Jeszcze wyskoczyła dodatkowa dniówka na salonie w tym miesiącu. Wstaję przed 7:00, żeby się ogarnąć zanim z przyczyn technicznych wodę zakręcą. Staram się wyskoczyć chwilę wcześniej z uwagi na ból w okolicach kolana. Nie jest na tyle duży, żeby sobie odbierać przyjemność jazdy, ale jednak nie pozwala w pełni kręcić.
Wyjazd 9:05. Kręcę spokojnie w jednym rytmie to nie jest źle, gorzej jak jest lekko pod górę, już nie mówię jak trzeba nieco przyśpieszyć. Mimo niedogodności dojeżdżam o czasie pod Biedrę, zakupy i nawrót otworzyć salon.
Po pracy zakręcam pod Plazę odebrać pierścień mocy, ale na podstawie sms-a nic nie odbiorę i muszę przyjechać jutro ze zleceniem. Następnie kręcę szykowaną ścieżką wzdłuż 1 Maja na Ludwik. Czerwonego asfaltu jeszcze nie ma, ale już pierwszy podkład nałożyli. Krawężniki mogli by wyzerować, ale źle to nie wygląda. Następnie już Kombajnistów do Parku na Środuli i już na Zagórzu.
Wszystkie niedziele czerwcowe w robocie i ciężko było się gdzieś dalej zapuścić. Dzisiejsza niedziela nie za ciekawie się zaczęła. Co prawda budzik miałem już na 6:00 nastawiony, a tu półgodziny przed czasem ciśnienie mi podniosły wredne wrony, co se skoro świt ubzdurały jakieś dyskutowanie. No to pospane. Zbieram się na poranną mszę z intencją co by kolejny roczek był równie ciekawy. Powrót do domu, śniadanie i 9:10 ruszam na Rawę. Jeszcze temperatura nie jest na tyle wysoka i nawet się kręci. Mijając sielec czuję jakbym w ogóle nie miał pary w nogach. Nie ma co walczyć, zwalniam nieznacznie i kręcę swoje, ale z dziwną niechęcią. Przed pracą jeszcze zakup w Biedrze. Tu też pod górkę. Szybki zakup, a przyblokowałem się na linii kas na dobre 10 minut, co się odbiło z lekką obsuwą otwarcia salonu.
Długo nie minęło jak nad Katowicami niebo zrobiło się ołowiane. W sumie z dużej chmury mały deszcz. Całe szczęście wybiła 19:00 i już nie padało. Temperatura spadała poniżej 20 stopni. Początkowo ruszam na krótko, ale nie ujechałem kilometra i stwierdziłem, że wrzucam na siebie kurtałkę. Od razu lepiej.
Kawy się napoiłem sporo i żeby nadmiar energii spalić postanowiłem nieco zagiąć powrót. W sumie to sporo zagiąłem. Początkowo na Dąbrówkę, gdzie wpadam na drogę do Siemianowic Śl. Tam kieruję się na pole golfowe, skąd na Bażantarnie i przecinając DK 94 wpadam na Przełajkę. Chmury niepewne, ale kręcę dalej. Przelatuję na drugą stronę Brynicy. Przelot koło cmentarza w Wojkowicach i za Orlenem zjeżdżam na terenowy skrót prowadzący do Psar. Kręcę koło Limitowej kwatery w kierunku Góry Siewierskiej i dalej zjazd do Dąbia. Nie pada, jadę dalej. Jak droga prowadzi przez Toporowice docieram do Mierzęcic. Tam zmiana kierunku jazdy. Wpadam na krajową 78, którą to prosto do Siewierza pod zamek. Na błoniach zamkowych chyba były jakieś harce, bo scenę demontują. Za zegarze 21:00 pora się kierować w kierunku domu. Bez większych postoi śmigam na Trzebiesławice. Wpadam na lekką mgiełkę deszczu, która nieco mnie zrasza. Ciepły deszczyk to nawet mi nie przeszkadza. Czas mam dobry to odbijam na Ząbkowice. Wojewódzką 796 docieram w okolice P1. Terenem mi się jechać nie chce to za drogą kręcę na Gołonóg, gdzie odbijam na P3. Od Piekła wpadam na bieżnię i jadę pod molo. Potem już przez Malinowe Górki do Konopnickiej i prosto do Centrum DG. Od Hendrixa dopadam jednego z nielicznych cyklistów i siadam mu na kole. Tempo ma słabe to go wyprzedzam i własnym rytmem kręcenia zmierzam już ku kwaterze.
No jeszcze stówka i cztery klocki ukręcone.
Wczorajsze ledy nad P3
Podjazd pod Mierzęcice. Jedyna górka co mi się dłużyła.
Przedostatnia w tym miesiącu dniówka na salonach. Ciepła noc sprawia, że staję dość wcześnie, przez co sprawnie czynię poranne obrzędy i już o 9:00 ruszam na Rawę. Chyba za szybko bo po kilometrze jakoś mi się dziwnie lekko jedzie. No tak plecak się został, nawrót skleroza nie boli. I tak nie jest źle. 9:08 start kolejny. Światła przy Makro pokonuję bez zatrzymania. Kręci mi się nadzwyczaj dobrze, ciepełko sadzi na uda i nogi dobrze zapodają. 30 z licznika nie schodzi. Tak mi się ukręciło, że 9:35 jestem już pod Agatą. Dopiero teraz ciepło się zrobiło i pot twarz zalewa. Dopadam żonę w Biedrze i po zakupach razem na salon.
Po pracy odstawiam żonę na D, a sam kręcę przez Zawodzie na Szopki. Tam odbijam na Hubertusy i znęcam się trochę nad zachodzącym słońcem. Przynajmniej próbuję różnych opcji co to ten mój fon jest w stanie uchwycić.
Potem wylot na Ostrogórskiej, ścinam na Park Harcerski i wypadam na 1 maja w rejonie ZUS-u. Potem zwrot na rondzie Ludwik w kierunku Wawelu. Podjazd Klimontowską do Zagórza i już ścieżką wzdłuż Mieroszewskich prosto na kwadrat.
Ze znęcania wyszło cosik takowego: filtry normalny, świt/zmierzch, zachodzące słońce
Dniówka na Roździeniu, przejazd bez sensacji. Wyjazd lekkim zapasem czasowym przez co nie trzeba było jechać na pełnej mocy. Po wczorajszym serwisie przednia przerzutka chodzi idealnie.
W pracy jak to w pracy nudy, więc mogłem sobie poczytać chodziarz, co inni poczynili na wyjazdach. Końcówka to oglądanie pierwszej połowy meczu Polska - Ukraina. Do przerwy 0:0. 19:00 wybija zamykam salon i śmigam do Czeladzi z zadaniem zlokalizowania jednej przychodni koło Pałacu Saturna. Wnet jak obiekt zlokalizowałem zewsząd słychać jeeest, goool, brawo Polska. No to trafili nasi. Na kontynuację drugiej połowy dokuję się na Rynku w Czeladzi na tamtejszej strefie kibica. Od momentu strzelenia gola przez Błaszczykowskiego (jak się później dowiedziałem) nie wpadła żadna bramka.
Koniec meczu to i śmigam przez Będzin na Józefów, skąd już ja Zagórze.
Nie wiem, chyba działa na mnie jakaś klątwa katowickich NB. Po ostatnich wojażach całonocnych autodestrukcji uległa tylna przerzutka, a po wczorajszych zmaganiach dziś rano ruszam bikem do pracy i coś mi dziwnie przednia przerzutka pracuje. Na światłach przy Makro akurat łapie mnie czerwone z resztą w 90% na tym skrzyżowaniu tak mam. Spoglądam o co chodzi, a tam przy wózku postrzępiona linka trzymająca się na 1/3 grubości linki, reszta się postrzępiła. Znaczy się nie jest dobrze. Wrzucam największy blat i zjeżdżam awaryjnie do Decathlonu zakupić linkę, jak na złość mój zapas podarowałem Krzyśkowi na forcie, a do tego sklep będzie otwarty o 10:00. Jak nie tu to Auchan. Uff tu czynne, szybki szpil na dział rowerowy zakupuję dwie linki do kasy i powrót na trasę. Dobrze, że wystartowałem z domu dziś trochę wcześniej, ale i tak muszę nieco tempa podkręcić na krajówce o tej porze ruch znikomy, to już bez sentymentów śmigam non stop po trasie. Manewr się opłacił bo jeszcze wygospodarowałem czas na zakupy w Biedrze, skąd już nawrót i na Rawę.
W pracy w sumie miałem w sumie czas na wymianę zużytej linki, ale miałem lenia i tylko doraźnie podkleiłem taśmą, by postrzępiony fragment nie haczył o oponę w trakcie jazdy.
Po pracy nieco spokojniejszym tempem powrót lekkim zagięciem na kwadrat. Przebijam się wzdłuż trasy na Borki, następnie czerwony szlak pod Mikołajczyka. Skąd terenowym skrótem na Pawiak. Dalej już asfaltem na Dańdówkę i przez fińskie domki na Zagórze. Linka jeszcze nie strzeliła. Jutro się za naprawę zabiorę.
Oj wydłużyła się sobota - wydłużyła. Przyszedł weekend, a tu do roboty. Po wczorajszych degustacjach wyrobów Wojtkowych nawet się dobrze wstało i bez zrzędzenia przystąpiłem do porannych rytuałów. Z żonką dziś na dniówce, ale nadal nie chce się skusić na dojazd jednośladem do pracy. No cóż, jej wybór.
Startuje z domku 9:15. Nie chce mi się jechać przez centrum to od razu kręcę poboczem DK 94 i przy górniczym przeskok na DK 86. Tu już ruch większy, więc przy Macu odbijam na Kresową i Borkami przedostaję się na tyły Nowego Roździenia, skąd już prosto na Rawę.
W pracy nudy, jak na sobotę to totalne pustki. I tak prawie na nic nie robieniu zlatuje do 20:00. Wpadam szybko na bika i sunę pod NOSPR złapać uczestników katowickiego Night Bikingu. Na miejscu jestem jakoś 20:07. Po rowerowych ludkach ani śladu, za to dzieją się tu inne eventy. Scena, grają, masa ludków różnych pokrojów. Próbuję namierzyć Kocura - cisza, no to może Patyk, Adi. Też albo echo w słuchawce, albo ich w peletonie nie ma. Ostatni tel. wykonuję do Rysia, jego też nie ma, ale jest na Gwiazdach i po chwili namierzamy się pod spodkiem. No cóż wstępny spontaniczny plan nie wypalił. Po krótkiej pogawędce oferuję się, że odprowadzę kolegę do Chorzowa, ale wyszła też propozycja, co bym obejrzał, amora jakiego ma do sprzedania. Mi potrzebny, więc może dobijemy jakiegoś targu. W takim razie najpierw kręcimy na Załęże. Oglądam towar, ale nie decyduję się na natychmiastowy zakup. Spoglądam na zegar. Do punktu zwrotnego NB pod wieżą spadochronową zostało pół godziny. Myślę sobie może ich tam złapię. Żegnam się i kręcę przez Załęską Hałdę, Ligotę, Brynów do Parku Kościuszki. No wreszcie ich znalazłem.
Formalnie miałem z nimi do tego punktu dotrzeć i urwać się do domu, ale jak to ja, szybka analiza w głowie co tu robić. Młoda godzina, to decyduję się na podpinkę do peletonu i postanawiam jednak z nimi trochę podkręcić. W końcu jadą teraz w kierunku Zbiornika Dziećkowice, to będzie gdzie się oderwać. Peleton nawet trzyma sensowne tempo. Trochę się nudno jedzie, bo nikogo znajomego nie dostrzegam. Z Parku Kościuszki udajemy się na 3 górki, skąd przez las kręcimy na Janinę. Przejeżdżamy DK 86 i docieramy na Giszowiec. Różnymi dziwnymi zakosami Giszowca opuszczamy Kato i wtaczamy się do Mysłowic na Wesołą. Przebijając się do czoła peletonu wpadam w końcu na znajomą twarzyczkę kolegi Marka. No to w duecie już raźniej. Nieco dłuższy postój pod żabką na Wesołej i kręcimy na Lędziny, skąd już prosto do Imielina. Przy kościele w Imielinie nadszedł moment, że się żegnam i odbijam w kierunku domu. Eh ta praca. Przedzieram się do Mysłowickich Kosztów i dalej za drogą przez Brzęczki do centrum Mysłowic. Zwrot na DK 79. Przecinam Brynicę na Modrzejowie, i jadąc Powstańców Śląskich i Mikołajczyka docieram na Ludwik. Północ wybiła. Baterię mi powoli odcina. Spokojnie już ścieżką kręcę na Kombajnistów. Pitstop pod całodobowym. Aplikuję sobie dwa Marsy, na których udaje mi się dokręcić do Zagórza. Ostatni podjazd pod Mec i potem z górki na kwadrat.
Nim się ogarnąłem 1:00 wybiła. No wreszcie jakiś sensowny dystans wyszedł.
W tym tygodniu mało pracy. Aura niepewna na wieczór mimo to wsiadam na Meride i ruszam na Nowy Roździeń. W tamtą stronę słonecznie to jazda szła płynnie. Po pracy jednak załamanie pogody. Nie za zimno, ale połowa drogi we mżawce. Powrót przez Czeladź, Grodziec, Łagiszę, Zieloną, przeskok przez Dworzec i przez Centrum DG prosto na Zagórze.
Dziś dniówka na salonie z prezesową żoną. Nie chce się łobuz przestawić na dojazd do pracy na rowerze. Nie to nie jadę sam. Wychodzę jakieś 10 minut po małżonce. Zadeklarowała się, że zrobi zakupy popasowe, więc ta czynność mi odpada, co za tym idzie mam dodatkowe 10 minut zapasu czasowego.
W takim razie eksperymentuje z trasą. Zamiast na centrum spod Makro, kręcę na Auchan. Potem znów na trasę i wiaduktem zlatuję na Pogoń pod Dinusia. Przelot przez Osiedle Akademickie i tyłami Pogoni przebijam się na Czeladzkie Piaski. Skracam sobie asfaltowy odcinek i jadę przez hałdę wylatując przy cmentarzu. Skąd już do trójkąta Czeladź, Sosnowiec, Katowice. Przecinam Brynicę i jadę koło schroniska, aby wyjechać na Dąbrówce. Czas mam dobry to jeszcze krótkie zagięcie przez Bogucice i zjazd na 3 minuty przed 10:00 na Rawę.
Jakaś taka dziwna niedziela i większość dnia chodzę okropnie zmierzły, nie mogę sobie miejsca znaleźć. Plusem tego, że mało klienteli, jest, że mogłem sobie nadrobić relację ze wczorajszej wycieczki.
Ostatnia godzina pracy minęła na oglądaniu pierwszego meczu Polaków na Euro. Akurat w pierwszej połowie bramek nie było, ale gra nawet im szła. Część drugiej połowy oglądam już na centrum Sosnowca. W sumie trochę w Warce, trochę pod Parasolami na Patelni, a decydującą bramkę na Sielcu w otoczeniu foodtracków.
Potem szybki przelot na Orion załapać się na wieczorną mszę. Godzina dla ducha. Potem jeszcze coś dla ciała. Jeszcze pełen mrok nie zapadł, to śmigam jeszcze rundkę na Porąbkę, gdzie wpadam na zielony szlak, którym docieram do Parku na Kazimierzu. Dalej już asfaltem na Staszic i Starocmentarną wylatuję przy Expo. Ostatni zwrot i zjazd na kwadrat. Jutro dla odmiany trochę trekkingu w pobliskich górkach.
Kolejny dzień na Roździeniu. Wyjazd 5 minut później niż wczoraj, ale mimo to i tak wyszedł mi spory zapas czasu i bez gonitwy, robiąc po drodze zakup w Biedrze docieram na czas pod salon.
Narazie 12 km. Zobaczymy, gdzie mnie po pracy poniesie.
Jakoś po pracy lenia miałem i odechciało mi się większego zaginania. Powrót przez Czeladź, Pogoń i Środulę. Zjeżdżam na chwilę do Dc zakupić nowe siedzisko do Meridiana. Tamto też już swoje przeżyło i czas na nowe. Potem już przez Józefów na Zagórze i prosto na kwadrat.
Wczoraj sobie człowiek pośmigał mimo, że przeszkoda w postaci pękniętej felgi się nadarzyła. Dziś trzeba wstać i szykować się do pracy. Na szczęście wstępne prognozy ICM się nie sprawdziły i na starcie nie padało, co pozwoliło jechać na salon rowerkiem.
Wyjazd z domu 9:10. Wrażenie mam, że się strasznie toczę na tych nowych kołach i do tego ten dziwnie na twarz wiejący wiatr. Jednak będąc na Sielcu mam zadziwiająco dobry czas i kręcę już bez spiny. Odpuszczam przejazd koło dworca i odbijam w teren za Pałacem Dietla, aby się przedostać na Kilińskiego. Następnie Moniuszki i pitstop w Biedrze na Piastowie. Zakupy zrobione i nadal spory zapas czasu. No to się nie gonię i odbijam na Stawiki i terenem wzdłuż stawu Borki docieram pod trasę i na punkt 10:00 melduję się przy Nowym Roździeniu.
Dniówka idzie dość opornie. Z pomocą przychodzi Krzysztof. Korzystając z okazji łapie się na masaż w moich fotelach masujących. Na plotach zlatują ostatnie 2 godziny pracy. Wybija 19:00. Zamykam teatrzyk i w dwójkę kręcimy głównie terenem na Dańdówkę pod kościół, gdzie umówiliśmy się z Grześkiem na kontrolny objazd sobotniej Cyklozowej wycieczki.
Grzesiek prowadzi po niektórych duktach, na których moje koła jeszcze nie kręciły. Jedziemy przed Dańdówkę, Upadową do Juliusza, następnie Balaton, Maczki i docelowo do Ostrów Górniczych, gdzie przewidziane jest zakończenie. Całkiem całkiem ta trasa wyszła. Około 20 km z czego połowa w terenie.
Wieczór zapadł. Pora na kwadrat wracać. Wracamy przed Kazimierz do Zagórza, skąd na Mecu się rozdzielamy i każdy w swoim kierunku.
Pilotażowo
Na trasie różna zwierzyna, kunie, sarny, są i kwaczki dziwaczki
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym