Dość rześki ten wtorek, chłodnawy wiatr przy tym słońcu sprawia, że decyduję się na zestaw połowiczny długi rękaw i krótkie batki. Ruch sporawy na drodze, ale jedzie się płynnie i bez ekscesów na drodze nawet łapię się na zieloną falę i niepotrzebnie nie muszę zwalniać. Pod Rawą z zapasem czasowym, więc zakupy w kropkowanej na spokojnie.
Po pracy nadal warunki takie sobie, aby się rozgrzać czynię sobie sparing z D-tką od IKEI, kto pierwszy się na patelni znajdzie. Potem przelot przez Modrzejowską, by się przedostać na Warneńczyka. Tam chwilowy postój na kwadracie u Marcina i już dalej za drogą przez Kombajnistów do Parku na Środuli, Orion, wjazd na Mec i prosto do siebie na kwadrat.
Jakoś spać mi się nie chcialo i pobudka nastąpiła okolo 6:00. Skorzystałem z okazji i z rana udałem się na poranną niedzielną mszę. Powrót, aplikacja jajecznicy i w oknie startowym 9:10 ruszam na Rawę zahaczając o biedrę robiąc popas na roboczodzień.
W salonie nudy. W odwiedziny wpadają pani Patykowa i Adi. Trochę zleciało czasu na masażach i rozmowach różnych. Wreszcie 19:00, zamykam bajzel i w drogę powrotną przez Zawodzie, dalej DK79 przelot przez Mysłowice do Modrzejowa. Odbijam na Wygodę i od ronda już ciągiem Wojska Polskiego, 11 listopada i Mieroszewskich prosto na kwadrat. Korciło mnie coś jeszcze śmignąć, ale coś kiepsko się poczułem i spasowałem. Jutro też jest dzień.
Kolejny ciepły dzionek. Rozpoczynam zastępstwa na salonach. I tak do końca czerwca jak na razie. Od rana próbuję naciągnąć żonę na wspólną jazdę rowerem na salon skoro razem dziś stacjonujemy. Koniec końców chwilę po dziewiątej ruszam sam, a pani na busa. Jej strata. Jedzie mi się nawet sprawnie. Mimo to docieram na Rawę z 5 minutowym opóźnieniem.
Przez większość dnia spoglądam na niebo z nadzieją, że jednak ICM kłamał z popołudniowymi burzami. Kołuje się to kołuje, ale nie pada.
Wybija 20:00 nad Sosnowcem ołowiane chmury. Ryzyk fizyk jadę najkrótszym wariantem do domu najwyżej mnie zmoczy. Na Środuli lekko mnie zrosiło, a tak nawet nie było tak źle.
Nieszczęsny powrót do rzeczywistości. Tygodniowe zaślubiny pary prezesowskiej zakończone. Wczoraj po raz pierwszy od 3 lat w Prowellnesie wykorzystałem NŻ. Faktem miałem jedną rzecz do załatwienia, a i tak chwila jeszcze wolnego się przydała więc zamiast do pracy wybrałem się z małżonką do Częstochowy.
Wreszcie przyszła wiosna. Po raz pierwszy w tym roku podążam na Morawę całkowicie na krótko. Roboty za dużo nie ma. Może i by się beze mnie obyli, ale dniówkę trzeba było odhaczyć.
Po pracy miałem śmigać od razu do Waldiego na działkę po klubowy baner, ale miał on sprawę do Martyny, więc korzystając z okazji podrzucił jej na firmę nasze big logo. No to zmiana kierunku i najpierw kręcę na Rawę. Zakładam baner na ramę i długa do Oddziału, aby wrócił na swoje miejsce. Następnie udaję się na działki cedlerowskie z myślą, że jeszcze mi się uda Malinę spotkać przed odlotem do Mongolii - w kolejną waldziową wyprawę. Miłe zaskoczenie na miejscu zastaję nie tylko Waldka, a do tego jeszcze Patyka. Waldziu pokazuje bluzę, która się została po niedzielnych wojażach. Po charakterystycznym nadruku poznaję, że to zguba krzyśkowa. Namierzam go - jest w pracy. Żegnamy się z Waldim i kręcimy we dwóch na Szpital Wojewódzki. Miało być pięć minut, a tu za odkupne Krzysiek zaprasza nas na kawę i przy okazji poznajemy zaplecze techniczne tego szpitalnego molocha.
Po degustacji pora się żegnać. Nadal w dwóch kręcimy na Osiedle Akademickie, gdzie odbywają się Zagłębiowskie Juwenalia. Szału nie ma i po godzinie się żegnam z towarzystwem i kręcę do mojej ślubnej na Zagórze.
Weekend bez nabijania kilometrów. Niby byłem na miejscu na targach, ale pod wieczór jakoś się nie mogłem zebrać w sobie, żeby pokręcić po okolicy.
Za to od poniedziałku znów na koło. Start 8:20 udaje mi się wstrzelić idealnie ze światłami i wszystkie 3 przelatuje na zielonym.
W pracy dziś króciutko. Rozliczam się z targów i szykuję się na wyjazd do Stolicy. Wybija południe, robię trochę zamieszania przy ustalaniu dalszej części urlopu i nawijam się przed 13:00 w kierunku domu. Nie chce mi się gonić przez centrum, więc przelatuję przez Hubertusy, przeskok na czerwony szlak do ul. Mikołajczyka. Następnie skrótem wzdłuż zakładów Magnetti i Watta wyskakuję na Pawiaku. Potem już długa ciągiem Wojska Polskiego, 11 Listopada i Mieroszewskich na Orion.
W odzieniu rowerowym wpadam do sklepu z garniakami. Mówię potrzebuję taki i taki w rozsądnej cenie. Z pośród szerokiego asortymentu ekspedientka wyciąga dokładnie to co mi wpada w oko. Pierwsza przymiarka marynarki do długich gatków rowerowych. Wygląda do komicznie, ale stylowo. No to zaopatrzony już w obów wyjściowy przymierzam już komplet. Cała procedura trwa może z półgodziny. Uff myślałem, że będzie gorzej. Wracam na kwadrat. Przerwa na obiadowanie i inksze zajęcia przydomowe.
O 19:00 znów dosiadam Meridiana i kręcę na Aleje Majakowskiego przechwycić Martynę. Wspólnie jeszcze do zmroku krążymy w obrębie P3. Jak już się chłodnawo zrobiło i ssanie się załączyło odbijamy na Zieloną i suniemy do domu.
Skończyło się wolne i przyszło zaś do pracy jechać. O dziwo wstaje mi się dość dobrze i ze spokojem startuję z domu 7:30. Światła współpracują i na Makro udaje się rozpędzonym przelecieć na zielonym. Wiatr nawet współpracuje i kręci mi się nad wyraz dobrze. Punkt kontrolny pod dworcem osiągam z lepszym czasem niż zwykle, toteż włączył mi się ścigacz i kręcę na czasówkę do pracy. Bramę firmy przekraczam po 19 minutach jazdy. Znaczy się 10 km odcinek poprawiony o 50 sekund.
Co ICM przepowiedział nastało. Przed końcem dniówki się nieco mocniej rozpadało i janiołki sesję foto czyniły z użyciem flesza. Całe szczęście gdy wybiła 16:00 na tyle się wypogodziło, że mogłem spokojnie kręcić w stronę domu.
Na łatwiznę jednak nie szedłem wracając najkrótszą drogą. Z Morawy zawijam na Stawiki, skąd przebijam się pod rondo przy Lidlu na Piastowie. Przecinam ów turbinowe skrzyżowanie i jadę dalej Grabową, na której końcu przejeżdżam kawałek terenem po dawnym torowisku, by wyjechać na Gospodarczej. Po przejechaniu jej fragmentu odbijam na Staropogońską. Tam mnie dopada drobny opad deszczu, który towarzyszy aż do Akademików. Deszcz ustaje, na horyzoncie widzę trochę słońca, wiec nie odbijam na Chemiczną w kierunku domu tylko jadę dalej ścieżką do Będzina. Wieje mi w twarz, to dokonuję zwrotu i odbijam pod dworzec Będzin miasto. Przedzieram się na drugą stronę i wjazd ul. Brata Alberta na Warpie. Przy kolejnym punkcie zwrotnym spoglądam na niebo, ale deszczu nie widzę to kontynuuję rzeźbienie. Śmigam na Ksawerę. Ulicą Siemońską docieram pod Czarną Przemszę, gdzie wskakuję na wał i kręcę wzdłuż rzeki do Parku Zielona. Oj się uciapciałem na tym podłożu. Wpadam na chwilę na P3, po czym zjazd na Łęknice i trochę manewrów po Dąbrowie, by wylecieć na Starocmentarnej. Stamtąd już pod Expo i zjazd na kwadrat.
Po przyjeździe rower pod prysznic, a wdzianko do prania.
Kolejny objazdowy dzień w pracy. Zbieram się dziś z domu 9:10. Jedzie się dość parszywie, ale płynnie. Parszywie z racji mroźnego wmordewindu, który pomimo słonecznej aury dawał się strasznie we znaki. Przez co przejazd na bazę powyżej pół godziny.
Dniówka minęła na przejeździe do Sącza i montażowi wanny Spa.
Powrót miał być najkrótszą drogą, ale jakoś temperatura nie dawała mi się we znaki i wybrałem wariant przez Pogoń, Będzin, Mydlice i przy Holiday Inn zjazd na Zagórze.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym