Oj poziom endorfin uzupełniony.
To był dobry pomysł z tą Baranią. Pobudka po 6:00 i na rozgrzewkę spacerek ze Swietłaną na szczyt Baraniej. Po nocnych deszczach widoki może nie idealne, ale i tak jest fajnie. Powrót na śniadanko do schroniska.
Jajecznica plus omlet na wypasie - solidny zapas energii. Uzupełniam zapas wody i po zwiedzeniu ekspozycji muzeum po 10:00 ruszam bez spiny na trasę.
Już pierwsze schody na podejściu. Temperatura poszła w górę plus wpychanie roweru po kamieniach, przez chwilę zastanawiałem się czy nie iść na wygodę i tym asfaltem nie zjechać co się wczoraj wdrapywałem. Nie można być miętkim. Jak już te kamcury pokonałem to hyc na bika i pod sam szczyt dojechałem. Szybkie foto i kręcę dalej zielonym na Skrzyczne. Zimą się fajnie szło. Zobaczę jak szlak wygląda latem. Na zjeździe z Baraniej koło się blokuje o kamień i ląduje lewą nogą na jeżynach - auć. Łyda znów z dziarami.
No cóż nie zrażony zaś próbuje sił na niesprzyjającym terenie, tuż przed Magurkami przednie koło wpada w zamulisko i zaś dachowanie. Dobrze, że duży plecak do miałem na co upadać. Dobra jestem cały. I tak na zmianę wypych, zjazd, kamienie i tak w koło. Upał daje się ze znaki. Parę kilometrów, a ja ugotowany. Po pokonaniu Malinowskiej nieco przerwy i zaczynam podjazd pod Skrzyczne. Tu już dało się kręcić.
W schronisku pojenie browarkiem i zjazd niebieskim do Ostrego. Chmurki robią się nie ciekawe, więc trzeba zdążyć.
Nie wiem ale po nektarze jakoś lepiej mi się zjeżdżało.
W Lipowej kolejne pojenie tym razem elektrolity i kręcę w kierunku Bielska.
W Buczkowicach dopada mnie burza, rzutem na taśmę udaje mi się zjechać pod zadaszenie Urzędu Gminy. Godzina przerwy na lancz.
Drogi szybko po deszczu się osuszyły. Pora jechać dalej. Na jednej z moich map dostrzegam, że do Goczałkowic mogę pognać czerwonym szlakiem rowerowym. Tak też postanowiłem jechać. Na wlocie do Bielska od razu go namierzam i się go pilnuję. Bokami wyprowadza mnie do Czechowic. Potem gdzieś mi się urywa, ale i tak bez trudu docieram do Zdroju.
Aplikuję soczek kaktusowy i śmigam na tamę, skąd już prosta do Pszczyny. Trochę przerwy na rynku przy festiwalu Miodu i zaś pilnując się czerwonego szlaku przez Aleję Dębową docieram do Piasku, skąd już w las i długa do Kobióra. Sporo rowerzystów na szlaku. Nim się oglądam już Tychy i zaczyna się kryzys i marudzenie. Nie daję się jednak i na rezerwie docieram do Ochojca.
Pora załadować paliwo. Dwie mufiny i elektrolit wystarczają. Z kilkoma przerwami domek osiągam po 22:00.
Umordowany, odrapany, ale mega zadowolony zapadam w sen bo jutro, ech zaś praca.