OD KIELC PO LUBLIN, dzień 4
Piątek, 24 lipca 2015
· Komentarze(0)
Kategoria wyprawy rowerowe
Dzień czwarty okazał się dniem powrotu do domku.
Około 10:00 rozpoczynamy dzień od zwiedzenia Muzeum Przyrodniczego w Kazimierzu.
Potem trzymając się czerwonego szlaku rowerowego opuszczamy Kazimierz i kierujemy się do stolicy województwa.
Szlak oznaczony na 4 +, miałem kilka zawahań, gdzie musiałem się posiłkować mapą, ale większość trasy dość dobrze oznaczona.
Przemierzając klimatyczne dolinki i wąwozy lessowe, prowadzeni oznaczeniami szlakowymi jedziemy przez Helenówkę, Witoszyn, Rąblów, Bartłomiejowice, Wąwolnicę do Nałęczowa. W parku zdrojowym, nieco dłuższy postój i śmigamy dalej przez Wojciechów, Maszki, Miłocin, Motycza, gdzie opuszczamy szlak i ściągamy do Lublina.
W mieście ogłupiałem, nie wiedziałem jak, gdzie i po co jechać. Zatrzymujemy się w parku po czym dochodzimy do wniosku, że Lublin pozwiedzamy sobie innym razem i podpytując się ludzi docieramy do dworca PKP. Udaje nam się być na półgodziny przed odjazdem. Kupujemy ostatnie miejscówki z rowerami i tniemy TLK przez Warszawę do domu.
EDIT:
Wyprawa dobiega końca. Dziś najkrótszy etap to się jakoś specjalnie nie śpieszymy do wyjazdu. Z resztą Kazimierz dla nas jakoś taki sentymentalny, że nawet w sezonie turystycznym ma swój urok. Chociaż najładniejszy jest po sezonie - taki cichy i opustoszały. Już planujemy dotrzeć tu późną jesienią.
Po śniadanku śmigamy na rynek pełny od kramarzy po rzecz jasna pieczątki i dowiedzieć się jakie lokalne muzeum w tym miesiącu ma darmowe wejściówki. Zamek w Janowcu odpuszczamy i jedziemy pod Muzeum Przyrodnicze obejrzeć ekspozycję.
Pora na nas. Mapa w ruch i trzymając się czerwonego szlaku rowerowego jedziemy do Lublina. Szlak sporo zakręca, ale to dobrze omijamy wszystkie te bardziej ruchliwe drogi. Swoją drogą bardzo dobrze jest oznaczony. Zaraz za Kazimierzem odbijamy na chwilę do Wąwozu Korzeniowego, ależ klimatyczne miejsce. Powrót na szlak i już przez mniej okazałe ale równie klimatyczne wąwoziki i ścieżki leśne jedziemy do Helenówki. Zjazd na asfalt i tak sobie kluczymy prze kolejne miejscowości wymienione powyżej. Apetyt rośnie w miarę jeżdżenia. W Rąblowie, przy basenie zatrzymujemy się na zapiekanki. Potem Wąwolnica, tutaj tylko pojenie i pieczątka do kajetu i sprawnie docieramy do Nałęczowa. Dłuższy postów na Zdroju. Focenie, pojenie, lodożerstwo i pieczątki. Bez nich ani rusz.
Opuszczamy Nałęczów i kierujemy się za Szlakiem do Wojciechowa, gdzie znajduje się Muzeum Kowalstwa. Jednak go nie zwiedzamy, za to zakręcamy do wsiowego Lewiatana na zakup popasowo - pojeniowy.
W sumie w Wojciechowie kończy się ta ciekawsza część szlaku Kazimierz - Lublin. Spokojna jazda przez pola i wioski, aż pod sam Lublin. Niby na finiszu jeszcze coś można było zobaczyć, ale szlak jeszcze jakoś dziwnie kluczył więc zdecydowaliśmy, aby pojechać już najprostszą drogą do miasta. Tu się schody zaczęły. Nieznajomość topografii szkodzi. Chaotycznie przedostajemy się do Śródmieścia i po przejechaniu wpław Parku Saskiego wylatujemy przy punkcie PTTK, szkoda, że BORT już zamknięty.
Zniechęceni i już lekko zmęczeni za podpowiedziami mieszkańców docieramy pod dworzec PKP. Po analizie połączeń decydujemy się o wcześniejszym powrocie. Skoro jest połączenie (co prawda na około przez Warszawę) to nie ma sensu szukać spania i rano wracać.
Zakupujemy bilety na TLK i pakujemy się do wesołego przedziału dla rowerowych maniaków.
W domu meldujemy się przed 2:00. Wypad bardzo udany. Maryna zmęczona, ale szczęśliwa i zadowolona, że podołała postanowieniu i przejechała te 350 km w różnych warunkach.
NA STARCIE OCZYWIŚCIE WIZYTACJA
WĄWÓZ KORZENIOWY
CHILL NA ZDROJU
NO TO JADZIEM DALEJ
PRUS I PREZES NA JEDNEJ ŁAWCE SIEDZIELI
OKAZAŁY DWORZEC W LUBLINIE
WAGON BYDLĘCY - MIEJSCA LEŻĄCE
5 GODZIN JAZDY W DOBOROWYM TOWARZYSTWIE I WARUNKACH - stan rzeczy po dojechaniu do Stolicy
Około 10:00 rozpoczynamy dzień od zwiedzenia Muzeum Przyrodniczego w Kazimierzu.
Potem trzymając się czerwonego szlaku rowerowego opuszczamy Kazimierz i kierujemy się do stolicy województwa.
Szlak oznaczony na 4 +, miałem kilka zawahań, gdzie musiałem się posiłkować mapą, ale większość trasy dość dobrze oznaczona.
Przemierzając klimatyczne dolinki i wąwozy lessowe, prowadzeni oznaczeniami szlakowymi jedziemy przez Helenówkę, Witoszyn, Rąblów, Bartłomiejowice, Wąwolnicę do Nałęczowa. W parku zdrojowym, nieco dłuższy postój i śmigamy dalej przez Wojciechów, Maszki, Miłocin, Motycza, gdzie opuszczamy szlak i ściągamy do Lublina.
W mieście ogłupiałem, nie wiedziałem jak, gdzie i po co jechać. Zatrzymujemy się w parku po czym dochodzimy do wniosku, że Lublin pozwiedzamy sobie innym razem i podpytując się ludzi docieramy do dworca PKP. Udaje nam się być na półgodziny przed odjazdem. Kupujemy ostatnie miejscówki z rowerami i tniemy TLK przez Warszawę do domu.
EDIT:
Wyprawa dobiega końca. Dziś najkrótszy etap to się jakoś specjalnie nie śpieszymy do wyjazdu. Z resztą Kazimierz dla nas jakoś taki sentymentalny, że nawet w sezonie turystycznym ma swój urok. Chociaż najładniejszy jest po sezonie - taki cichy i opustoszały. Już planujemy dotrzeć tu późną jesienią.
Po śniadanku śmigamy na rynek pełny od kramarzy po rzecz jasna pieczątki i dowiedzieć się jakie lokalne muzeum w tym miesiącu ma darmowe wejściówki. Zamek w Janowcu odpuszczamy i jedziemy pod Muzeum Przyrodnicze obejrzeć ekspozycję.
Pora na nas. Mapa w ruch i trzymając się czerwonego szlaku rowerowego jedziemy do Lublina. Szlak sporo zakręca, ale to dobrze omijamy wszystkie te bardziej ruchliwe drogi. Swoją drogą bardzo dobrze jest oznaczony. Zaraz za Kazimierzem odbijamy na chwilę do Wąwozu Korzeniowego, ależ klimatyczne miejsce. Powrót na szlak i już przez mniej okazałe ale równie klimatyczne wąwoziki i ścieżki leśne jedziemy do Helenówki. Zjazd na asfalt i tak sobie kluczymy prze kolejne miejscowości wymienione powyżej. Apetyt rośnie w miarę jeżdżenia. W Rąblowie, przy basenie zatrzymujemy się na zapiekanki. Potem Wąwolnica, tutaj tylko pojenie i pieczątka do kajetu i sprawnie docieramy do Nałęczowa. Dłuższy postów na Zdroju. Focenie, pojenie, lodożerstwo i pieczątki. Bez nich ani rusz.
Opuszczamy Nałęczów i kierujemy się za Szlakiem do Wojciechowa, gdzie znajduje się Muzeum Kowalstwa. Jednak go nie zwiedzamy, za to zakręcamy do wsiowego Lewiatana na zakup popasowo - pojeniowy.
W sumie w Wojciechowie kończy się ta ciekawsza część szlaku Kazimierz - Lublin. Spokojna jazda przez pola i wioski, aż pod sam Lublin. Niby na finiszu jeszcze coś można było zobaczyć, ale szlak jeszcze jakoś dziwnie kluczył więc zdecydowaliśmy, aby pojechać już najprostszą drogą do miasta. Tu się schody zaczęły. Nieznajomość topografii szkodzi. Chaotycznie przedostajemy się do Śródmieścia i po przejechaniu wpław Parku Saskiego wylatujemy przy punkcie PTTK, szkoda, że BORT już zamknięty.
Zniechęceni i już lekko zmęczeni za podpowiedziami mieszkańców docieramy pod dworzec PKP. Po analizie połączeń decydujemy się o wcześniejszym powrocie. Skoro jest połączenie (co prawda na około przez Warszawę) to nie ma sensu szukać spania i rano wracać.
Zakupujemy bilety na TLK i pakujemy się do wesołego przedziału dla rowerowych maniaków.
W domu meldujemy się przed 2:00. Wypad bardzo udany. Maryna zmęczona, ale szczęśliwa i zadowolona, że podołała postanowieniu i przejechała te 350 km w różnych warunkach.
NA STARCIE OCZYWIŚCIE WIZYTACJA
WĄWÓZ KORZENIOWY
CHILL NA ZDROJU
NO TO JADZIEM DALEJ
PRUS I PREZES NA JEDNEJ ŁAWCE SIEDZIELI
OKAZAŁY DWORZEC W LUBLINIE
WAGON BYDLĘCY - MIEJSCA LEŻĄCE
5 GODZIN JAZDY W DOBOROWYM TOWARZYSTWIE I WARUNKACH - stan rzeczy po dojechaniu do Stolicy