Po wczorajszym dystansiku pobudka dość wczas bo o 7:00 musiałem zawitać do Gminy po odbiór zaświadczenia. Dzięki życzliwości pań urzędniczek udało się to w miarę szybko w sumie od ręki załatwić. Porcja płatków na rozruch i ruszam bryy zimno. Po mimo błękitnego nieba słońce dopiero powoli podnosiło się zza horyzontu i jakoś opornie grzało. Z powrotem już trzeba było do babci wrócić pod górę więc się już cieplej się wydawało. Coś się jednak jakoś niemrawo czułem i po powrocie jeszcze godzinna drzemka. Siły witalne powróciły wrzucam w siebie już normalne śniadanie i wzięło mnie za przeczyszczenie bika po tych wczorajszych wojażach. Z grubsza oczyściłem z piachu i biorę się za napęd. Przy czyszczeniu przedniej przerzutki dostrzegam niepokojącą rzecz - linka od przedniej przerzutki jest tak postrzępiona, że trzyma się raptem na 4 drucikach z ogółu całego zwoju który ją tworzy, aż dziw i szczęście zarazem, że wczoraj mi nie pękła.
Nie namyślając się długo ruszam w ryneczek po zakup nowej linki, jak na złość zapasowej co zawsze staram się wozić nie wziąłem. Przy okazji robię inne zakupy. Po powrocie doprowadzam napęd do ładu i biorę się za wymianę linki. O dziwo w miarę szybko się z tym uporałem. Posilony obiadem ruszyłem na małą rundkę zobaczyć jak to śmiga. Miała być mała, a nie było mnie ponad godzinę. Rundka biegła przez Szczepanowice, Cieszanowice, pętla wokół Zalewu Cieszanowickiego i z powrotem. Oj dziś nogi słabiej chodzą nie podjął bym się powrotu na kole zwłaszcza, że jutro na Tarnowskie Góry, więc powrót z udziałem naszej kochanej PKP. Podróż jako podróż nawet w miarę się udała. Zwłaszcza, że rzutem na taśmę w Częstochowie łapię przesiadkę i nie czekam prawie godziny na kolejny pociąg KŚ. Kurcze trzeba narodu nasz rowerowy wyjść na tory. Przyszły wakacje jeszcze przed podziałem KŚ i Regionalnych rower kosztował aż 1 zł, a teraz za przywilej przejazdu Regionalnymi tylko 7 zł trzeba było wrzucić do kasy PKP.
Nie wiem może jakaś petycja o obniżkę cen. Rozumie w pośpiechach tam ciasno i drogo, ale w osobówkach. Kpina, chyba zacznę rozkładać do na 3 części rama i koła osobno i będzie służył jak bagaż podręczny będzie taniej :D.
Po w miarę udanej podróży z Gorzkowic docieram do Dąbrowy skąd już prosto na Zagórze. W domku wpisy na bs i szykowanko na jutro.
Kolejny z tych spontanicznych wyjazdów planowanych z dnia na dzień. Właściwie geneza wypadu po raz enty na rowerze do rodzinnej wsi tliła się na początku tygodnia i wstępnie miał być to wypad pociągiem i na cały tydzień, ale sprawy związane z sobotnim wyjazdem i środowe zebranie Zarządu Oddziału trochę te plany poprzestawiało. Więc w środę po wieczornej przejażdżce po okolicy oświadczyłem rodzicom, że jutro jeśli będzie sprzyjająca aura do jazdy ruszam w sumie po raz pierwszy na samodzielny trip na wioskę. W ostateczności siły odejdą będę posiłkował się pociągiem.
Tak też nastał czwartek. Aura sprzyjająca dla długiego dystansu. Teraz tylko telefon do Gminy czy są w stanie przygotować potrzebne zaświadczenie na jutro. Po pozytywnej odpowiedzi nie pozostało nic innego jak tylko zapakować sakwy i w drogę.
Jakoś za specjalnie mi się nie spieszyło i spakowany o 11:45 wyjechałem spod bloku z myślą wypróbowania 3 wariantu drogi dojazdu, tym razem od zachodniej strony Gierkówki czyli Krajowej 1.
Muza w uszach gra, a ja powoli przebijam się przez wyjątkowo zatłoczoną Dąbrowę na Pogorię 3 w sumie głupio myśląc, a rydz może ktoś się znajdzie i mi kawałek po towarzyszy. Nic podobnego. Bike-audio załączone muza w uszach gra, a ja dalej tnę sam. Godzina 12:00 wybiła miasto ominięte pora ruszyć z kopyta. I tak z P3 na Pogę 4 i asfaltem do Wojkowic Kościelnych. Oprócz wmordewindu, który za bardzo mi nie przeszkadzał robiłem za wiatrochron i ciągnąłem za sobą pana w kwiecie wieku. Na końcu asfaltu oczywiście podziękował, za ten tunel z prędkością +/- 32 km/h. To by było tyle kontaktu z innymi bikerami. Zaopatrzony w odpowiedni zestaw map ruszyłem już zgodnie z planem. W Wojkowicach przebijam się na drugą stronę DK 1 i jak droga prowadzi na Przeczyce, skąd koło stawów rybnych przebijam się przez mostek na drogę prowadzącą do trasy na Tarnowskie Góry. Ową drogą również przecinam i lecę na Zadzień. Tam chwilowo rozstaję się z asfaltem i z zamiarem przebicia się do Cynkowa wybieram wariant leśny. Dawno tędy nie jechałem i zamiast w Cynkowie wyjeżdżam w Brudzowicach. No cóż mapa w ruch zmiana azymutu i tnę znów przez las do Winowna, skąd już na zamierzony azymut. Po kolei mijam różne wioski również Cynków trochę od innej strony. Na 2 km przez Woźnikami wpadam w krótką ale intensywną mżawkę. Jakoś nie miło się jedzie więc pora na Pitstop pod kępą drzew i popas drugośniadaniowy. Posilony ruszam dalej. Przede mną 3 garby. Mała premia górska, czyli podjazd pod Woźniki i dwa jadąc dalej w kierunku Rudnika Małego. Pagórki za mną. W Rudniku znów pitstop tym razem pod wiatą przystankową. Tym razem deszczyk również krótkawy ale bardziej intensywny. Do tego momentu dane z licznika wyglądały następująco: ODO 6515 DST 59 Max 46,6 z czasem 2:49. Deszcz ustał dwa łyki wody i nie marnując czasu zmierzam przez Starczę, Nieradę do Częstochowy. Korzystając z okazji kręcę pod Dworzec PKP Częstochowa Stradom z myślą podbicia książeczki w muzeum kolejnictwa. Niestety jestem po czasie. Trudno kręcę pod dworzec na przerwę obiadową. Przy centralnym melduję się o 16:30. Podczas półgodzinnej przerwy wrzucam w siebie giga zapiekankę i sporą porcję frytek z sosem majonezowym. Dużo i ciepłe.
17:00 wybija, a Ja dopiero na półmetku. Pora ruszać dalej. Azymut droga wojewódzka 483 kierunek Łask. Trzymając się tej drogi docieram do Nowej Brzeźnicy. Znów pora na krótką pauzę. Spalanie 1,5l napoju na 100 km. Zakup kolejnej wody, tiger na rozruch, rzut okiem na mapę i w drogę. Wnioskując z mapy opuszczam 483 i odbijam na krajową 42 w kierunku Radomska. W miejscowości Wola Jedlińska znów kierunek północy i azymut bokami w kierunku Hałdy Bełchatowskiej. Dzień powoli chyli się ku końcowi, a do celu jeszcze jakieś 30 do zrobienia. Terenów nie znam więc znów mapka w ruch i szukam najrozsądniejszej drogi. Jest wybrana kręcę do Brudzic skąd już boczną drogą wydawała się na mapie przez wioski miałem się przebić wiaduktem nad Jedynką i dotrzeć do Kamieńska. Droga faktycznie niby prosta ale z drogą nie miało to za dużo wspólnego przyszło mi kręcić na finiszu po mokrym piasku. Dobrze, że raptem 4 km. Dalej to już jazda złej jakości ale asfaltem. W Kamieńsku melduję się ok 20:00. Telefon do babci, że już jestem niedaleko i tnę dalej. Wreszcie witacze Gmina Gorzkowice. Nie zwalniając tempa brnę do mety.
Melduję się u babci na podwórzu, zrzucam sakwy i kręcę jeszcze do ryneczku po małe conieco. Nim jeszcze otworzyłem izobronka telefon meldunkowy do rodziców z uroczystym oświadczeniem iż samodzielnie dokonałem przejazdu eksperymentalnym wariantem drogi do Gorzowic w czasie rzeczywistym 8:30 godz. w tym samej jazdy 7:15 h pokonałem dystans 160 km. Po wszystkim popas uzupełniający myjku bronek i w kimę.
Uciekają te dni między palcami. W porównaniu do Tomka mogłem sobie pozwolić na lekkie dolegiwanie z rana, ale też nie długo bo ledwo wybiła 9:00 trzeba było podnieść oko i przygotować parę dokumentów. Dalsza część dnia minęła przed ekranem lapka.
Dopiero ok. 14:00 przyszła pora na dwa koła. Wsiadam i kierunek Sosnowiec wspomóc rodzinkę w załatwianiu sprawunków. Uporawszy się ze wszystkim mam jeszcze trochę czasu przez zebraniem Zarządu w PTTK więc idę w sumie to jadę to spożytkować dobijając kilometrów. Bez namysłu zaczynam od rundki wokół Stawików. Wówczas człowiekowi przypomniały się słowa naszego Prezydenta odnośnie poparcia jego pomysłu odnośnie wytyczenia szlaku/ścieżki po dawnym torowisku, które niedawno rozebrali. Z racji, że jestem prawie, że na miejscu postanowiłem przetestować ten wariant. Swoją eksplorację zacząłem od Borków i jadąc z nurtem w kierunku Mysłowic analizowałem owy wariant. W sumie jak by się tym włodarze zajęli przeorali ten teren i nasypali jakiś tłuczeń było by to ciekawe. Z Borków bezkolizyjnie idzie się przedostać na Stawy Hubestus. Chwilowe kłopoty zaczynają się w miejscu, gdzie Rawa wpada do Brynicy bo most którym Pociąg przejeżdżał jest zniszczony i musiałem skorzystać z oddalonej kawałek kładki by ominąć Rawę. Dalej podążając wzdłuż torów docieram w okolice Giełdy w Mysłowicach, gdzie w związku ze zbliżającą się godz. 17:00 musiałem zakończyć penetrowanie niecki i udać się żwawszym tempem do Oddziału.
W sumie nie głupi pomysł by tam wytyczyć szlak. Tylko się tak zastanawiam czy ten teren jeszcze leży w granicach miasta czy już w obszarze Katowic i Mysłowic.
Po zebraniu w PTTK podkręcam do kasowypluwacza po trochę gotówki i dobijając do dziennego limitu objazdem przez Będzin, P3 i Dąbrowę wracam na Zagórze. Jutro może samotny trip na Wioskę. Tak na dwa dni bo w Sobotę kierunek Tarnowskie Góry.
Kolejny dzień byczenia się do godzin około południowych. Potem śniadanie i szykowanie programu na sobotnią wycieczkę do Tarnowskich Gór. Uporawszy się z programem dalszy czas przeznaczam na przesmarowanie łańcucha i amora.
Plan dnia zakładał szykowanie obiadu (na dziś w jadłospisie placki ziemniaczane) ale dostałem inny przydział i ruszyłem bikem w miasto na zwiady gdzie najtaniej zatankuję gaz oraz przy okazji kupię butlę. Po drodze przy okazji zawożę Eli pamiątkę z Giżycka - nową oponę, którą awaryjnie sobie kupiła i z wrażenia może zmęczenia nie odebrała po powrocie.
Po powrocie z miasta raport z akcji i futrowanie obiadowe. Żołądek naładowany, czas sprzątnąć zwaloną gałąź i zatankować autko. Po tych i inkszych czynnościach ok 18:00 wybywam na popołudniową dokrętkę. W zamyśle miał być kierunek Siemianowice Śląskie, ale jakoś mi się odwidziało i ruszyłem w stronę P3 kobinując inny wariant wieczornej pętli, aż tu całkiem ZUPEŁNIE PRZYPADKOWO jak to zawsze z tą osobą się udaje przy Dorianie dociąga do mnie wczorajszy solenizant Tomek. Heh i pomysł na wieczór wyszedł na spontana. Postanowiłem dotrzymać tempa Tomaszowi i odprowadzić go na Łosień. Na Ostrzaku ledwo go poznałem.
Po drodze czynimy małe zakupy w Lidlu i kręcimy dalej na Łosień. Na miejscu degustacja niszowych izobronków, kabanosów, cememberta z czosnkiem oraz urodzinowych czekolad. Na rozmowach około rowerowych i nie tylko zlatuje nieoczekiwanie do 22:30 nim się ogarniamy jest już 23:00 i pora się zmywać. Ja to się wyśpię, a Tomek po 4:00 wake up. Żegnamy się i zmykam na Zagórze. Kombinowałem wrócić przez Strzemieszyce, ale gdzieś się machnąłem i wylądowałem na drodze okrążającej Hutę i wróciłem na drogę do Tworzenia skąd już prosto na Gołonóg i dalej na Zagórze.
Dzięki Tomek za miłe spędzenie wtorkowego popołudnia.
W sumie niedziela zachęcała do dalszej jazdy nawet były ku temu odpowiednie ustawki ale jakoś leń mnie ogarnął i z wyrka zwlokłem się coś przed 10:00. Na ustawkę nie ma co gonić.
Zmiana planów czyli niedzielny obrzęd -> kościół, obiadek i się zobaczy dalej.
Nim się człowiek ogarnął to już prawie 16:00 biorę mapę ale jakoś sensownego azymutu nie wynalazłem. Czyli Pogoria i się zobaczy. Wiadomo niedziela tłok na ścieżce. Kręcę połówkę i dalej w las na P4. Docierając prawie pod Wojkowice Kościelne dostrzegam Łukasza. Nawrót i za nim. Też kręci bez celu. Wspólnie kręcimy dalej i pauza na ławce przy molo. Nie ma nikogo jeszcze jedno okrążenie wokół P3 i lecimy na małe co nie co do Maca. Upychamy się szejkiem i czym się jeszcze da. Posileni ruszamy do kwaterunku Łukasza, gdzie zmienia rower na rolki, a ja wrzucam długi ciuch i po telefonie od Krzyśka wracam na Zagórze przekazać mu klubową kamizelkę. Kolejny tele-kontakt i skorelowany z Adi ruszamy z Krzyśkiem na Center przekazać Adiemu ową kamizelkę. Krzychu zmyka do żonki, a Ja z Adim w barwach nocy ruszamy na obchód miasta. Z Legionów na Sielec. W parku cisza. Może AK ale tam też przy niedzieli cisza. No nic dalej na Stawiki tu trochę biegaczy. Dalej wąską skarpą przebijamy się na Hubertusa i bokami wracamy na granice Sosnowca przy Naftowej. Na zakończenie zawijamy na Patelnię. W mieście cisza wiec wracamy do Parku Sieleckiego. Adi zbija na Pogoń, a Ja podpinam bikeaudio i kierunek Zagórze kręcić pauze :D.
Kolejna impreza w której jako klub współdziałamy i zabezpieczamy trasę przejazdu. Ostatnio w Mysłowicach przy biegu. Dziś wspólnie z Aktywnymi Kobietami w ramach projektu aktywizacji seniorów na rozpoczęcie zorganizowaliśmy przejazd po mieście - TOUR DE SENIOR.
W sumie pierwsza impreza w której swoją obecność potwierdził i wziął udział Prezydent Miasta. Do tego zabezpieczenie trasy przez moją zacną załogę klubową i policjantów na rowerach.
Pogoda dopisała na piątkę, tradycyjnie już chyba jedynymi poszkodowanymi byli Limit łapiący kapcia i Darek przy nie groźnej wywrotce. Po za tym bez ekscesów ze strony kierowców i uczestników.
Główna organizatorka liczyła na max 50 osób, a tu 15km trasie stawiło czoło blisko 80 cyklistów.
Na mecie grillowanie i biesiadowanie do wieczora albo i kto sobie mógł pozwolić i dłużej. Na jutro brak planów obiad się wrzuci i się wymyśli jakiś azymut gdzie mnie dawno nie było.
Generalnie dzień bez większych inwencji kluczeniowych po okolicy. Tyle co konieczne. Na początek na center zawieść lapka do serwisu, może coś się z niego uda uratować. Następnie zajrzeć na firmę i powrót do domku. Miała być dokrętka popołudniowa, a skończyło się na wypadzie samochodem z tatą do Waldka na działkę.
Do 14:00 zajęcia około domowe korzystając z jeszcze paru dni wolnego. Obiadu nie chciało mi się za mądrego kombinować i na łatwiznę uruchamiam frytkownicę.
Posilony pora pokręcić trochę na kole. Najpierw do organizatora sobotniej imprezy ustalić ostateczne szczegóły, potem na chwil pare do PTTK. Zbliża się 16:30 kierunek Urząd Miasta na spotkanie z cyklozowiczami w celu objazdu trasy sobotniego przejazdu. W oczekiwaniu na niektórych pogaduchy nt mazurowania. Z paroma postojami docieramy na Górkę Środulską, skąd po krótkich pogaduchach każdy w swoją stronę.
Godzina jeszcze młoda więc z Patykiem krążymy jeszcze do Waldka ocenić jak mu idzie robota na działce. Na deser już w barwach nocy zawijamy na AK i powrót na kwaterunek.
Dalszy ciąg aktualizacji na stronie klubowej spowodował, że dzień przemknął między palcami. Może nie cały bo tylko do 16:00. Potem obiadek i kierunek Real uzupełnić braki lodówkowe. Wieczorem na dokrętkę zawieść Patykowi przesyłkę z myślą jeszcze pokręcenia skończyło się, że utknąłem na dłuższej na Kazimierzu ale i tak jakoś do jazdy zbytnio nie było chęci. Powrót wrażenie jakby jesienią mgiełka zimno. Dobrze ze tylko parę km w takich warunkach.
Urlopu finisz pora wracać na standardową traskę DPD. Jak jeszcze DP udało się na sucho zrealizować to powrót przy padającej mżawce. Mimo tego muza w uszach i nadmiar pozytywnej energii przywiezionej z Mazurskiej Krainy sprawiały, że powrót minął przyjemnie. Aż się pokwapiłem o mały objazd zobaczyć czy Waldi na działce stacjonuje.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym