Po jakże udanej nocy sylwestrowej nawet zakwasy na udach nie przeszkodziły od rowerowego przywitania nowego roku.
Korciło mnie zebrać się większą ekipą ale jakoś z wyra dość późno się wygrzebałem i ghostowa ustawka mi przepadła, przyszło samemu ten obowiązek spełnić.
Na początek jakoś tak wyszło, że na rozgrzewkę ruszam na przegubowym na Manhattan odprowadzając przy tym pod dom Karolinkę. Krótka wymiana zdań i ruszam dalej swoje ukręcić. Załączam bikeaudio i kier. Wzgórze Gołonowskie, skąd dalej na P1. Teren urozmaicony zmarznięty piach, miejscami błoto, lód, powalone drzewka lub większe gałęzie. Z jedynki na dwójkę i P3. Chwila oddechu i dalej przez Zieloną w kierunku Ksawery. Korciło mnie wciągnąć się na Dorotkę i stamtąd zobaczyć zachód Słońca noworocznego dnia, ale zmieniłem plany i wałami aż pod Wisienkę. Czas mnie trochę zaczynał gonić więc nie wpadam w odwiedziny i dalej na Sosnowiec. Na Małachowskiego telekonferencja z Limitem (kolejna postanowienie noworoczne - NIE DZWONIĆ W CZASIE JAZDY) robiąc znów małą przerwę. Brakuje mi jeszcze km do jego dystansu to żeby się wyrobić szybko układam sobie mapkę w głowie i ruszam w kierunku Balatonu i dalej na Kazimierz. Ciemno się robi do tego chłodny wiatr zawijam na chatkę. Pierwsze km w tym roku zrobione. Teraz rowerek trochę na boczek odłożyć i pora się brać za nadrobienie zaległości w pracy licencjackiej.
A zapomniałem jak w tamtym roku nie narzekałem za bardzo na blachmrody, to dziś podpadła mi jedna paniusia wymuszając pierwszeństwo i bym się wmontował babce w autko.
Nie wiem co ma za sens gubienie kalorii zwłaszcza, że po powrocie łapie mnie ssanie i trzeba napełnić się na nowo. Widocznie organizm znów potrzebuje zaopatrzenia spalanego przez cały rok. Może jakby się nie musiało to bym odpuścił ale i tak parę spraw na center miałem to się człowiek skusił na 2 kółka i w drogę. Jak nie muszę nie daję zarabiać (w postaci biletu) tworowi komunikacji masowej w regionie czyt. KZK GOP.
Na początek pod KROSSa zakupić parę gadżetów i ciuszka rowerowego, pomimo zimnego wiatru leciało się ok. 30km/h, po zakupach zabunkrowuję się w PTTKu na jakieś 3 godz. i powoli rozliczam rok z wycieczek rowerowych. Po wszystkim kurs kurierski z przesyłką pod Timkena, bokami zawijam do domu i nagle olśnienie (ah ta moja Skleroza) nawrót do Rondla chcąc nie chcąc zakupić bilety (nie dla mnie takie zlecenie :p), gdy już wsio załatwione żwawym tempem pod dom, chwila przerwy i na zakończenie rundka do Pogorii po zakupy, sakwy po brzegi zapakowane i powrót.
Czy komuś udało się znaleść koniec świata chyba znów się zagubił i nie dotarł lub stwierdził że zrobi psikusa Majom i się nie skończy, ale zauważyłem, że jest już w Polsce i to niedaleko Kalisza.
Skoro miał by się ten koniec zacząć to stwierdziłem, że go przywitam na rowerze. Na początek poleciałem do sosnowieckiego magistratu z jednym dokumentem, końca tam nie było to ruszam do Oddziału może gdzieś tam się ukrył, możliwe bo Oddział zamknięty i nic nie załatwiłem. Czasu jeszcze mi zostało to podążam na Jaworzno do tamtejszego PTTK zweryfikować książeczki KOT. Pomimo 6 stopniowego mroziku jechało się dość przyzwoicie. Od ostatniego wypadu na tamten teren trochę się zmieniło, Leopold odremontowany do tego powstaje nowa ścieżka rowerowa od stałego w kier. center, a Stałe jak to stałe nadal rozkopane. Na Grunwaldzkiej mijam się z Markiem to zostawiam książeczki i wpadnę po nie innym razem. Z center Jaworzna na Szczakową i dalej na Maczki, skąd na Kazimierz do parku zobaczyć już skończony ten skate park. Nawet im to fajnie wyszło. Za to co do ścieżek parę zarzutów mam, może na wiosnę dojdzie jeszcze jakiej sensowne oznakowanie, co alejka to każda "przegroda chodnikowa" jest osobna brak jakieś spójności. Po nogach zaczynam już odczuwać chłód więc już przez czarne może i zalane na Zagórze wylatując przy PKMie skąd na Lenartowicza mała pętelka jeszcze na dokrętkę i do domku. Końca świata nie znalazłem za to sobie trochę pokręciłem tu i tam.
Dyszka strzeliła więc rower grzecznie sobie w miejscu odpoczynku spoczywa, no chyba, że wypada z niego skorzystać aby coś przewieść tak jak to miało miejsce dziś. Dystans skromny ale zawsze coś. Do południa zaopatrzenie na targowicy w DG potem bike w odstawkę, chodziło mi po głowie trochę rekreacyjnie pokręcić ale leniwiec się zrobiłem i nadrabiam zaległości domowe wieczorem jeszcze za namową staruszka do Ciastoramy, by znów wydać trochę grosza. Kręcąc się między regałami udało się wpaść na Lenego, chwila rozmowy i krążymy dalej szukając tego i tamtego. W Środę jak się pogoda jakoś określi albo biało albo sucho, bo po brei jeździć nie przepadam wypadzik do Jaworzna, zweryfikować książeczki.
Swoją drogą zastanawiam się czy nie wrócić do pomysłu bike kurierki na większą skalę, albo pod firmę albo coś swojego otworzyć.
Dziś dzień obrachunkowy od rana przy papierkach i opłata rachunków. Po 15:00 wpada po mnie Limit i razem lecimy na Dęblińską, asfalty w miarę suche to można było ciągnąć pow. 30 km/h. Z racji późnej pory nie siedzimy tam długo załatwiamy plan minimum i zbieramy się w drogę powrotną. Jakoś nie chciało mi się wracać tą samą drogą zarazem najkrótszą urządziłem mały objazd. Wspólnie z Limitem kręcimy pod Milowice, gdzie na wys. Reala Adam leci prosto na Czeladź, a Ja na Timken i dalej na Pogoń, aż do granicy z Będzinem. Następnie kawałeczek wiaduktem przy elektrociepłowni pod Auchan i dalej na Józefów przemykam koło kwatery Oli i już pod Makro. Mijam krzyżówkę i za minut parę już w domu. Wrzucenie czegoś na ruszt i kierunek Pogoria na regulację kolejnych płatności oraz zrobienie zakupów. Korciło mnie jeszcze na jakieś objazdy ale ostatecznie z zakupami do domu i rower na dziś koniec.
Znów po dłużej przerwie koła pasowało wyprostować i ruszyć w miasto ludziom zryć berety. Normalnie to by mi się już nie chciało, ale jest okazja why not. Rano na fuchę. Pierwsza próba dojazdu okazuje się, że dziś chyba nic z tego wsio pozamykane powrót do domu, zdążyłem ciuchy przebrać na normalne i tel żebym jednak dotarł, zaś wskakuję w robocze ciuchy i w drogę. Z fuchą uwijam się dość szybko i o 13:00 już w domku. Szybki obiadek, znów przebieranki tym razem w trykocik rowerowy i jadę najpierw do PTTKu po dwa dokumenty. Rower już zdążył odcieknąć ze śnieżnej brei tworząc małą kałużę pod sobą. Zbieram się dalej czasu na spokojny dojazd to bez spiny spokojnie do Katowiców przez Szopki i Zawodzie, gdzie przy Zajezdni tramwajów 12.12.12 o 15:16 wybija mi DZIESIĘCIOTYSIĘCZNY kilometr w tym roku. Minutka przerwy na reset licznika i jadę dalej na Staromiejską.
Myślałem, że któryś się odważy jeszcze na kole przyjechać, a tak tym razem tylko ja dotarłem za pomocą dwóch kółek.
Po zebraniu w drogę powrotną bez większych objazdów. Ścieżką pod UE i dalej wzdłuż 86 na Sc. Za Orlenem na Borki i ląduję na Stawikach. Błoto na drogach się ścięło więc decyduję się i dalszą drogę do Środuli pokonuję asfaltem. Jakoś tak nudno więc znów w zaspy śniegowe, nawrót przy Orionie i już prosto wzdłuż Mieroszewskich do domu.
Sądząc po śladach widać, że nie tylko mnie pozytywna głupota dopada i krążą ludziska na bikach po śniegu.
Miał dziś nadejść ten moment, że przekroczę próg 10k km ale jak zwykle grafik napięty i udało się tylko ten oto mały dystansik zrobić w drodze do i z Pogorii. Miał być jeszcze Decathlon ale plany się zmieniły i trafiłem tam dopiero w drodze autobusem z Katowic. Jutro po robocie może uda się w końcu przekroczyć tą magiczną barierę i przekręcić licznik w sezonie.
Tego jeszcze u nas nie grali, tak my się rowerowo rozkręcili, że nawet śnieg nam nie przeszkadza zwłaszcza jeżeli zorganizowaliśmy ciekawą imprezę.
Od rana czyszczenie bika bo trochę go zapuściłem do tego małe serwisowanie bika brata. Tak uciekło większość dnia. Czas goni pora się szykować bo do 17:00 już mało czasu. Z ekipą z bloków zbieramy się na 16:30 by ruszyć na miejsce zbiórki pod molo. Jako pierwszy dociera Waldek. Z racji, że jako jedyny z naszej paczki podjechał w kompletnym stroju Mikusia zrobił show pod moim blokiem oraz w drodze na Zagórze. Pora ruszać. Na miejscu już są pierwsi rowerowi Mikusie. Znajomych zimowych bikerów nazbierało się około 40 luda. Czekamy kwadrans studencki i ruszamy na pętlę wokół P3 by zakończyć na Zielonej. Cel również mamy iście mikołajowy oprócz nagród dla najlepiej przebranych Santa Claus każdy z nas mógł dołożyć swoją cegiełkę do Szlachetnej paczki dla jednej z dąbrowskich rodzin. Na miejscu przy palenisku konsumpcja gorącej strawy, śmiechu i rowerowych zimowych pomysłów ogrom. Gdy już odtajałem odprowadzam Ewę do Grodźca, by znów wrócić do ekipy zimowych pozytywnie zakręconych wariatów. Gdy wróciłem została Loża i parę jeszcze znanych twarzy. Chwil parę jeszcze stoimy, catering nam zwijają no to i my się zbieramy. Padł plan odprowadzić Olę pod jej domek. Z licznej grupy eskortowej która przejechała przez center DG budząc szok wśród tuptusiów czekających na przystankach na środki masowego transportu zbiorowego pod chatkę Oli docieramy w szóstkę tworząc nową bajkę o Śnieżce Oli i sześciu rowerowych krasnalach. W spontanie wyszedł afterek u Oli u której się dobrze ogrzaliśmy kosztując pysznej naleweczki. Późnawo już nie będziemy za długo siedzieć koleżance na głowie i zawijamy się do swoich punktów stałego meldunku. Najbliżej mieliśmy ja z Domsem. Domin odbił na DG, a Czarny, Olo i Pan_P podążyli dalej.
Dzięki za eksta atmosferę od dłuższego czasu można było się w znajomym gronie zobaczyć. Do zo na następnej śnieżnej ustawce.
Mikołajkowe Extreme coraz bliżej warto sobie przypomnieć jak się super jeździ po białym puchu. Dziś mnie trochę poniosło na większe kółeczko. Najpierw trochę pohasałem po parku na Środuli. Dalej to już prosto na Sosnowiec, korzystając ze ścieżki na Kombajnistów. Temperatura parę stopni na plusie, na asfaltach breja to zdecydowanie wolałem tereny i chodniki. Z Rzeźniczej na Wawel, trochę zrobić reklamy na Modrzejowskiej, przy okazji zryć trochę tuptusiom beret, że bika na zimę nie chowa się do szafy i do PTTK uzupełnić papierzyska. Po 16:00 wybywam z oddziału. Zaczęło prószyć idealna aura do jazdy. Kawałek pod rondel odprowadzam Grześka na busa, chwila pogaduch na przystanku i ruszam w stronę domu. No może nie tak do końca bo zboczyłem z kursu i odbiłem na Pogoń i dalej do Będzina. Przy TSG czyt. Wisience wbijam się na wał i cały czas wzdłuż rzeki aż na Zieloną w Dąbrowie. Z Zielonej na P3, pustki trochę biegaczy, ale widzę ślady kół czyli nasi już tu byli i krążą jeszcze na kole. Z P3 kociło mnie dalsze zapętlanie ale robota w domu czeka więc już prosto na center DG i do domu na Zagórze. Już coraz bliżej do 10. ale wątpię, że pod 11 dokręcę i tak już rekord roczny pobity.
Na klubowej stronie już pojawił się kalendarz wypadów na przyszły rok. Zapraszam na wspólne jednodniowe i tygodniowe wypady po Polsce.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym