Kręcił, kręcił i ukręcił przedsezonowego tysiaka. Dziś dniówka na popołudnie, więc korzystając z okazji z rana, w sumie to już bliżej południa zakupuję w zagórskim rowerowym organy do napędu Meridiana. Na wymianę mało czasu więc tylko się na zakupie skończyło. Po testach poprzedniego zestawu kaseta shimano i łańcuch SRAM, decyduję się na identyczną kombinację. W końcu 8500 ukręcone na tym teamie i dopiero teraz zaczyna pokazywać swoje wysłużenie. Zakupione tajle to: - kaseta SHIMANO CS-HG31, - łańcuch SRAM PC 850, tu lekka modyfikacja o nieco twardszy od poprzednika - i do tego klocki hamulcowe PROMAX
Aura do końca nie idealna do jazdy, ale też nie jest na tyle zła,bym sobie odpuścił. Wybija 13:30 dosiadam Meridiana i w drogę. Jazda też idzie nawet, nawet. Nawet łańcuch dziś współpracuje. Przebierka w cywilki i ruszam w trasę. Powrót na bazę już po zmroku. Po zimowej porannej aurze już śladu nie ma. Zbieram manele i kręcę identyczną drogą do domu. Minus to zimny wmordewind. Szybkie spanie i jutro od nowa.
Poniedziałek, dzień targowy, pora wstawać i do pracy się zbierać. Skończyło się zastępstwo na salonach i dzisiejszy kierunek jazdy to Morawa.
Od rana budzi mnie "wiosenne" słoneczko. Co za tym idzie może być na dworze nieco chłodniej. Śniadanko, wybija 8:30 pora się zbierać.
Początek jazdy zaczął się nawet bez ekscesów. Praktycznie do ślimaka szło całkiem całkiem. Dopiero od świateł przy estakadzie czuję, że łańcuch coś mi dziwnie pracuje. Docieram pod dworzec i nagle nie mogę przekręcić korbą. Zjazd awaryjny, spoglądam co się dzieje, a tu fragment zaciął się na korbie, a inna część łańcucha zblokowała się w wózku tylnej przerzutki. Powoli, by nie zerwać łańcucha po 10 minutach udaje mi się usterkę usunąć i mogłem dalej jazdę kontynuować. Spokojnie ruszam spod dworca i kolejny bulwers. Mijam zatoczkę przystankową, spoglądam przez lewe ramie - dostrzegam osobówkę na lewym pasie i w tym samym momencie zaczyna się wpychać na prawym pasie osobowy ambulans. Co jak co, ale żeby służba zdrowia nie wiedziała jaki zachować odstęp od rowerzysty. Zdecydowanie za blisko mnie wyprzedza i zmuszają mnie do zjazdu bliżej krawężnika.
Całe szczęście doświadczenie robi swoje i udaje mi się wyjść bez szwanku. Dalsza jazda już bez przygód.
Po pracy spokojnym tempem wracam do domu przez Pogoń i Środulę. Na przejeździe przy Chemicznej rekord stania. 10 minut i 5 ciapągów. Dojeżdżając do szlabanu leci towarowy, potem IC, zaraz za nim Pierdolino. Już myślę ruszamy, a tu szlaban nadal w dole. Na deser KŚ i jeszcze sama lokomotywa spalinowa pędząca po skład.
Powoli, trzeba się zabrać, za doprowadzenie Meridiana do pełnej sprawności.
Poranek taki nijaki, jak i chęć do wstawania. Dobrze, że dopiero na 10:00 i można nieco nagiąć czas gnicia w wyrku. Upgrade popasowy zrobiony, to i na zakupy nie muszę dodawać czasu. Sprawia to, że wyjazd na Roździeń następuje dopiero 9:30. Spokojnym tempem, lecz na bieżąco kontrolując czas śmigam na salon. Drogi wilgotne, ale woda spod kół nie wylatuje to jedzie się dość komfortowo. Mała modyfikacja trasy. Unikam przejazdu koło dworca i na wysokości Parku Sieleckiego odbijam na Żeromskiego, następnie przecinam Roweckiego, skręcam w Mireckiego i przez Stadionem lekkoatletycznym skręcam w Moniuszki wyskakując przy wiadukcie nad DK 86. Zjazd z wiaduktu i kawałek tnę "ekspresówką" pod galerię.
Na koniec dniówki dostaję info, że po weekendzie koniec zastępowania na salonie i wracam na magazyn. Wybija 19:00, przebiera i pora ruszać w stronę domu.
Wieczór się jednak wydłużył, nim trafiłem do domu zawitałem do Krzyśka, by ustalić ostanie szczegóły co do wyglądu koszulek. Od słowa do słowa, jeszcze do tego puściliśmy sobie mecz Arki z Zagłębiem i nim się zorientowałem godzina policyjna wybiła.
Herbatka dopita, zawijam kiecę i śmigam na kwadrat.
Po dniu przerwy spowodowanej rekreacyjnym wyjazdem do Poznania budzę się z nutką niedospania. Opornie się zbieram w sobie, rzut okiem na ICM co on tam przepowiada - zielonego nie widzę to odziewam się w bike wdzianko. Solidna porcja śniadania i 9:20 po sprawdzeniu, gdzie to dziś wedle grafiku dniówka wypada ruszam do pracy.
Po porannym szczycie nawet pustawo na drogach. Zawijam nieco szybszym tempem, by zahaczyć o Biedronkę na Piastowie. Upgrade popasowe zrobione i strzała na Nowy Roździeń.
Z rana narazie 11 km, pod wieczór pełna kilometrażówka.
Po pracy bez większych zawijasów śmigam na kwadrat. Pogoda lekko się popsuła, chłodniej niż rano i do tego lekko mży. Oby jutro z rana pogoda była bo nie chce mi się jechać busem.
Dziś dniówka na Rawie. Podobnie jak u Maria, leniuch wziął górę, z tym, że wcale nie chciało mi się jechać do pracy.
Chciał nie chciał trzeba było się ubrać i 9:20 startuję. Do końca się zastanawiałem czym bo niby deszcze zapowiadali, ale skoro nie pada to biorę jednoślad.
Powietrze wilgotne i nawet się spoko kręci, trochę mnie drażni tykanie suportu. Na centrum trochę sobie z tempem pofolgowałem i na końcówce za Borkami musiałem nieco znów podgonić. Szybki upgrade w kropkowanej i zjazd do Rawy.
Wychodząc z pracy z nieba deszczyk niczym wiosenny zraszacz do trawników. Zaginam sobie przez Dąbrówkę, potem Piaski i kręcę w kierunku Pogoni, Środula, pitstop dorwać jakiegoś wiechecia i coś na słodko, niech się na wieczór uraduje to moje słonko.
Kilometrów przybywa już 9-set na blacie, jeszcze stówkę zrobić i przedsezonowy tysiąc będzie wykonany.
Nie ma nic gorszego, jak weekend w pracy, a za oknem pogoda sprzyjająca do jazdy.
Kolejna dniówka na Roździeniu. Budzę się o 6:00 i niedzielę zaczynam od iścia do kościoła, potem śniadanie i rozpoczynam szykowanie się do pracy. Druga połówka również w pracy więc zazdrości nie ma, że tylko mi przyszło pracować.
Wyjazd z domu 9:30. Jedzie się nieco gorzej niż wczoraj, a to za sprawą podmuchów wiatru. Na salon docieram dwie minuty przed 10:00. Dziś tylko do 17:00. Wybija godzina i zbieram się w drogę powrotną. Nim udałem się na drugą stronę Brynicy podgoniłem na Rawę dotrzymać towarzystwa Martynce, która kończyła dwie godziny po mnie.
Odprowadzam na busa, a ja kręcę do domku przez Czeladź, Będzin i Dąbrowę.
Ładny dzionek na jazdę, a tu dziś tylko skromnie przelotowo Dom - Praca - Dom i to po dniu przerwy. Przez weekend się w Roździeniu stacjonuje. Jazda praktycznie bez jakiś przygód. Rano jedynie musiałem mocniej pociś by zdążyć przed otwarciem Galerii. Wieczorem po powrocie, kapka oleju na napęd bo suszy.
Korzystając z dnia wolnego od rana dosiadam Meridiana i zasuwam załatwiać sprawunki.
Na początek jeszcze z buta do starzyków niech się podpiszą na PIT-ach. Potem już rowerowo do Urzędu Skarbowego. Przy Parku Sieleckim zatrzymuje mnie koleś z prośbą o pomoc w przepchaniu uszkodzonego blaszaka na pobocze. Wstrzymuję chwilowo ruch na drodze i wspólnymi siłami z lewego pasa przeciągamy w zatoczkę przystankową.
Droga drożna, jadę dalej. Punkt pierwszy Urząd, idzie płynnie mimo kilku ludków w kolejce do okienka. Załatwione. Punkt drugi, z urzędu przedostaję się na patelnie i wpadam na chwilę do CIM-u zaciągnąć informację u chłopaków. Punkt trzeci, dzień wolny, a mimo to kręcę na firmę podać z księgową odnoście dofinansowania do naszych wdzianek klubowych. Punkt czwarty, przypadkowo, jadąc i tak do Kato, szefo zleca mi zadanie dostarczenia dokumentów do ichniej Skarbówki. (czyt. Drugi US) Punkt piąty, wracam na własny tor i przebijam się przez śródmieście Kato do Pierwszego US, gdzie podrzucam PIT-a Tynki. Punkt szósty, wpadam do klucznika na Słowackiego, wylatując z ronda na placu Wolności wpadam na Pawełka, zamieniam z nim kilka słów odprowadzając go na busa. Punkt siódmy, wracam za Brynicę. Czas zaczyna gonić muszę zdążyć przed 16:00 do Oddziału. Jadąc w kierunku Bogucic znów spotkanie, tym razem Czarny Kotek. Krótka pogawędka i każdy w swoją stronę. Punkt ósmy, na dzisiaj finisz, na zakończenie tej gonitwy z Centrum Sosnowca udaję się na Pogoń, skąd przez Będzin przedostaję się do DG. Tam zjazd do Pogorii do punktu Sygma Banku, gdzie składam rezygnację z karty kredytowej.
Tyle się pogoda trzymała cały dzień. I dobrze, bo udało się nadgonić spraw. W drodze na Zagórze łapie mnie drobna mżawka. Jutro pauza od bika i dzień na dostawach.
Jak pierwszego w tą papraninę skusiłem się na jazdę rowerem, dziś gdy tylko puch zalegał na wszystkim innym jak drogi, a żadnych odpadów się nie spodziewałem sugerując się ICM, również wybór padł na jednoślad.
Wyjazd z domu nieco wcześniej z myślą zahaczenia o Morawę. Jezdnie trochę mokrawe, ale nie na tyle żebym się umarasił strasznie. Idąc po rower do garażu słyszę w oddali sygnały Staszaków, Policji, które gdzieś tutaj krążyły po Zagórzu. Wylatuję na światła przy Makro i już wiem, gdzie te pojazdy goniły. Tuż za światłami w kierunku na Sosnowiec - dzwon 3 samochodów. Zwężka z 3 do 1 pasa. Powoli przeciskam się z samochodami stojącymi w korku i po ominięciu miejsca kolizji rozkręcam się i już spokojnym rytmem kręcę dalej. Na bazie oczekiwanie na kontener z towarem. Załatwiam kilka sprawunków i na 20 minut przed otwarciem salonu ruszam na Rawę. Szybki upgrade w Biedrze i zwrot do Rawy.
W pracy czas nawet szybko zlatuje i nim się orientuje zrobiło się ciemno wybiła 20:00 i pora do domu wracać. Dzwonię do Krzyśka czy jest w domu, bo bym podrzucił mu próbnik koszulki. Jest więc tam też się udaje. Półgodzinki na pogaduchy odnoście szczegółów zamówienia strojów klubowych. Przyszła godzina tym razem Krzychu szykuje się na nockę. Odprowadzam go na przystanek, on do busa, a ja kusem za autobusem zmierzam na Zagórze. Po śniegu śladu już nie ma termicznie nawet też tragedii nie ma.
Od rana jak się tylko głowa obudziła wziąłem się za rozliczanie pitów. Czas tak błogo zleciał, że nim się oglądam wybija 15:30. Za oknem widzę snieżek z deszczem sypie. Rozważam czy sobie odpuścić rower. Choroba zwyciężyła i dosiadam Meridiana nie zważywszy na aurę.
Nim ruszam na spotkanie, wpadam na chwilę do przychodni załatwić zaświadczenie od lekarki co by mieć drobną zniżkę na patrzałki. Jak to stwierdziła, ma dziś pacjentów i od ręki nie jest w stanie mi tego zrobić. Czekać już więcej nie mam zamiaru z ironią mówię do widzenia i śmigam do śródmieścia na spotkanie klubowe. Nie jedzie się źle, ale dobrze też nie do końca. Po dotarciu na miejsce zastaję czekających Limita i drugiego "chorego" rowerzystę Artura. Niebawem zjawia się reszta ferajny. Sprawy klubowe, koszulki, kamizelki, jest trochę do omawiania. 19:00 wybija pora kończyć pogawędki. Zmotoryzowani przodem, a ja na koło i przed siebie powrót na Zagórze.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym