Wpisy archiwalne w kategorii

wyprawy rowerowe

Dystans całkowity:4173.00 km (w terenie 448.00 km; 10.74%)
Czas w ruchu:231:12
Średnia prędkość:18.05 km/h
Maksymalna prędkość:63.40 km/h
Liczba aktywności:46
Średnio na aktywność:90.72 km i 5h 01m
Więcej statystyk

Wyprawa nad Bałtyk -dzień dziewiąty - kolej na Hel

Niedziela, 5 sierpnia 2012 · Komentarze(1)
Dziś totalne luzy. W planach Hel ale bez jakieś większej spiny. Odsypiamy cały tydzień. Pogoda słoneczna więc bierzemy się za pranie by już do domu były zapasy czystych ciuchów. Na śniadanko jakoś zachciało mi się jajecznicy więc spełniam swoje zachcianki. Wpisy na BS i tak zleciało pół dnia.
Zbieramy się w końcu i ruszamy na Hel. Tempo rekreacyjne aby nogom dać odpocząć, a dwa że w tym kurorcie więcej tuptusiów niż na pogorii. Jedna porcja wędrówki ludów w Władysławowie, a druga w Jastarni. Po za tym jedzie się ciekawie odrębna ścieżka rowerowa wytyczona przez cały półwysep, nawet nie było takiego upierdliwego wiatru.

Po drodze na przestrzeni 30 km udaje się jeszcze coś pozwiedzać - bunkry w Jastarni, przed Helem Muzeum Obrony Wybrzeża.

Na mapie taki mały pasek, a ciągnie się i ciągnie. Wreszcie docieramy, miałem w planach wypluskać się w Bałtyku, ale brakuje na przyjemności czasu i wpadamy na 10 minut jeszcze do Fokarium, pogoda już się psuje więc w drogę powrotną fundujemy sobie jazdę w pociągu i wracamy do Władka, a stamtąd już parę km do kwatery.

Jutro jak się uda to zabieramy się w drogę powrotną.

Wyprawa nad Bałtyk - dzień ósmy - nad morzem wcale nie jest płasko

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(5)
Nie ma, to tamto dziś nic nas nie zatrzyma Bałtyk jest w zasięgu ręki. Przynajmniej nam się tak wydaje. Co to jest jeszcze zrobić 100 przy tym jak już prawie całą Polskę przejechaliśmy, a tu nie było tak łatwo jak się wydawałoby, wczorajsze podjazdy to nic z tym co nas dzisiaj czekało. Już wiem skąd się wzięło określenie Kaszuby - polska Szwajcaria. Krajobrazy przepiękne, a widoki niczym jak byś w górach był.

Pobudka po pierwszym dniu wspinaczki, futrunek i doprowadzamy rowery do ładu. No nic pora ruszać parę minut po 9:00 odjeżdżamy z agroturystyki w Hucie i przyjmujemy wiadomy kurs. Nogi dziś trochę strajkują i modyfikujemy trasę unikając terenowych skrótów. Trafiamy na muzeum - dwór Wybickich w Sikorzynie. Urocza Pani opowiedziała nam o obiekcie, a na odchodne poganialiśmy się z Limitem po labiryncie. Ruszamy dalej, a tu ciągle pod górę. Wkraczamy w obszar kaszubskiego parku krajobrazowego i nacieszamy się pięknymi widokami rzeźbiąc co chwilę pod większe wjazdy. No ale jak jest pod górę musi być i na dół. Z tonażem lecimy ponad 50 km/h. Adam ma taki przepał, że co parę km robimy przerwy na dotankowanie. Z naszego szlaku odbijamy czasem na różne obiekty warte poświęcenia uwagi. 50 km już za nimi jeszcze połowa dystansu, a tu nadal wzniesienia. Przerwa na nabicie kalorii i ruszamy, wreszcie na wysokości Wejherowa, które omijamy tendencja zjazdowa. Fajnie się leci, ale kolejny dzień wspinaczki daje nam ostro popalić i rozkładamy się na 30 km przed finiszem na polanie. Już tak nie wiele, a sił coraz mniej. Czas się zebrać w sobie i dopiąć swego. Łykamy kolejne miejscowości: Luzino, Gniewino (co to w nim stacjonowali Hiszpanie na euro) i Krokową, gdzie zahaczamy o tamtejszy pałacyk. Już ostatnie kilometry, a tu na finiszu takie wzniesienie, że na dwa razy go pokonujemy.

Przez Karwińskie błota jedziemy do Karwi, gdzie o 19:00 zdobywamy morze.
W głowi szok dokonaliśmy tego. Obwieszczenie to światu i idziemy zjeść obiadokolację i poszukać kwaterunku na dwa kolejne dni.

Podsumowując to co udało nam się dokonać:
- 8 dni w trasie, wyjazd 7:00 sobota 28 lipca - przyjazd 19:00 sobota 4 sierpnia,
- przejechane 5 województw (śląskie, opolskie, wielkopolskie, kujawsko-pomorskie i pomorskie),
- minięte kilkadziesiąt powiatów i około 100 miejscowości,
- zdobyte większe miasta, Kluczbork, Ostrów Wielkopolski, Gniezno, Żnin, Bydgoszcz.
- zwiedzone różne muzea, pałace, kościółki i inne obiekty,
- przejechane prawie 900 km w jedną stronę, a to dopiero połowa naszego wyczynu, jeszcze trzeba wrócić,
- eksperymenty z kuchnią orientalną (7days z mielonką, kanapki z konserwą i dżemem, pomidory z pepsi i wiele innych)
- Sosnowiec (Wielki) od Władysławowa jest oddalony tylko o 3 km :D.
- nad morzem wcale nie jest płasko.


Tyle ciekawostek i niezapomnianych chwil na półmetku, jutro dzień lansu i bansu na wybrzeżu, a od poniedziałku nawijamy się w drogę powrotną.

Wyprawa nad morze - dzień szósty

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
To już 6 dzień trasy. Etap z racji dużej dawki zwiedzania ograniczony dystansowo. Biskupin - Pieczyska koło Koronowa.

Po wczorajszym dniu regeneracyjnym jakoś się tak dobrze spało, że znów nie wyszły plany ze wcześniejszym startem, ale co tam wakacje to wakacje tak tylko poustawiać dystanse by na 12 wrócić.

Po porcji śniadania tym razem delikatnie płatki kukurydziane pakowanie i idziemy po pojazdy by je znów załadować. Jak zwykle odblaskowi ludzie robią show dookoła i przed ośrodkiem przystani biskupińskiej rozgrzała rozmowa na temat naszych sprzętów i planów najbliższych. Zapinamy tobołki, jedziemy oddać klucz i do osady biskupińskiej co to jej wczoraj nie zwiedziliśmy oglądając inne zabytki i budowle na szlaku piastowskim.

Wbrew pozorom nie jest to mały obiekt po odczycie z garmina wyszło, że przeszliśmy po obiekcie ok. 2 km. Oczywiście focimy wszystko co się da, co na aparacie z głowy nie wyleci.

Już południe opuszczamy Biskupin i jedziemy do Żnina przez Wenecję gdzie w muzeum kolei wąskotorowej łapię kolejną pieczątkę do kolekcji. Docieramy po raz kolejny na Rynek w planach serwis, muzeum i pttk, że jesteśmy już na starówce podjeżdżamy pod basztę ratuszową gdzie mieści się muzeum. Pani kasjerka nas skojarzyła z dnia wczorajszego i w nagrodę za pomoc bajtlowi z rowerem weszliśmy za free. Z racji ograniczonych funduszy zbiory nie są duże ale pomieszczenia szczególnie 2 piętro jest bardzo klimatyczne. Po zwiedzaniu na serwis po nowy rozkuwacz i jedziemy do PTTK-u. Okazało się, że jest na tej samej ulicy z której dotarliśmy do miasta. Kolejne miejsce do polecenia. Siedziba oddziału mieści się w ośrodku pttk-u przy zalewie żnińskim z bardzo dobrą kuchnią, gdzie korzystamy i kosztujemy obiadek. Limit poprawia napęd skracając o kolejne ogniwka łańcuch i nareszcie wszystko gra i buczy. Pora się zbierać, wbijamy kierunek Bydgoszcz i ruszamy dalej. Garmin nam się trochę zamotał i miał problemy ze znalezieniem trasy i dołożyliśmy bonusowo jeszcze parę rundek po centrum. Jadąc jedną z ulic rozpoznała nas po kamizelkach mama chłopczyka i podziękowała za wczorajszą pomoc. Jadąc do Bydgoszczy zakręcamy jeszcze do Pałacyku w Lubostroniu niestety już zamknięty i nie zwiedziliśmy go od środka ale udało się złapać pieczątkę. Dalej już prosto nadając co 5 km zmiany jedziemy ku następnemu punktowi naszej trasy. Po drodze przecinamy Noteć i doszedłem do wniosku, że z Sosnowca (Wielkiego) do Władysławowa są tylko 3 km, a my tyle już jedziemy a morza nie widać. Chwila jeszcze przerwy i niczym rozpędzona lokomotywa docieramy o 18:00 do granic Bydgoszczy budząc dziw wśród mijających osób, że z takim bagażem można tyle lecieć. Foto przy tablicy i wjeżdżamy do miasta. Szkoda, że dzień się już kończy tylko liznęliśmy miasto, a warto by tu co najmniej półdnia poświęcić na przejazd rowerem po atrakcjach miejskich. Z racji, że późna pora zatrzymujemy się przed pomnikiem Kazimierza III Wielkiego i zaklepujemy sobie nocleg, udało się znaleść ok. 20 km od Bydgoszczy w Pieczyskach. Opuszczamy miasto z chęcią zawitania tu ponownie na dłużej i jedziemy dalej na północ. Jak tylko droga na to pozwala 28 z licznika nie schodzi. Znów ciemno jedziemy jeszcze do Koronowa po zakupy żywnościowe i już prosto prowadzeni przez Garmina na 22:00 docieramy do Ośrodka wypoczynkowego Exploris.

Jutro plan dotarcia do Kościerzyny czy się uda jeśli tak to już kamieniem dorzucić do Władysławowa.
Trochę się różnią pomiary moje i Limita ale spisuje to co mi wyliczy mój licznik.

Wyprawa na morze - dzie piąty - pora na odpoczynek.

Środa, 1 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Dzień piąty to dzień odpoczynku. Czas na pranie i zwiedzanie okolic.

Z łóżek wstajemy dość późno. Jakieś śniadanko i bierzemy się za robotę. W planach mamy jeszcze pokręcić się po okolicy i pozwiedzać parę ciekawych obiektów więc trzeba było się z praniem szybko uwinąć. I tak się nie wyrobiliśmy i w teren dopiero ruszamy około 13:00.

Limit wykrakał, że coś spokojnie przy takich ciężarach i tylu km ani jednego kapcia, no i się stało. Idę do roweru i przymusowa wymiana dętki. Nie wiem jak to się stało ale moja zapasowa dętka była dziurawa i musiałem się ratować łatką od Limita.

Rower gotowy no to znów zdecydowanie po czasie ruszamy na objazd. Na początek wracamy się do Gąsawy zobaczyć tą perełkę co wszystkie przewodniki o niej piszą. Jeden z nielicznych drewnianych kościołów w których na ścianach znajdują są freski. Kościelny otworzył nam oraz opowiedział o paru ciekawostkach związanych ze świątynią. Czas goni zbieramy się do dworca kolei wąskotorowej z Gąsawy do Żnina. Że dzień relaksu fundujemy sobie takową wycieczkę. Podziwiając różne widoki - Gród biskupiński, skansen kolei i ruiny Zamku w Wenecji docieramy do Żnina.
Ze stacji jedziemy na Starówkę i szukamy serwisu w celu zakupu kolejnych części do pojazdu Limita. Przed muzeum zaczepia mnie przesympatyczny chłopczyk i prosi o pomoc przy rowerze. Normalnie nie mogłem odmówić, z pozoru błaha robota założyć na zębatki łańcuch okazała się 15 minutową operacją. Nowoczesna myśl techniczna nie zna granic. Żeby dostać się pod osłonę napędu musiałem pół roweru rozkręcić, ale się udało i chłopczyk mógł dalej śmigać na swoim sprzęcie. Limit jak zwykle usprawniał swój sprzęt. Poprzednia kaseta już się nie nadawała i zakupił nową. Kombinacje z łańcuchem no ale nadal nie jest to co być powinno być - przeskakuje na niektórych przełożeniach. Po 17:00 futrunek obiadowy w restauracji basztowej i ruszamy na pętle dzisiejszej trasy.

Po drodze mieliśmy takie obiekty jak pałac i kościółek w Cerekwicy, odbijając trochę od rano wyznaczonego odcinka Świątkowo gdzie znajduje się drewniany kościółek. Początkowo przez asfalty i pola przy zachodzie słońca skracamy dystans i już po zmierzchu docieramy do Marcinkowa Górnego, gdzie podziwiamy kolejny pałacyk oraz pomnik Leszka Białego.

Po sweetfociach ruszamy do Gąsawy gdzie rzutem na taśmę 10 min przed zamknięciem łapiemy się na sklep. Swoich sakw nie brałem i cały prowiant musiał się do Adama zmieścić więc już wolnym tempem wracamy do naszego noclegu.

Jutro jeszcze zobaczyć gród w Biskupinie i lecimy do Tucholi.

Wyprawa nad morze - dzień czwarty

Wtorek, 31 lipca 2012 · Komentarze(1)
Dzień czwarty w trasie. Po licznych przygodach dnia wczorajszego, dziś już z dobrymi rowerami stawiamy sobie za cel Biskupin. To już będzie 4 województwo na naszej trasie jeszcze tylko Pomorskie.

Procedura poranna jak zawsze, dziś jednak trochę trzeba było się pomordować by tego piasku z napędu się pozbyć. Pakujemy manele foto z noclegu i ruszamy. Dziś nowy sposób jazdy zmiany co 5 km sprawiały, że te kilometry same uciekały, mając chwilowo dość lasów dziś większość asfaltowa.

Parę minut po 10:00. Rozkręcamy maszyny i kierunek Gniezno. Dzień mija bez większych niespodzianek, nie za zimno nie za gorąco długie proste pozwalały nadrobić to co straciliśmy przez defekty. Po drodze kilka telekonferencji z Tomkiem o postępach z podróży. Nockę spędzili w namiocie i żeby zatankować telefony korzystają z uprzejmości Policji i ładują na komisariacie robić przy okazji przerwę śniadaniową.

Mijamy Wartę i robimy przerwę w Pyzdrach, szukam gdzie można zebrać pieczątkę dla potwierdzenia i trafiamy do muzeum ziemi pyzdrskiej (chyba tak to było poprawnie). Udaje mi się załatwić to co chciałem. No i tutaj kolejny przykład, że kamizelki się rzucają w oczy. Spotykamy grupę fotografów z Sosnowca, chwila rozmów i ruszamy dalej. Po drodze jeszcze kilka krótkich przerw co by się Garminowi nie dać wywieść znów przez lasy. Za Piaskami na jednej Wsi postój na drugie śniadanie.

Po kolejnej porcji kalorii stwierdzamy, że w końcu uda się w całości zrealizować zamierzony cel i o normalnej porze dotrzeć do noclegu.

Pora ruszać nim się oglądamy przecinamy Autostradę A2 na wys. Wrześni i chwilę potem ciągnąc asfaltami przez pola docieramy do pierwszej Stolicy Polski Gniezna. Planowaliśmy tu obiadować ale jakoś brzuchy jeść nie wołają więc idziemy się trochę po mieście pokręcić i pozwiedzać. Tutejszy PTTK już był zamknięty więc wracamy na Rynek i zaklepujemy sobie nocleg w Biskupinie.

Opuszczamy Gniezno tempo konkretne jak na 4 dzień wojaży z obładowaniem średnia momentami dochodziła do 21 km/h.

Po drodze jeszcze zahaczamy o miejsca zabytkowe na szlaku piastowskim i ok. 21.00 docieramy do Biskupina, gdzie w Przystani Biskupińskiej się zakotwiczamy.

Jutro dzień przerwy na opranie i zwiedzenie pozostałych obiektów na Szlaku Piastowskim. Jak dobrze pójdzie w sobotę dotrzemy nad Morze.

Wyprawa nad morze - dzień trzeci

Poniedziałek, 30 lipca 2012 · Komentarze(0)
Kolejny dzień w trasie jak na razie najkrótszy etap ale z licznymi przygodami. Dziś Antonin - Stawisko.

Z obsuwą czasową ciężko nadrabiać tempo szczególnie, że sprzęt nie chce chodzić za dobrze. Plan minimum to dotrzeć do Ostrowa Wielkopolskiego i tam zrobić porządek ze sprzętem Limita.

Dzień zapowiada się ładnie korzystając z tego, że Limit jeszcze nadrabia braki snu idę się trochę pokręcić po obiekcie porościągać gnaty i wypluskać w ciepłej wodzie zbiornika wodnego na terenie ośrodka. Wstawanie idzie opornie ale się w końcu zbieramy.

Standardowa poranna procedura - futrunek, serwis rowerów (czyszczenie smarowanie plus wymiana kolejnej szprychy), przetasowanie w sakwach i w drogę. Z Antonina wyruszamy o 10:00, procedura zdania domku i oczywiście kolejne pieczątki do kolekcji.

Reklama robi swoje. Spoglądając na nasze kamizeli i załadowane rowery zaczepia nas cyklista chwila rozmowy gdzie to zmierzamy i okazuje się, że Witek jedzie w naszym kierunku do Ostrowa i będzie naszym przewodnikiem. Za dnia zwiedzamy jeszcze Pałac Myśliwski Radziwiłłów w Antoninie i ruszamy na Szlak prowadzeni przez nowo poznaną osobę.

Jadąc dalej w okolicach Stawów rybnych przed Jankowem Przygrodzkim spotykamy kolejnych 2 cyklistów. Okazało się, że są z klubu rowerowego przy PTTK-u z Ostrowa i szykują trasy na ogólnopolską imprezę rowerową w Antoninie. Po wymianie zdań z rowerowym pozdrowieniem jedziemy do Ostrowa szukać serwisu.

Ostrów swoim urokiem sprawił, że zostaliśmy tu trochę dłużej. Witek zaprowadza nas pod jeden z paru serwisów na mieście i chwilowo się żegnamy i tak odsyłani od jednego do drugiego serwisu nic nie załatwiamy. Wreszcie za 4 podejściem znajdujemy ten właściwy ale, że trochę to potrwa - wymiana koła i bagażnika korzystamy z zaproszenia Witka i idziemy zwiedzać miasto przy okazji zakręcić gdzieś na obiadek.

Zmierzamy na rynek śmieszne uczucie 3 dni w trasie a tu na piechotę idziesz, niczym marynarz jak z morza zejdzie na ląd. Jest Witek na początku do PTTK-u Ostrowskiego, gdzie przemiła Pani z racji dużego natłoku informacji uciekło Mi imię opowiada nam co i gdzie warto zobaczyć. Patrzymy na zegarek miło się rozmawia ale czeka nas dalsza droga. Witek zaprowadza nas do Smażalni Ryb. Co z polecenia to z polecenia. Zamawiamy z Adamem porcje Dorsza z dodatkami. Brzuchy pełne teraz to starczy do wieczora, za niedrogie pieniądze smacznie i dobrze się najedliśmy. Czasu mamy jeszcze trochę i ruszamy w miasto, po drodze zwiedzając te atrakcje o których wspominała Pani w Oddziale. Czyste ulice, odnowione kamienice, rewelacyjny rynek. Dochodzi 17:00 trochę oddechu dał nam ten przestój w Ostrowie. Witek odprowadza nas jeszcze do sklepu rowerowego, gdzie czekały na nas nasze sprzęty. Rumak Limita ma nowe kopyto więc już powinno być z górki ale bez szarżowania po terenie, żeby i tego nie zajechać. Opuszczamy Ostrów i ruszamy dalej. Po drodze przerwa na focenie szybowców zakupy na potem no i telekonferencje z Tomkiem jakie mają postępy na trasie i kierujemy się na Pleszew. Na nowych kapciach i gładkich jak stół asfaltach ten odcinek pokonujemy bez problemowo. Tam przerwa na małe co nieco i pytamy garmina co nam zaproponuje za nocleg. Jest opcja agroturystyka w Stawisku, dzwonimy i jest wolne. Przybieramy kurs na mapie tego nie ma więc jedziemy jak nam Garmin zagra. Zatrzymujemy się jeszcze na Starówce w Pleszewie i ruszamy. Już się zaczyna ściemniać kolejny nocleg co dotrzemy po 22:00. Garmin nas prowadzi lasami ciemno jak w d.. :D Ale nasze lampki dają z siebie wszystko i brniemy do noclegu.
Jakby tego było mało przygody się jeszcze nie skończyły. Lecimy przez totalne piaski w pewnych miejscach trzeba było pchać bo o jeździe zapomnij. W końcu koniec tego wariactwa docieramy do celu.
Rozlokowanie się szybki prysznic i spać.
Jutro cel dotrzeć do Biskupina.

Wyprawa nad Bałtyk - dzień drugi

Niedziela, 29 lipca 2012 · Komentarze(3)
Etap drugi z przyczyn technicznych krótszy niż zamierzaliśmy Kluczbork - Antonin.

Dzień się zaczął pochmurno z tendencją dla pogody. Powoli się rozkręcamy poranna porcja kalorii i bierzemy się za pakowanie. Już wiadomo będzie obsuwa w czasie. Serwis rowerów - czyszczenie i smarowanie napędu ale co zrobić z bagażnikiem. Metalo - plastyk czyt. Limit próbował naginać trochę lecz na nic się to zdało bo bagażnik wybredny i jedna ze wspornic nadłamała się więc szukamy skąd i gdzie zaradzić w niedzielę inny bagażnik. Adam ruszył w miasto, a Ja pilnowałem dobytku zastanawiając się co by tu wymodzić. Na pomoc dotarł właściciel obiektu, gdy Limit usilnie szukał sprzedawcy, u nas trwała operacja usztywnienia badziewia. Udało się coś wymodzić. Jak by tego było mało to wracając z miasta Limit oznajmił, że poszła Mu też szprycha, która przysporzyła nam ambarasu. Doprowadzamy rower do stanu używalności, teraz na mnie przypadła rola wiezienia naszego mobilnego awaryjnego lokum co by odciążyć zwichrowany bagażnik i osłabione koło. Fota na odchodne i lecimy. Zamiast o 8:00 ruszamy o 11:30 dopiero. Aura nie chce współpracować jak gdzieś lepszy asfalt to wmordewind był na tyle nie miły i dymał w nas dodatkowo spowalniając nam prędkość.

Wiedzeni w dalszym ciągu przez Garmina, który sprytnie prowadzi nas różnymi bocznymi drogami jedziemy w kierunku Ostrowa Wielkopolskiego, co w ciągu dnia i przygód zmieniło nasze plany i wiedzieliśmy, że dziś będzie ciężko tam dotrzeć. Wiatr na twarz, bijące koło nie było łatwo. Mknąć między łąkami, wsiami, polami, lasami mimo tego jedziemy dalej. W oddali widać front nadchodzi co nie wróży nic dobrego. Na odcinkach gdzie się dało rozkręcaliśmy nasze ciężarówki nawet do 40. Uciekając przed chmurą docieramy do Komorzna robiąc przystanek na drugie śniadanie, robimy zakupy ledwo się pod parasole schowaliśmy, a tu jak nie lunie to ponad półgodziny przestoju znów nam wypadło. Dobrze, że ta chmura gdzieś w polach nas nie złapała. Jak już woda z drogi lekko spłynęła, nadrabiając stracony czas nie marudząc brnęliśmy dalej. W Ignacówce wjeżdżamy w już 3 województwo przed nami dwa dni drogi w Wielkopolsce. Trasa mija dość spokojnie nie gonimy tempa no może czasami z przerwami na drobne majstrowanie przy kole i foceniu krajobrazów, okolicznych budynków sakralnych i nie tylko.

Przed Marcinkami, gdzie robiliśmy zakupy na wieczorny futrunek ekstra premia górska dała popalić. Już wiemy, że nie da rady osiągnąć Ostrowa, a początkowo nawet Pleszewa i brniemy do Dębnicy, gdzie kończył się 3 odcinek dzisiejszego etapu. Za Kobylą Górą znów zanosi się na konkretny deszcz. Twardo jedziemy w kierunku chmury prowadzeni przez wiadomo kogo. Daleko nie udała się ta szarża parę kilometrów od miasta burza nas dopada w ostatniej chwili schowaliśmy się pod wiatą przystankową.

W Dębnicy okazuje się, że z noclegu nici więc dzięki Garminowi i potwierdzeniu przez miejscową aktywnie spędzającą czas z kijami Panią trafiamy do Antonina, gdzie dzisiejsze zmagania zakończamy.

Dzień pod znakiem bagażnika i szczęścia lub dobrych układów z Górą. Minimalny cel trzy cyfrowy dystans zrobiony. Jutrzejszy cel Biskupin czy dojedziemy dzień wstanie to się zobaczy.

Wyprawa nad Bałtyk - dzień pierwszy

Sobota, 28 lipca 2012 · Komentarze(0)
Etap 1: Sosnowiec - Kluczbork
Nadszedł wreszcie ten dzień kiedy to po raz pierwszy to co wcześniej zaplanowałem (plany wakacyjne) realizuję.
Ostatnie pierdoły wrzucam do sakw i w drogę ku nowej przygodzie w nieznane.
Pobudka przed 6:00 co by się rozkręcić i niczego nie zapomnieć. Już czas dopinam sakwy do roweru - jakie to duże i tyle km z nimi przejechać :D, śpiwór, karimata i w drogę do Czeladzi na spotkanie z Limitem skąd wspólnie ruszymy.
Na Rynek jadę z tatą, który mnie eskortuje, nie wiem jak to się stało ale na Starówkę docieramy po raz pierwszy jednocześnie. Foto dla potomnych i ruszamy. Jak na debiut z sakwami to nawet spoko się jedzie.

Do Wojkowic jeszcze jedziemy z tatą, tam się żegnamy i lecimy dalej. Pogoda super ciepło mięśnia rozgrzane i się fajnie jedzie. Trochę znanymi mi i trochę innymi drogami prowadzeni przez Garmina brniemy do pierwszego postoju, który wypadł przed Boruszowicami. Drugie śniadanko i trzeba się zbierać szkoda dnia. Zakręcamy jeszcze pod starą papiernię zrobić trochę zdjęć przy lepszej pogodzie i kierujemy się na Tarnowskie Góry, które sprawnie bokiem omijamy.

Jadąc dalej, dając sobie zmiany docieramy do Krupskiego Młyna, tutaj upał niemiłosierny przerwa na ochłodę w postaci Big Milka. Tak się zastanawiam dziwna ta klątwa Limita nawet jeśli on nie wygra, a inna osoba przebywająca z nim to coś niedobrego wisi w powietrzu. Smigając od Młyna większość drogi lasami z prędkością dochodzącą do 30km/h co z tonażem na zadzie i nierównym trenie nie jest łatwe gnaliśmy już do Dobrodzienia, na futrunek obiadowy. Zajeżdżamy na starówkę, a miasteczko jak opuszczone ludzi jak na lekarstwo - kręcimy się tu i tam knajpy nie ma by coś przekąsić, a przy tym rower bezpiecznie zostawić.
Wreszcie wpadamy na pomysł co by Garmina zapytać - on niczym wujek Google zaprowadził nas do restauracji, gdzie za nie drogie many najedliśmy się do syta. Godzinna sjesta i już prosto do mety dzisiejszego dnia. Na 15 km przed finiszem klątwa zaczęła działać zdeformował się bagażnik Limita i mieliśmy dość sporą obsuwę w czasie. Jakoś udało się trochę doprowadzić do stanu używalności i bez gonitwy docieramy do Kluczborka. Zakupy w Kaufie kręcimy się po starym mieście wieczór się zbliża, pora kwatery szukać, dzwonimy po ofertach z banerów ale jak na złość albo brak miejsc albo za daleko. Kolejny raz po rozum do głowy Garmin ratuj i tak doprowadza nas do skromnej posesji na peryferiach miasta. Się nam trafiło za 70 zeta mieliśmy całą chatę dla siebie.

Co jutro dzień się obudzi będzie wiadomo - jedyne co pewne za szybko stąd się nie wyrwiemy bo trzeba zabezpieczyć bagażnik.

Plan na dziś wykonany w 100% Pogoda na 5 no i średnia na takim dystansie zadowalająca szkoda tylko, że ten bagażnik się popsuł.
Mapa u Limita pod opisem z dzisiejszego etapu

Zwarci i gotowi do swojej życiowej przygody