Dziś bonusowa rundka na Morawę, gdzie przesiadam się w busa, by dostarczyć mojemu klientowi fotel.
Po powrocie zamieniam jeszcze z Bossem dwa słowa odnoście partycypacji kosztów do klubowej koszulki. Nawijka i powrót do domu. Pomimo ładnej pogody akumulatory jakieś puste to i bez większych zagięć kieruję się na Zagórze. Na wysokości Sielca odczuwam wrażenie jakby powietrze uszło z tylnego koła.
Hmm nie jest tak jak rano, ale da się jeszcze jechać. Spokojnym tempem Docieram na kwadrat. Powietrze jeszcze niby jest, ale trzeba się temu bliżej przyjrzeć. Nim się jednak za to zabrałem najpierw uzupełnienie stanów magazynowych w domowej lodówce, krótka sjesta i biorę się za robotę.
Po oględzinach odnajduję mini dziurkę w dętce i po dłuższym macaniu opony znajduję winowajcę - drobny okruszek szklany. Mało tego znajduję jeszcze trzy takie w bieżniku opony. Pewnie one były przyczynami tylu pan w krótkim czasie.
Uporawszy się z tym rozbieram jeszcze tylną przerzutkę w celu nieco jej wyczyszczenia bo już wołało to o pomstę do nieba. Wyczyszczone składam do kupy i na dziś kończę tematy związane z rowerem. Nie licząc wpisu na BS-a.
Po dłuższej przerwie odpalam rower i kręcę na Rawę. Pogoda w kratkę, ale w tych godzinach co potrzebuję jest bez deszczu stąd decyzja pozytywna na jazdę rowerem do pracy.
Wybywam z domu nieco wcześniej, aby po drodze zahaczyć o skarbówkę i pobrać druczki pitowe. Zawijas do biedry po upgrade i prosto do Rawy.
Po pracy spokojnym tempem powrót przez Dąbrówkę, Milowice, Śródmieście, Ludwik, Dańdówkę i zjazd na Zagórze.
Od dziś przez cały tydzień wskakuję na zastępstwo na salony firmowe. Jakoś mi się wstaje opornie, ale mimo to udaje się na tyle wcześnie wstać, że ogarnąłem się z pakowaniem sakwy z cywilciuchami na przebranie i sporządzeniem i skonsumowaniem śniadania w postaci jajecznicy.
9:20 start z Zagórza. Jadę przez Centrum, by zakręcić jeszcze do Skarbówki po druki PIT-ów. Jednak brakuje mi paru minut na puncie kontrolnym przez co bez zatrzymywania prosto na Stawiki i przez Borki docieram do DK 86, skąd pod kropkowaną na szybki zakup upgrade popasowe. W tył zwrot i pitstop w Rawie.
Po pracy zakosem przez Czeladź, Piaski, Pogoń, Środulę i zjazd na Zagórze. Na jutro ICM wróży różne dziwadztwa to chyba pora na zbiórkoma.
Aura podobna jak na sobotę. Budzę się po 6:00, rundka z buta do piekarni po świeże pieczywko i rekonesans czy warto jechać rowerem, czy się skusić na zbiórkom. Wiać nie wieje, delikatnie mży i 5 stopni na plusie. Choroba robi swoje i wybór padł na dwa kółka. Przynajmniej, będę miał okazję sprawdzić jak się neopreny sprawdzają w czasie jazdy w deszczu. Wskakuję w bike wdzianko i godzinę później ruszam na bazę. W sumie to tylko kwestia czy przemogę przejazd w czasie porannego deszczu, bo powrót według ICM wydawał się, że może uda się na sucho wrócić.
Ruch spory, jazda zapobiegawcza, ale płynna. Jedynie jakiś ochraniaczy na oczy mi brakło, bo woda spod kół waliła w powietrze jak szalona. Po 20 minutach melduję się na Morawie. Neopreny się sprawdziły, ale od podeszwy trochę wilgoci do buta się dostało, ale bez nich to by mega ekstremum w obuwiu było. Wdzianko wierzchnie na grzejnik i do roboty.
Po pracy pochmurno, ale nie już nie pada, czyli ICM się nie mylił. Kręcę na chwilę do Martyny na Rawę, wrzucam frytaski z IKEI i zakolem przez Dąbrówkę, Milowice, Pogoń, Środulę turlam się na Zagórze. Aura się jeszcze utrzymała to na zakończenie dzisiejszej jazdy rundka do Centrum DG podrzucić pisemko i zjazd już na kwadrat.
Dodatkowy dzień dojazdu do pracy. Wpadł kurs do Wrocka. Staruję z domu 7:30. Ochraniacze na buty i w drogę bo delikatnie mży. Mimo mokrej nawierzchni całkiem dobrze się jedzie. Ochraniacze się sprawdziły i po dotarciu na bazę obuwie suche i czyste.
Przebierka w cywil ciuch i w drogę. Rundka do Breslau i nazad. Około 13:00 udało się wrócić. Na polu nie pada, ale niebo ołowiane. Całe szczęście do wieczora już bez deszczu było.
Po przekąszeniu obiadku z lokalnego gastropubu, wskakuję na Meridiana i śmigam do Decathlonu easy koło IKEI. W shopie jednak nie znajduję tego co mnie interesuje i przemieszczam się na 3 Stawy do GoSportu. Tu też lipton.
Dość shopingu. Odpalam maszynę i śmigam przez Dolinę 3 Stawów i Staw Janina do Gisza. Tam mnie uprowadza szwagier na herbatkę. Pół godzinki przerwy i już bez przygód kręcę do domu przez Mysłowice, wylatując na Modrzejowie. Odbijam na Mikołajczyka i kręcę aż pod rondo na Ludwiku. Potem ścieżką na Kombajnistów, Park na Środuli i zjazd na Zagórze.
Dwa dni przestoju z uwagi na mało zachęcające warunki pogodowe. Wczoraj wieczór znów Meridian niespodziankę sprawił. Czyszcząc golenie od amorka dostrzegłem panę w przednim kole. Dobrze, że wczoraj i mogłem na spokojnie dokonać serwisu. Myślałem, że znów jakieś szkło wlazło w oponę, a tu po prostu łatka puściła.
Dziś już bez stresów zakładam wdzianko i 7:40 ruszam standardową trasą na bazę. Droga nawet bez większych problemów minęła. Udaje się godzinę wcześniej cmyknąć do domku, przez co przewidywany deszczyk dopadł mnie dopiero na Zagórzu.
Rower powoli zbiera się do gruntownego remontu. Nie wiem od czego to zależy, ale na tych komponentach długo się kręci - łańcuch ma z 8 tys., a support powoli strzela, ale bez luzów i już przeszło 12 tys km już pracuje.
Miała być dniówka na bazie i rozładunek z targów, a tu 8:00 rano, telefon larum robi. Spoglądam dzwoni Szefo. Młody siedzisz dziś na salonie. Heh, jakbym wyczuł pismo nosem. Przeładowanie sakwy i 8:30 ruszam.
Delikatny deszczyk niczym zraszacz ogrodowy pokapuje i do tego miejscami dość upierdliwy wiatr. Mimo to kręci się nawet spoko. Na "granicy" Brynicy wzdłuż ul. Sobieskiego dostrzegam białe czapki drogówki. Kontrola trzeźwości. Zatrzymują i tramwaje i osobówki. Chcę ominąć mały sznurek samochodów czekających na kontrol i tnę prawą stroną, a tu jak dojechałem do czoła - HALT - kontrola proszę dmuchnąć. Jak tyle kręcę, pierwszy raz mnie pitstopują. Wskaźnik zero zero na minusie. Stan zanik krwi w alkoholu. Puszczają, jedź pan dalej.
Wpadam na kwadrans na bazę. Kawka, rozliczenie z księgowością z zaliczki, po czym udaję się na Rawę, robiąc po drodze w Biedrze upgrade śniadaniowe.
Na salonie czas szybko upłynął i nim się zorientowałem wybiła 20:00. Zamykam teatrzyk, Martyna goni na busa, a ja sobie pan rowerem sunę w dal.
Droga powrotna do domu przebiegła przez Dąbrówkę, Czeladź (Piaski), Będzin, Dąbrowę Górniczą (Mydlice), skąd już prosto na Zagórze.
Dziś znów zmaganie z podmuchami wiatru, do tego jezdnie mokre przez co jazda zapobiegawcza.
Start 9:40 i 25 min później melduje się na bazie. Po drodze dostrzegam pluskających się Morsów w stawie Morawa. Pakunek na targi poznańskie po czym nawijka do domu niemalże identyczną trasą. Przebierka i panią mą zbiórkomem do Kato na ślubne targi.
Jak to po Warszawie człowiek miał mieć wolne, a tu telefon po 8:00, że mam się stawić na Morawie. No cóż jak trza to trza. Śniadanie, odzienie i w drogę. Na wylocie koło Makro, ktosik na mnie tita, spoglądam za szybę, a tam Doms w swoich czterech kółkach. Układ świateł sprawił, że tylko było odmachnięcie ręki na cześć i każdy w swoją stronę. O ile ruch samochodów za bardzo mi nie przeszkadzał to wiatr okropnie dawał się we znaki. Jedynie pocieszał mnie fakt, że z powrotem może być lepiej.
Tak też się stało, po montażu stoiska w centrum kongresowym wracam szybko na bazę i sunę do domu identyczną drogą, by zdążyć na spacer po Lasku Zagórskim. Wiatr mi sprzyja przez co udaje się sporo podgonić i z powrotem w domu jestem chwilę po 14:00.
Znów przebierka i z Martyną ruszamy w poszukiwaniu grupy marszowej. Udaje się dość szybko, dogoniliśmy ich tuż za wejściem do Lasku.
Irytujący zimy wiatr dziś się dał we znaki, strasznie mnie spowalniając w drodze do pracy. Jedynie na plus, że drogi czarne i suche.
Droga powrotna do domu nieco inną drogą, też nie szła za fajnie, a to za sprawą opadów śniegu. Najważniejsze powoli, ale bezpiecznie się człowiek przemieścił z punktu A do B.
Neoprenówki na buty przy powrocie przeszły chrzest bojowy. W sumie wilgoć wchodziła mi od podeszwy, ale buty były czyste - cały syf spod kół leciał na ochraniacze więc po części swoje zadanie spełniają.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym