Wreszcie pułap 8k km przekroczony. Sezon pół na pół udany z 3 wypraw udało się mi wybrać tylko na Mazury. Bieszczady i WTR muszą jeszcze poczekać na swoją kolej.
Już tradycją się stało, że nasz klub bierze czynny udział w organizowanym przez najstarszy rowerowy klub PTTK HUZY z Gliwic zakończeniu sezonu pod zamkiem w Chudowie.
Po wczorajszej setce siły szybko się zregenerowały i o 6:00 już byłem na nogach, rzut okiem co oknem i pora się szykować na kolejny wypadzik weekendowy. Pogoda jak malina ubiór na długo ale bez przesadyzmu. Tata również się skusił na Chudów więc jedziemy w dwóch. Po wczorajszym telefonie do naszej dwójki dołączają się dwa "ostrzaki" w postaci Wilego i Adiego. W czwórkę pare minut po 7:30 ruszamy pod fontannę by dołączyć do reszty cyklozowej ekipy. Do kupy zliczyć 12 chłopka. Na pograniczu kwadransu akademickiego rzutem na taśmę dołącza Limit. Tradycyjne foto startowe i ruszamy.
W miarę sprawnie przedostajemy się na D3S (Dolinę 3 Stawów) by zgarnąć Ryśka, chwila oddechu i do następnego punktu pod Bazylikę w katowickich Panewnikach, gdzie czekała na nas Teresa. Już w komplecie azymut Chudów. Po drodze na przemian mijamy się z grupami katowickimi Eli z Wagantu i Leszka z Wagabundy. Tradycyjnie też w rejonie Starej Kuźnicy łapiemy panę. Tym razem padło na Sławka. Dalej już bezproblemowo przez Paniowy do Chudowa.
W oczekiwaniu na oficjalne otwarcie przywitanie z innymi grupami i zapisy i małe co nieco na rozgrzanie.
Nie wiem albo mały sabotaż, albo jakieś fatum bo i przyszła pora, że i ja musiałem podjąć skomplikowaną operację wymiany pany. W trakcie 3 godzinnego programu rowerowy tor przeszkód - Rysiek zajmuje drugie miejsce w grupie 18+ zaliczając przy tym glebowanie, konkurs krajoznawczy, prezentowanie najliczniejszych grup - nasza na podium 3 miejsce i znów bez pucharu, ale w przyszłym kto wie, ognisko, wręczenie odznak i wzajemne wspominki z tego co udało się w bieżącym roku ukręcić. Na zakończenie dla uczestników w ramach roku jubileuszu 55 - lecia od organizatora trochę słodkich kalorii na drogę powrotną
Małe roszady w grupie jedni wcześniej pojechali jedni się dołączyli. Posileni po 14:00 ruszamy w drogę powrotną. Objazdowo by nie wracać tą że samą trasą. Z Chudowa na Paniówki, przecinamy 44 i A4 i lądujemy w (Rudzie Śląskiej) Bielszowicach, skąd przebijamy się na Wirek, nieopodal rudzkiej Plazy Limit "przebija" wszystkich dotychczasowych dzisiejszych usterkowiczów. Jak na złość psuje mu się tylna przerzutka. Zrażony owym faktem próbował ratować się awaryjnym powrotem samochodem, ale nie było mu to pisane więc za naszą na mową i współpracą podjęliśmy się operacji przywrócenia roweru do dalszej jazdy. Tym oto sposobem z MTB zrobiliśmy a'la singla na przełożeniu 3-6. Rower na chodzie więc można było dalej kontynuować jazdę. Na rozstaju dróg Limit odbija na Chebzie i dalej na Bytom, a My dalej na Bykowinę do Świętochłowic, skąd na Chorzów, gdzie Darek dołącza jako kolejny do usterkowiczów łapiąc kapcia. Szybka wymiana i jedziem do Parku Śląskiego. Chwila oddechu wśród zieleni i już przez Siemce, Dąbrówkę Małą, Borki przebijamy się do Sosnowca.
Limit usterek chyba już wyczerpany. Na Stawikach, komu się śpieszyło udał się w swoim kierunku, a reszta ekipy by zakończyć dzionek podsumowała sezon przy złotym trunku.
Za tydzień klubowe zakończenie sezonu. Chętnych zapraszam na 9:00 w sobotę pod fontannę, skąd udamy się na mała ok 50 km rundkę po mysłowickich bezdrożach.
Jak zaplanowane tak zrobione. Setka ukręcona, pogoda dopisała, załapałem się na radarowe foto :D.
Trasa: wyjazd z bazy 9:43 - Strzemieszyce Wielkie i Małe - DK 94 - Olkusz - DW 791 - Trzebinia - DK 79 - Chrzanów - Jaworzno - Cezarówka (Jaworzno) - czerwony szlak - Ciężkowice (Jaworzno)- Sosina - Sosnowiec - Maczki - Ostrowy - Kazimierz - Las Zagórski - Zagórze - baza.
Napotkane osoby: nieznajomy cyklista w rejonie dolinek krakowskich Jarek, Anna i Ela park w Kazimierzu.
W sumie za dużo ciekawostek się nie działo na trasie oprócz licznych krajobrazów. Ot jak się dzień zaczął. Rankiem jak jeszcze dobrze mgła wisiała w powietrzu idę brata podprowadzić pod wikariatkę skąd ministry wyruszali z księdzem do Olkusza na turniej tenisa stołowego ministrantów, lektorów i wielebnych. Dowiedziawszy się szczegółów ram czasowych oraz konkretnego punktu postanowiłem na biku tam zakręcić i przy okazji zrobić pętelkę. Mgła opadła minimum bagażu i kwadrans przed 10:00 odpalam Meridę i w drogę. Pierwsze 10 km idzie opornie słońce powoli się rozkręca i do tego chłodny przenikliwy wiatr. Ale po przejechaniu odcinka strzemieszyckiego już nogi się rozgrzały i można było załączyć duży blat. Na 94 oddali już rozwalony odcinek drogi także całe szerokie pobocze było moje i mogłem bezpiecznie zmierzać do punktu zwrotnego.
Przelatując koło bidy nagle błysk. Żółty inspekcyjny upolował jednego narwanego, a ja podejrzewam załapałem się na widokówce z pozdrowieniami od drogówki :D.
W Olkuszu na odnowionym Rynku melduję się o 11:10. Dłuższy postój na Hali sportowej na kibicowaniu parafialnej drużynie. Około 13:00 się zbieram ale po chwil czuję ze ssanie łapie więc wstępuje do Maca. Posilony ruszam dalej założoną trasą. Azymut Trzebinia. Raz pod górkę, raz z górki i tak całą drogę z barwnym krajobrazem panoramy Olkusza i fragmentu Dolinek Krakowskich.
Krótki postój przy Dworku Zieleniewskich, rzecz jasna po pieczątkę, ale system małopolskich info turystycznych jest chyba tylko sam dla siebie dość, że czynny tylko w tygodniu to wyłącznie w godzinach pracy. Ogólnie infor w owym miejscu zamknięta, a w pałacowej Restauracji nie posiadają swojej. No cóż może na Centrum się cosik znajdzie, na rynku niet, podążam dalej w kierunku Chrzanowa, po drodze jeszcze jedno "i" przy Domu Kultury ale też z tabliczką close.
Docieram po raz pierwszy do Chrzanowa, też mają ładny Rynek ale dowiedzieć się coś więcej na temat miasta i okolicy z informacji też się nie da bo punkt w weekendy jest nieczynny. To ja się pytam po co to wogóle jest skoro nie ma z tego pożytku. Kręcę się jeszcze trochę po centrum i podążam dalej 79 do Jaworzna.
Pora trochę odsapnąć od nawierzchni bitumicznej. Jeszcze przed Byczyną dostrzegam tablicę ze szlakami. Szybka analiza położenia i udaję się czerwonym szlakiem w 90% terenem do Ciężkowic. W sumie ładnie oznaczony, ale było parę niejasności i wątpliwości czy ja napewno dobrze jadę.
Z Cieżkowic na niebieski i ląduję na Sosinie, skąd już płytami przebijam się na Maczki. Do setki tak nie wiele zostało ale najkrótszą drogą się nie uzbiera więc trochę zygzakiem jadę z Maczek na Ostrowy, potem do Parku Kuronia z rundką po alejkach, gdzie dostrzega mnie Jarek. Chwilę gadamy i uciekam dalej ciągnąć do setki. Laskiem Zagórskim przebijam się obok stawu pod Zajezdnię PKM i już Szymanowskiego do Mieroszewskich jeszcze małe zagięcie po domkach jednorodzinnych i o 17:30 docieram na kwaterunek stówa pękła. W domku wrzucam dosłownie w siebie solidną porcję obiadu.
Posilony na deser dnia jadę wspomóc tatę w zakupach. Znów bike tym razem już z podpiętymi sakwami kierunek CH Pogoria. Załadowany z dość obładowanym tyłem powoli niczym rozpędzająca się lokomotywa wracamy na Zagórze.
Plan na jutro wojewódzkie zakończenie turystycznego kręcenia czyli wszystkie drogi prowadzą do Chudowa.
Obecna praca sprawia, że moje wolne jest ruchome. Tak też krótki weekend rozpoczął się w piątek, a zakończy w środę więc kolejna okazja na dalszy wypad bikem puki ciepło.
Z różnych wersji najrozsądniejszą było ruszyć w sobotni poranek na Gorzkowice i wrócić w Poniedziałek z tatą. Na dwoje babka wróżyła jakoś opornie mi to szło ale z planowanego wyjazdu z rana by zdążyć na metę gminnego rajdu Odjazdowego Bibliotekarza wyszło, że z domu wytaczam się na dwadzieścia minut przed 11:00 więc tylko została walka z czasem by 150 km odcinek pokonać jeszcze za widoku.
Śniadanie wrzucone i w drogę. Dla porównania osiągów wybieram wariant B czyli testowaną trasę z sierpnia.
Na początek kierunek na Zieloną, drogi miejscami wilgotne - chyba coś musiało w nocy popadać. Z Zielonej na P4 i cała na przód do Wojkowic Kościelnych. Kręci się w miarę dobrze po mimo lekkiego wmordewindu. W Wojkowicach przeskok przez DK 86 i dalej pod Zalew Przeczycki. Od zachodniej strony przebijam się przez Boguchwałowice do Zadzienia i tam lasem do Brudzowic, kawałek asfalt i znów las do Winowna. Znów inne przełożenie i cała na przód do Woźnik. Przerwy dziś zaplanowane średnio co 30km także bez zatrzymania do Rudnika Małego. Bez potrzeby spoglądania w mapę przymusowych postoi z powodu deszczu to na tym punkcie mam zdecydowanie lepszy czas niż ostatnio. Druga przerwa popasowo-pojeniowa w okolicach Nierady. Posilony dalej na Częstochowę. O 14:30 mijam Dworzec PKP w Częstochowie - jedyny po tej stronie możliwy wariant przeskoku na PKP. Puki co nie zmęczony tnę Wojewódzką 483 w kierunku na Łask. Chwilowy kryzys dopada mnie na przestrzeni setnego kilometra. Tutaj dłuższy postój i zakup jakiegoś Powerdrinka. Nawet skusiłem się na Radlerka. Jednak na tą stronę bez ciepłego futrunku ciężko gnać pow. 100. Kręcę dalej. Wreszcie Warta przekroczona czyli witamy w Łódzkim. Wojewódzką przy praktycznie znikomym ruchu docieram do Nowej Brzeźnicy, gdzie odbijam na krajową 42 w kierunku Radomska, aż do Woli Jedlińskiej. Gdzie znów odbicie na Kleszczów. W Brudzicach już prosto na Kamieńsk. Po zmroku w świetle lampki przecinam górą DK 1 i ląduję w Kamieńsku, skąd już kamieniem rzucić do Gorzkowic.
Na Bazie melduję o 19:15. Już nie pogoda na takie długie tripy. Padnięty ale zadowolony, że pomimo mniejszej średniej o łącznie z przerwami czas dojazdu poprawiłem o około 0,5 h.
Zabryniczne heh w sumie to codziennie przekraczam "magiczną" rzekę w czasie dojazdu do pracy, a dziś w sumie jeden z nielicznych dni w tym miesiącu, żeby przekroczyć dystans 50 km i spotkać się z paroma znajomymi.
W sumie dzień pod znakiem zapytania czyli zobaczymy jak się aura pogodowa kreuje na sobotę. Trochę pochmurno, trochę chłodno ale decyduję się na kręcenie. Telefon do Patyka i po 11:00 spotykamy się koło mnie na Zagórzu. Kierunek Katowice - kolejna edycja rajdu rowerowego ścieżkami miasta. Trochę mi się godziny rozpoczęcia poprzestawiały więc żwawym tempem udajemy się na jedno z kilku miejsc zapisów rozlokowanych po Katowicach - na punkt przy pomniku Zientka. Trasa dojazdu do Kato generalnie przy DK 86. Na miejscu organizatorki uświadamiają mnie że zapisy od 13 i start o 14:00, a nie jak sobie to przyswoiłem 12-13:00. Zapisujemy się z Patykiem. Niebawem zjawia się Kocur z Olą i Paweł. Trasa z tego punktu miała raptem 3 km ale o integracjone w tej imprezie chodzi. Na mecie w Campingu 215 przy D3S przydział żywnościowy (kiełbaska z grilla z cebulką, herbatka, losowanie nagród. Dobra passa się skończyła i tym razem żaden z losowanych bików nie trafił jak to miało miejsce na dwóch poprzednich w rękę kogoś z S-ca. Aha na mecie dołączają do nas kolejni klubowicze jadący z innych punktów Darek, Pablo, Andrzej i Teresa,
Po wylosowaniu wszystkich nagród w mniejszej grupce prowadzeni przez Darka jedziemy dalej biesiadować tym razem na Janów Miejski do Mysłowic. Tam na placu szkolnym odbywały się atrakcje związane z Dniami Janowa. Posileni słodkościami kręcimy do kolejnego punktu w Mysłowicach niestety tam jakoś tak drętwo i wracamy na Janów. Po Światełku do Nieba, opuszczamy z Patykiem naszych znajomych i w dwóch wracamy. Po drodze przymusowy postój przy BP i kręcimy na Pogoń do jednego takiego sklepu skąd już na Mec.
Na zakończenie wakacji, hmmm komu się skończyły to skończyły ja mam formalnie jeszcze miesiąc, to może inaczej na zakończenie sierpniowego kręcenia rowerowy wypad do Tarnowskich Gór.
Wypad - programowa wycieczka klubowa w ramach cyklu poznajemy szlak zabytków techniki, który zaplanowaliśmy na dzisiaj przywiodła nas do Tarnowskich Gór, a konkretnie główną atrakcją była Kopalnia Srebra.
W sumie 3 dzień intensywnej jazdy. W czwartek 160, wczoraj trochę spokojniej bo wiedziałem, że dziś znów ponad 100 wyjdzie.
Pobudka o 7:00, ale jakoś się miło leżakuje i dogorywam jeszcze półgodziny. W efekcie znów trzeba było szybciej przyszykować do wyjścia. Na dworze niby słonecznie ale pewnie jeszcze nie ciepło więc wariant długie spodnie krótki rękaw i bluza w zapasie. Praktycznie gotowy kuszam śniadanie oglądając relację z pokazów lotniczych w Radomiu. Niespodziewanie czas jakoś tak nagle przyśpieszył, że już 8:40 heh znów gonić. Za 5 min zbiórka pod fontanną, a ja jeszcze w domu. 5 minut później już na dwóch kółkach i lecę spotkać się z grupą. Będąc na Sielcu telefon kontrolny od Macieja, za kawałek przy Ślimaku dołącza do mnie Limit. Heh nie jestem ostatni.
Dołączamy do reszty, wszyscy są no prawie tradycyjnie nie ma Pana_P. Spasował no cóż. Zbiorowe foto i ruszamy. Z racji napiętego czasu zjazdu na dół tak trzeba było rozłożyć jazdę by zdążyć na czas do Kopalni. Od razu terenem przez Szlak Dawnego Pogranicza przebijamy się do Milowic skąd już asfaltem na Czeladź i do Wojkowic. Pod "przygranicznym" krótka przerwa na małe zakupy i lecimy dalej kurs na Piekary, Radzionków i lądujemy w Tarnowskich Górach. Jesteśmy zgodnie z założonym czasem teraz tylko pod Szyb Anioł. W międzyczasie gdy ekipa parkuje pojazdy ja ogarniam bilety po czym wybija 11:50 i rozpoczynamy 1.5h penetrowanie tarnogórskich podziemi. Przewodnik znów się trafił właściwy przez co same zwiedzanie nie było nudne. Wąskimi chodnikami przechodziliśmy między poszczególnymi Szybami Anioł, Szczęść Boże, Żmija i powrót do Anioła. Dodatkową atrakcję było przepłynięcie łodziami między środkowymi szybami.
Szybko leci czas i wyjeżdżamy znów na powierzchnię. Główny cel wycieczki zaliczony dalej trochę improwizacji. Przebijamy się do Parku Repickiego, gdzie podbijamy książeczki przy Sztolni, dalej przejeżdżając koło Zamku w Tarnowicach docieramy na Rynek, gdzie obiadujemy.
Posileni trasą za Limitem powoli różnymi zakosami wracamy na nasze tereny. Z Tarnowskich na Bytom, powrót na Radzionków, Kozłowa Góra i docieramy pod zaporę jeziora Świerkalanieckiego. Nabrzeżem przebijamy się do 78 i kręcimy do Niezdary skąd już naprzemian asfaltem, polami, szutrami i innymi terenami przez podbędzińskie mieścimy przebijamy się do Przeczyc, skąd już dalej na P4. Na Ratanicach formalnie zakończyliśmy dzisiejszy wypad. Kto chciał poleciał dalej, a inni czyt. Ja Limit i Adi po Radlerku i również poszli. Na Mariankach odłącza się Limit, na tamie kurs zmienia i Adi ciągnąc przez Wały na Pogoń, a Ja dokańczam okrążenie P4 i na Piekle przebijam się na P3. Ludków znajomych nie ma przy molo więc bez postoju już prosto na Zagórze.
Po wczorajszym dystansiku pobudka dość wczas bo o 7:00 musiałem zawitać do Gminy po odbiór zaświadczenia. Dzięki życzliwości pań urzędniczek udało się to w miarę szybko w sumie od ręki załatwić. Porcja płatków na rozruch i ruszam bryy zimno. Po mimo błękitnego nieba słońce dopiero powoli podnosiło się zza horyzontu i jakoś opornie grzało. Z powrotem już trzeba było do babci wrócić pod górę więc się już cieplej się wydawało. Coś się jednak jakoś niemrawo czułem i po powrocie jeszcze godzinna drzemka. Siły witalne powróciły wrzucam w siebie już normalne śniadanie i wzięło mnie za przeczyszczenie bika po tych wczorajszych wojażach. Z grubsza oczyściłem z piachu i biorę się za napęd. Przy czyszczeniu przedniej przerzutki dostrzegam niepokojącą rzecz - linka od przedniej przerzutki jest tak postrzępiona, że trzyma się raptem na 4 drucikach z ogółu całego zwoju który ją tworzy, aż dziw i szczęście zarazem, że wczoraj mi nie pękła.
Nie namyślając się długo ruszam w ryneczek po zakup nowej linki, jak na złość zapasowej co zawsze staram się wozić nie wziąłem. Przy okazji robię inne zakupy. Po powrocie doprowadzam napęd do ładu i biorę się za wymianę linki. O dziwo w miarę szybko się z tym uporałem. Posilony obiadem ruszyłem na małą rundkę zobaczyć jak to śmiga. Miała być mała, a nie było mnie ponad godzinę. Rundka biegła przez Szczepanowice, Cieszanowice, pętla wokół Zalewu Cieszanowickiego i z powrotem. Oj dziś nogi słabiej chodzą nie podjął bym się powrotu na kole zwłaszcza, że jutro na Tarnowskie Góry, więc powrót z udziałem naszej kochanej PKP. Podróż jako podróż nawet w miarę się udała. Zwłaszcza, że rzutem na taśmę w Częstochowie łapię przesiadkę i nie czekam prawie godziny na kolejny pociąg KŚ. Kurcze trzeba narodu nasz rowerowy wyjść na tory. Przyszły wakacje jeszcze przed podziałem KŚ i Regionalnych rower kosztował aż 1 zł, a teraz za przywilej przejazdu Regionalnymi tylko 7 zł trzeba było wrzucić do kasy PKP.
Nie wiem może jakaś petycja o obniżkę cen. Rozumie w pośpiechach tam ciasno i drogo, ale w osobówkach. Kpina, chyba zacznę rozkładać do na 3 części rama i koła osobno i będzie służył jak bagaż podręczny będzie taniej :D.
Po w miarę udanej podróży z Gorzkowic docieram do Dąbrowy skąd już prosto na Zagórze. W domku wpisy na bs i szykowanko na jutro.
Kolejny z tych spontanicznych wyjazdów planowanych z dnia na dzień. Właściwie geneza wypadu po raz enty na rowerze do rodzinnej wsi tliła się na początku tygodnia i wstępnie miał być to wypad pociągiem i na cały tydzień, ale sprawy związane z sobotnim wyjazdem i środowe zebranie Zarządu Oddziału trochę te plany poprzestawiało. Więc w środę po wieczornej przejażdżce po okolicy oświadczyłem rodzicom, że jutro jeśli będzie sprzyjająca aura do jazdy ruszam w sumie po raz pierwszy na samodzielny trip na wioskę. W ostateczności siły odejdą będę posiłkował się pociągiem.
Tak też nastał czwartek. Aura sprzyjająca dla długiego dystansu. Teraz tylko telefon do Gminy czy są w stanie przygotować potrzebne zaświadczenie na jutro. Po pozytywnej odpowiedzi nie pozostało nic innego jak tylko zapakować sakwy i w drogę.
Jakoś za specjalnie mi się nie spieszyło i spakowany o 11:45 wyjechałem spod bloku z myślą wypróbowania 3 wariantu drogi dojazdu, tym razem od zachodniej strony Gierkówki czyli Krajowej 1.
Muza w uszach gra, a ja powoli przebijam się przez wyjątkowo zatłoczoną Dąbrowę na Pogorię 3 w sumie głupio myśląc, a rydz może ktoś się znajdzie i mi kawałek po towarzyszy. Nic podobnego. Bike-audio załączone muza w uszach gra, a ja dalej tnę sam. Godzina 12:00 wybiła miasto ominięte pora ruszyć z kopyta. I tak z P3 na Pogę 4 i asfaltem do Wojkowic Kościelnych. Oprócz wmordewindu, który za bardzo mi nie przeszkadzał robiłem za wiatrochron i ciągnąłem za sobą pana w kwiecie wieku. Na końcu asfaltu oczywiście podziękował, za ten tunel z prędkością +/- 32 km/h. To by było tyle kontaktu z innymi bikerami. Zaopatrzony w odpowiedni zestaw map ruszyłem już zgodnie z planem. W Wojkowicach przebijam się na drugą stronę DK 1 i jak droga prowadzi na Przeczyce, skąd koło stawów rybnych przebijam się przez mostek na drogę prowadzącą do trasy na Tarnowskie Góry. Ową drogą również przecinam i lecę na Zadzień. Tam chwilowo rozstaję się z asfaltem i z zamiarem przebicia się do Cynkowa wybieram wariant leśny. Dawno tędy nie jechałem i zamiast w Cynkowie wyjeżdżam w Brudzowicach. No cóż mapa w ruch zmiana azymutu i tnę znów przez las do Winowna, skąd już na zamierzony azymut. Po kolei mijam różne wioski również Cynków trochę od innej strony. Na 2 km przez Woźnikami wpadam w krótką ale intensywną mżawkę. Jakoś nie miło się jedzie więc pora na Pitstop pod kępą drzew i popas drugośniadaniowy. Posilony ruszam dalej. Przede mną 3 garby. Mała premia górska, czyli podjazd pod Woźniki i dwa jadąc dalej w kierunku Rudnika Małego. Pagórki za mną. W Rudniku znów pitstop tym razem pod wiatą przystankową. Tym razem deszczyk również krótkawy ale bardziej intensywny. Do tego momentu dane z licznika wyglądały następująco: ODO 6515 DST 59 Max 46,6 z czasem 2:49. Deszcz ustał dwa łyki wody i nie marnując czasu zmierzam przez Starczę, Nieradę do Częstochowy. Korzystając z okazji kręcę pod Dworzec PKP Częstochowa Stradom z myślą podbicia książeczki w muzeum kolejnictwa. Niestety jestem po czasie. Trudno kręcę pod dworzec na przerwę obiadową. Przy centralnym melduję się o 16:30. Podczas półgodzinnej przerwy wrzucam w siebie giga zapiekankę i sporą porcję frytek z sosem majonezowym. Dużo i ciepłe.
17:00 wybija, a Ja dopiero na półmetku. Pora ruszać dalej. Azymut droga wojewódzka 483 kierunek Łask. Trzymając się tej drogi docieram do Nowej Brzeźnicy. Znów pora na krótką pauzę. Spalanie 1,5l napoju na 100 km. Zakup kolejnej wody, tiger na rozruch, rzut okiem na mapę i w drogę. Wnioskując z mapy opuszczam 483 i odbijam na krajową 42 w kierunku Radomska. W miejscowości Wola Jedlińska znów kierunek północy i azymut bokami w kierunku Hałdy Bełchatowskiej. Dzień powoli chyli się ku końcowi, a do celu jeszcze jakieś 30 do zrobienia. Terenów nie znam więc znów mapka w ruch i szukam najrozsądniejszej drogi. Jest wybrana kręcę do Brudzic skąd już boczną drogą wydawała się na mapie przez wioski miałem się przebić wiaduktem nad Jedynką i dotrzeć do Kamieńska. Droga faktycznie niby prosta ale z drogą nie miało to za dużo wspólnego przyszło mi kręcić na finiszu po mokrym piasku. Dobrze, że raptem 4 km. Dalej to już jazda złej jakości ale asfaltem. W Kamieńsku melduję się ok 20:00. Telefon do babci, że już jestem niedaleko i tnę dalej. Wreszcie witacze Gmina Gorzkowice. Nie zwalniając tempa brnę do mety.
Melduję się u babci na podwórzu, zrzucam sakwy i kręcę jeszcze do ryneczku po małe conieco. Nim jeszcze otworzyłem izobronka telefon meldunkowy do rodziców z uroczystym oświadczeniem iż samodzielnie dokonałem przejazdu eksperymentalnym wariantem drogi do Gorzowic w czasie rzeczywistym 8:30 godz. w tym samej jazdy 7:15 h pokonałem dystans 160 km. Po wszystkim popas uzupełniający myjku bronek i w kimę.
Niedziela to dopiero daje nam popalić z tym upałem. Plus tego, że mięśnia cały czas rozgrzane i nogi zapodawały jak należy.
Pobudka szła opornie kontynuacja wieczorów integracyjnych trwała do późnych godzin nocnych.
By w miarę postawić się na nogi o brzasku dnia czyt. koło 8:00 rozgrzewka w rześkiej wodzie stawu przy naszym noclegu, aż się wychodzić nie chciało, a tu trza ciągnąć dalej.
Plan przewidywał od możliwości dotarcie dziś do Częstochowy. Ale punktów sporo, z nieba żar to znów tempo przeciętnie nie za szybkie. Z noclegu wreszcie spakowani parę minut po 09:00 wyruszamy dalej. Na początek podjazd pod ruinki zamku w Bydlinie. Dalej by zmierzyć się z przejechaniem dystansu i nie męczeniu się za bardzo decyzją padło na kombinację trasy asfaltami.
Trasa Bydlin - Smoleń - Pilica - Ogrodzieniec - Morsko. Na przerwie obiadowej w Ogrodzieńcu zapada decyzja z rozsądku o dociągnięciu do następnego zamku w Morsku przeczekać największe słońce i udać się w drogę powrotną. Przetasowaniu już mniejszymi grupkami toczymy się w kierunku domu. Ja wybrałem wariant w pełni rowerowy i prowadząc jeszcze 5 za sobą przez Włodowice - Myszków docieramy do Siewierza na rynek. Konsumpcja lodów i ruszamy na "Pojezierze Dąbrowskie skąd już każdy w swoją stronę.
Dzień drugi wyprawy zakładał już właściwy przebieg trasy Orlimi Gniazdami. Sobotni poranek w Forcie 39 u podnóża Lasu Wolskiego w Krakowie wita nas pełnią słonecznego lata. Z naładowanymi akumulatorami opuszczamy Kraków i lecimy dalej. Na rozkręcenie dociągamy pod Wawel podbić pieczątki. Dalej to już Zielonki - Korzkiew - teren Ojcowskiego Parku Narodowego - Ojców - Pieskowa Skała - Sułoszowa - Olkusz - Rabsztyn - Jaroszowiec - Bydlin.
Tempo nie za rewelacyjne zważywszy na różne postoje w zakładanych miejscach oraz temperaturę.
Zalegli rosną, a na kole prawie, że ciągle pora chociaż trasę uzupełnić w wolnym czasie może uda się resztę uzupełnić.
Dziś nietypowo bo z dwoma sakwami do roboty, ale za dużego oporu mi to nie daje i w granicach normy docieram standardową trasą na Morawę. Dziś dostawa na magazyn roboty w ciul, a tu jeszcze jazda czeka. Większość towaru już pochowana. Prysznic i lecę na 17:00 pod fontannę by z wesołą ferajną ruszyć na kolejny weekendowy wypad pod egidą CYKLOZy. Na miejsce docieram jako jeden z ostatnich ale co zrobić wcześniej się nie dało z pracy wyrwać. Tyle słowem wstępu reszta nadejdzie z czasem.
Trasa dnia Sosnowiec - Jaworzno - Trzebinia - Puszcza Dulowska - pierwszy z Zamków na trasie Tenczyn w Rudnie - Mników - Cholerzyn - Kryspinów - Kraków już dawno po zmroku.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym