pokonania. Przez wioski Piotrawin i Kamień wracamy na wały i trzymamy ich się nich jak najdłużej. Fajnie się leciało, do momentu, gdy zamiast pełnej płyty, droga była wyłożona płytami ażurowymi. Przez 5 km odcinek chyba miałem okazję poznać wszystkie możliwe modele. 

Po tej trzęsawce wracamy na sensowną nawierzchnię i docieramy do mieściny Zastów, gdzie lokalna rzeka Chodelka wpada do Wisły. Wkraczamy w strefę Kazimierskiego Parku Krajobrazowego. Po przejechaniu mostu na Chodelce dostrzegam znak odbicia niebieskiego szlaku rowerowego w lewo ze wskazaniem 4 km do Kazimierza. Odbijam w niego, a tu taka niespodzianka szlak prowadzi na spore wzniesienie z którego rozpościera się widok na Przełom Wisły oraz Zamek w Janowcu. Mnie się podoba. Chwilę napawamy oczy widokiem i brniemy dalej. Nagle szlak prowadzi ostro w dół w jakiś wąwóz, po czym znów spory podjazd w górę. Nawet udaje się sprawnie to siodło pokonać. Znów zjazd tym razem już nie tak ekstremalny, którym to docieramy do Miećmierza, gdzie znajduje się punkt widokowy na Wisłę. Zostawiamy rowery w Karczmie, u Kazimierza i z buta idziemy pooglądać krajobraz. 

Powrót i korzystając z podpowiedzi Pana Kazimierza, natrafiamy na ścieżkę prowadzącą tuż przy rzece, która doprowadza nas w okolice promu do Janowca. Potem już powrót na wały i docieramy do Kazimierza Dolnego. Poznając go w marcu, dziś docieramy jak do siebie. Futrunek obiadokolacji w sprawdzonej już jadłodajni. Po czym ruszamy na poszukiwania noclegu. Do 3 razy sztuka i się udaje spanko załatwić niedaleko Rynku. Kolejna rozpropagowana trasa rowerowa, ale oznaczeń w ogóle nie odnalazłem. hmm...

SPANKO W SANDOMIERZU

URLOPOWE POZDROWIENIA Z SANDOMIERZA

SZCZURY LĄDOWE PRZEKRACZAJĄCY GRANICE

ZNÓW NAM SIĘ UPIEKŁO NA SUCHO

TA NAWIERZCHNIA DAŁA NAM POPALIĆ

OSTATNIE KILOMETRY

I KAZIMIERZ , JUŻ ROCZEK JAK SIĘ PREZESOSTWO DOBRAŁO W PARĘ
 

OD KIELC PO LUBLIN, dzień 2

Środa, 22 lipca 2015 · Komentarze(0)
Na dziś plan założyliśmy, by dojechać do miasta Ojca Mateusza. Pakowanie zabawek i po 9:00 ruszamy do wsiowego sklepu po coś na śniadanie. Posileni przybieramy azymut i ruszamy.

Z Korytnicy jedziemy do Zespołu Pałacowo-Parkowego w Kurozwękach. Potem to już na krechę przez takie lokalne mieściny jak Zagrody, Czernica, Rakówka, Niedźwiedź, Niemirów, Ceber, Gryzikamień przebijamy się do Ujazdu do Ruin Zamku Krzyżtopór.
Następnie przez Klimontów, Nasławice, Obrazów wkraczamy do Sandomierza, gdzie dokujemy się w Obiekcie Noclegowym PTTK "Turysta". Obiekt ładny, zadbany szkoda tylko, że nie mają zniżek dla członków PTTK.

EDIT:
Rankiem na dzień dobry w ramach przed śniadania herbatniki i herbatka. Przeglądam mapę z zaznaczonym świętokrzyskim odcinkiem szlaku Green Velo, który prowadzi do Sandomierza, gdzie chcemy dzisiaj docelowo dotrzeć. Pawłowi obiecałem, że zobaczę jak wygląda oznaczenie to postanawiamy się dziś tej mapy pilnować i zobaczyć jak postępy z promocją szlaku wyglądają w rzeczywistości. Przeglądając również inne materiały ze sobą zabrane, przy uważam, że niedaleko od naszej noclegowej kwatery znajduje się Pałac, z opisu wygląda ciekawie to od tej atrakcji zaczynamy jazdę. Nim jednak na dobre się rozkręcamy, zatrzymujemy się w pobliskim wsiowym sklepie i robimy śniadaniowy popas. Posileni zmierzamy do miejscowości Kurozwęki, gdzie mieści się ta lokalna atrakcja.
Jadąc drogą przez pola znajdujemy drogowskaz, skręcamy i po chwili ukazuje nam się cały kompleks Pałacowo-Parkowy
Pałac, jak i cały teren wkoło należy do prywatnego właściciela, ale jest ogólnodostępny do zwiedzania oczywiście za opłatą. Pełny bilet na wszystkie atrakcje kosztuje 19 złociszy (w tym Pałac, Lochy, Zagroda Bizonów, Wejście na teren obiektu oraz labirynt).
My wybieramy tylko wejście do Pałacu oraz obowiązkowo wejście na teren parku. Młodzież oprowadzająca po Pałacu naprawdę obryta historycznie nt. włości obecnego właściciela.

Ruszamy dalej. Zdecydowanie cieplej niż wczoraj. Dla mnie fajnie, ale Martyna jakoś za takim skwarem nie przepada to trasę szykuję bardziej przez lasy na azymut do kolejnego punktu programu - Ruin Zamku Krzyżtopór. Lokalizacja w lesie czasem wariowała i przyszło posiłkować się google maps by się z niego miejscami wydostać. Tak też z Kurozwęk docieramy do wioski Niedźwiedź, gdzie według mapy powinien przebiegać szlak Green Velo. Niby na drzewach widnieją oznaczenia szlaku, ale wątpię, żeby było to to. Jedziemy jak droga prowadzi i  wylatujemy we Włodowicach, skąd znów wpadamy w las i docieramy prosto do Ujazdu.

Sztempel do kajetu i ruszamy zwiedzać, focić i coś przegryść przed dalszą jazdą. Bilet co prawda dyszkę kosztuje, ale za to ma się szerokie pole manewru na penetrowanie tej stworzonej na podobieństwo kalendarza budowli.

Pora śmigać dalej. Spoglądam na mapkę, jak ten Green Velo biegnie. Próbuję w dalszym ciągu jechać jego śladem, ale oznaczeń na trasie nie ma wcale. Widocznie w Świętokrzyskim, jeszcze się nie wyrobili z oznaczeniem. Co prawda widujemy po drodze jakieś oznaczenia szlakowe, ale domniemywam, że są lokalne. Tak to pokonując nieco dłuższy odcinek zatrzymujemy się na kolejny popas w Klimontowie, gdzie spotykamy duet damsko-męski, którzy też śmigają po Polsce. My z Kielc jedziemy do Lublina, a oni zaczęli 3 dni przed nami i jadą z Lublina do Zawiercia, by tam wsiąść w pociąg i wrócić do Gdyni. Żegnamy się i pagórkowatą drogą między rozległymi połaciami sadowymi jedziemy już prosto do Sandomierza. Na miejscu jesteśmy po 18:00. Informacja już nieczynna. Ruszamy coś zjeść po czym szukamy noclegu. Po kilku nieudanych próbach znajdujemy nocleg w obiekcie PTTK nie honorującym zniżek co prawda, ale blisko centrum i w komfortowych warunkach. Rowerki odstawiamy na spoczynek, a my śmigamy na nocną eksplorację Starego Miasta.

TUŚMY SPALI

PAŁAC W KUROZWĘKACH

TAŃCE NA ZAMKU W UJEŹDZIE

RUINKI W PEŁNEJ KRASIE

GORĄCO

FINISZ, ZNACZY SIĘ PÓŁMETEK

Wyjazd urlopowy: OD KIELC PO LUBLIN, dzień 1

Wtorek, 21 lipca 2015 · Komentarze(0)
Pora zaczynać rowerowy wyjazd urlopowy. Martyna podekscytowana. Po raz pierwszy jazda z sakwami i do tego wycieczka nie skończy się na jednym dniu tylko czeka na nas ciekawa - czterodniowa trasa. Można rzec Szlak Przygody.
Pobudka po 6:00, dopakowanie sakw i śmigamy na InterRegio do Dąbrowy Górniczej, skąd przedostajemy się do stolicy Województwa Świętokrzyskiego.

Wiemy co mniej więcej chcemy zobaczyć i ile mamy czasu na wyjazd. Reszta to totalny spontan. Trasa na azymut, a noclegi się zobaczy:D.

Dnia pierwszego trasa wiodła nas od Kielc przez Masłów, Ciekoty, Świętą Katarzynę, Bodzentyn, Nową Słupię, Łagów, Raków do Korytnicy nad Jeziorem Chańcza.

A co w trakcie się działo, to w wolnej chwili zasiądę przy klawiszach i opiszę. Foto również niebawem.

EDIT:
Pomysł wypadu już się rodził kilka miesięcy wcześniej. Jeszcze do końca nie byliśmy zdecydowani tylko gdzie pojedziemy (czy z rowerami, czy bez oraz na kiedy uda się urlop załatwić).

O ile Połowica miała większe pole manewru, to u mnie było gorzej z tym wolnym. Jednak siły wyższe się przyczyniły i udało się skorelować wolne ze sobą. Termin ustalony, Martyna zrezygnowała z byczenia się nad morzem i stwierdziła, że pora spróbować nieco innej, aktywniejszej formy wypoczynku. Na pierwszy cel poszedł Kazimierz i pokręcenie w jego rejonach na rowerku, ale skoro mieliśmy więcej pola manewru, Słońce moje poszło o krok dalej i przygotowała poszerzony wariant. Mnie w to graj, dołożyłem od siebie co warto przy okazji zobaczyć i ustalone. Trochę jeszcze czasu było do wyjazdu, więc, żeby być pewnym, że podoła to wyciągałem ją na przygotowawcze dłuższe wyjazdy jednodniowe. 

Wreszcie wybiła godzina W. Jedziemy. Mapy zabrane, aparat naładowany, bilet na PKP kupiony - wszystko co obowiązkowe pozapinane na ostatni guzik. Na stacji PKP w Dąbrowie jesteśmy na parę minut przed odjazdem. Z doświadczenia z marcowego wyjazdu do Puław Inter Regio spodziewamy się starszego składu EZT-ki, gdzie bez problemu z rowerami wejdziemy na koniec pociągu, a tu ku zaskoczeniu podjeżdża wypożyczony od Kolei Śląskich ELF. Z rozpędu wskakujemy w ostatnie drzwi składu. Niestety nie ma tu miejsca jak się z rowerami rozstawić, a w przejściu stać nie będziemy. Robię zwiad i na następnej stacji przeskakujemy w przeznaczone dla nas miejsce. Zwracam delikatnie uwagę jednej babce, czy mogła by nam ustąpić miejsca, byśmy się ulokowali z pojazdami, skoro są dla nas specjalne miejsca wyznaczone. Na to ona strasznie się oburza i pod nosem sapie, że co to znaczy i co ona stać całą drogę ma. Na to ja "PANI MA TYLE MIEJSCA DOOKOŁA, WIĘC PROBLEMU NIE WIDZĘ", zawinęła kiecę, zabrała d. w troki i się wreszcie przesiadła.

Jak już się usadowiliśmy z rowerami to czekała na nas 2 godzina droga, która nawet szybko zleciała przy panoramicznych.
Pora wysiadać Kielce, stacja końcowa, a dla nas początek zaplanowanej trasy.
Foto dworcowe na dobry początek i rozpoczynamy przygodę od wizyty w miejscowym PTTK. Pieczętuję się i robimy przejazd po Śródmieściu w celu zobaczenia najciekawszych obiektów. Na cel pada - Pałac Biskupi, Dworek Laszczyków, Park z amfiteatrem Kadzielnia oraz zabudowa Rynku, gdzie przed dalszą drogą zasilamy się kebabem. 
Pora na dłuższy czas opuścić większe miasto i zapuścić się w mniejsze miejscowości. Korzystając ze ścieżek rowerowych jedziemy poza rogatki miasta, gdzie skręcamy na Szlak Przygody. Brzmi ciekawie i prowadzi w te rejony, gdzie zmierzamy. Zaczynają się wzniesienia i całkiem fajne zjazdy, którymi to docieramy do mieściny Ciekoty. Na rozwidleniu szlaków znajduje się obiekt Centrum Edukacyjne SZKLANY DOM, a obok niego tablica informacyjna, że znajduje się tu Dworek Żeromskiego, a że na budynku Centrum widnieje literka "i" to idę dowiedzieć się coś więcej i przy okazji złapię kolejną pieczątkę. Okazuje się, że Centrum opiekuje się dworkiem i oprowadza po nim. Bilety symboliczne po 3 zł, to nie odpuszczamy okazji i ruszamy zwiedzić Dworek. Łysica już na horyzoncie. Nim się oglądamy wjeżdżamy do miejscowości Święta Katarzyna. Początkowo, chciałem zdobyć najwyższy szczyt Gór Świętokrzyskich, ale, że to obszar Parku Narodowego i niesprzyjający teren na rowery z sakwami decyduję się spasować z założeniem, że jeszcze tu wrócę.
W takim razie wybieramy wariant asfaltowy i jedziemy na około parku przez Bodzentyn do Nowej Słupi. Ostatnie 10 km to jazda przez plac budowy. Drogowcy poszerzali drogę, a my slalomem brniemy przed siebie.

W Nowej Słupi nie ma jakiegoś dogodnego miejsca ciepły popas. Kierujemy się dalej na azymut, by dotrzeć do Jeziora Chańcza. Z pomocą przychodzi stacja Orlena, gdzie aplikujemy sobie po hot dogu. Potem już spokojna jazda góra, dół, góra, dół, przez Paprocice, Łagów, Sadków i Raków, napawając się widokiem na wzniesieniach.

Tuż przed zachodem Słońca wreszcie docieramy pod zaporę Jeziora. Szukamy sensownej gastronomii i zasiadamy do późnego obiadu. Przy samym zbiorniku noclegów nie ma to posileni kierujemy się do pobliskiej miejscowości Korytnica, gdzie udaje się nam złapać nocleg na jednej z agroturystyk. Plan na dzień kolejny dotrzeć do Zamku w Ujeździe i docelowo do Sandomierza.

ZACZYNAMY
 
OBOWIĄZKOWO PIECZĄTKI I WIZYTACJA W PTTK-U

EKSPOZYCJA TYMCZASOWA W DWORKU LESZCZYKÓW z 1788 r. (KIELCE)

GDZIE TE ŚWIĘTOKRZYSKIE CZAROWNICE, GDZIEŚ POWINNY TU BYĆ (KADZIELNIA)

PRZYPADKOWO NA NASZEJ SPONTANICZNEJ TRASIE - DWOREK ŻEROMSKIEGO W CIEKOTACH

TAKOWE WIDOCZKI M.IN. PO DRODZE NAD JEZIORO CHAŃCZA.

CEL OSIĄGNIĘTY TERAZ TYLKO NOCLEGU POSZUKAĆ



 

Zlotowy dzień 8 - wracamy

Sobota, 17 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Jak na psikus pora wracać, a tu się pogoda rozkręca. Po nocnych wojażach pora się ogarnąć i pakować. Śniadanko dla odmiany na ciepło w tawernie. Wreszcie spakowani opuszczamy Mazurską Krajnę. Powrót analogicznie identyczną trasę co przyjazd.

Z małymi przygodami ale najważniejsze, że bezpiecznie po 22:00 docieramy na Sosnowiec. W oczekiwaniu na Marcina skręcam rowery i oświetlam się. Pożegnanie z resztą załogi i każdy w swoją stronę. Z Marcinem kręcę na Warneńczyka skąd już samotnie na Zagórze.

Dzięki grupa za mile spędzony czas urlopowy.

Zlotowy dzień 7 - dla każdego coś miłego

Piątek, 16 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
Po szaleństwach czwartkowej nocy dziś dzień lansu i bansu. Limit jako wiecznie nie wyjeżdżony decyduje się samotnie wykręcić dłuższą traskę zaliczając Orzysz i Ełk, a reszta regeneruje siły przed jutrzejszym powrotem.

Team Marcin Gozdek wybrał wariant lokalny na rowerach czyli zwiedzenie Giżycka. Z atrakcji łapanie foto ujęć z Zatoki Portowej, dawnej wieży ciśnień zmodernizowanej na wieżę widokową i kawiarnię oraz obrotowy most, który udaje nam się osobiście zamknąć. By większe żaglówki mogły przepłynąć przez kanał. Na deser kajaczek i kolejne nowe znajomości na wodzie.
A wieczorem zwięczenie i oficjalne zakończenie zlotu. Żeby było z przytupem odbieramy odznaki zlotowe, certyfikaty, foto grupowe i szykujemy się na nocne wojaże. Na rozgrzewkę koncert EKT Gdynia. Szału nie było. Ale za to później Tawerna, muzyka na żywo oj się działo. Aż żal że to już koniec.

Zmagań dzień 6 - powtórka z rozrywki.

Czwartek, 15 sierpnia 2013 · Komentarze(0)
W sumie mogę stwierdzić, że dla mnie najlepszy dzień do kręcenia z całego tygodnia. Analizując trasy zlotowe dziś za cel wypraliśmy trasę przeznaczoną na piątek czyli Pętla Gierłoż - Kętrzyn - Święta Lipka - Ryn.

Na dworze chłodnawo ale nie pada. Wariant ubraniowy długi. Co prawda początkowo zakładaliśmy dociągnąć Janusza pod Świętą Lipkę, skąd miał odbić na Lidzbark Warmiński. Ale wyszło jak zawsze nie chcieliśmy wstrzymywać bo trochę km go czekało i ruszył przed nami. Nie mając szans na dogonienie zakręcamy do Gierłoży po pieczątki z Szańca i za namową wczorajszych gości zawitaliśmy do Mazurolandi. Tam też przeczekujemy deszcz i podążamy dalej. Kętrzyn już odwiedziliśmy autem więc przelotowo w kierunku na Świętą Lipkę. Focenie i zwiedzanie z chwilą kontemplacji w Sanktuarium. Dalej jak już zakłada wariant trasy Zlotowej "objazdem" przez Palestynę jedziemy do Rynu. Na kocich łbach do Palestyny oraz pagórkowatym tempie pokojowa grupka z domku nr 31 się porozdzielała i każdy z mapką w ręce zmierzał do bazy noclegowej. Do Rynu docieram wspólnie z Limitem, tam też doganiamy na Zamku focącego Marcina G 2. Lekko wymęczeni i wytrzepani drogą do Palestyny w trójkę decydujemy się jednak wracać już krajową 59 do Wilkas bez zbaczania na szlak.

Na zakończenie dnia dziś dla odmiany grillowanie u Teresy. Zapada zmrok. Wracamy na domki w celu przebierunku i kierunek Tawerna. Muzyka na żywo to lubię. Integracjone znów do późnych godzin nocnych.