Wyprawa nad Bałtyk - dzień pierwszy
Sobota, 28 lipca 2012
· Komentarze(0)
Kategoria wyprawy rowerowe
Etap 1: Sosnowiec - Kluczbork
Nadszedł wreszcie ten dzień kiedy to po raz pierwszy to co wcześniej zaplanowałem (plany wakacyjne) realizuję.
Ostatnie pierdoły wrzucam do sakw i w drogę ku nowej przygodzie w nieznane.
Pobudka przed 6:00 co by się rozkręcić i niczego nie zapomnieć. Już czas dopinam sakwy do roweru - jakie to duże i tyle km z nimi przejechać :D, śpiwór, karimata i w drogę do Czeladzi na spotkanie z Limitem skąd wspólnie ruszymy.
Na Rynek jadę z tatą, który mnie eskortuje, nie wiem jak to się stało ale na Starówkę docieramy po raz pierwszy jednocześnie. Foto dla potomnych i ruszamy. Jak na debiut z sakwami to nawet spoko się jedzie.
Do Wojkowic jeszcze jedziemy z tatą, tam się żegnamy i lecimy dalej. Pogoda super ciepło mięśnia rozgrzane i się fajnie jedzie. Trochę znanymi mi i trochę innymi drogami prowadzeni przez Garmina brniemy do pierwszego postoju, który wypadł przed Boruszowicami. Drugie śniadanko i trzeba się zbierać szkoda dnia. Zakręcamy jeszcze pod starą papiernię zrobić trochę zdjęć przy lepszej pogodzie i kierujemy się na Tarnowskie Góry, które sprawnie bokiem omijamy.
Jadąc dalej, dając sobie zmiany docieramy do Krupskiego Młyna, tutaj upał niemiłosierny przerwa na ochłodę w postaci Big Milka. Tak się zastanawiam dziwna ta klątwa Limita nawet jeśli on nie wygra, a inna osoba przebywająca z nim to coś niedobrego wisi w powietrzu. Smigając od Młyna większość drogi lasami z prędkością dochodzącą do 30km/h co z tonażem na zadzie i nierównym trenie nie jest łatwe gnaliśmy już do Dobrodzienia, na futrunek obiadowy. Zajeżdżamy na starówkę, a miasteczko jak opuszczone ludzi jak na lekarstwo - kręcimy się tu i tam knajpy nie ma by coś przekąsić, a przy tym rower bezpiecznie zostawić.
Wreszcie wpadamy na pomysł co by Garmina zapytać - on niczym wujek Google zaprowadził nas do restauracji, gdzie za nie drogie many najedliśmy się do syta. Godzinna sjesta i już prosto do mety dzisiejszego dnia. Na 15 km przed finiszem klątwa zaczęła działać zdeformował się bagażnik Limita i mieliśmy dość sporą obsuwę w czasie. Jakoś udało się trochę doprowadzić do stanu używalności i bez gonitwy docieramy do Kluczborka. Zakupy w Kaufie kręcimy się po starym mieście wieczór się zbliża, pora kwatery szukać, dzwonimy po ofertach z banerów ale jak na złość albo brak miejsc albo za daleko. Kolejny raz po rozum do głowy Garmin ratuj i tak doprowadza nas do skromnej posesji na peryferiach miasta. Się nam trafiło za 70 zeta mieliśmy całą chatę dla siebie.
Co jutro dzień się obudzi będzie wiadomo - jedyne co pewne za szybko stąd się nie wyrwiemy bo trzeba zabezpieczyć bagażnik.
Plan na dziś wykonany w 100% Pogoda na 5 no i średnia na takim dystansie zadowalająca szkoda tylko, że ten bagażnik się popsuł.
Mapa u Limita pod opisem z dzisiejszego etapu
Zwarci i gotowi do swojej życiowej przygody
Nadszedł wreszcie ten dzień kiedy to po raz pierwszy to co wcześniej zaplanowałem (plany wakacyjne) realizuję.
Ostatnie pierdoły wrzucam do sakw i w drogę ku nowej przygodzie w nieznane.
Pobudka przed 6:00 co by się rozkręcić i niczego nie zapomnieć. Już czas dopinam sakwy do roweru - jakie to duże i tyle km z nimi przejechać :D, śpiwór, karimata i w drogę do Czeladzi na spotkanie z Limitem skąd wspólnie ruszymy.
Na Rynek jadę z tatą, który mnie eskortuje, nie wiem jak to się stało ale na Starówkę docieramy po raz pierwszy jednocześnie. Foto dla potomnych i ruszamy. Jak na debiut z sakwami to nawet spoko się jedzie.
Do Wojkowic jeszcze jedziemy z tatą, tam się żegnamy i lecimy dalej. Pogoda super ciepło mięśnia rozgrzane i się fajnie jedzie. Trochę znanymi mi i trochę innymi drogami prowadzeni przez Garmina brniemy do pierwszego postoju, który wypadł przed Boruszowicami. Drugie śniadanko i trzeba się zbierać szkoda dnia. Zakręcamy jeszcze pod starą papiernię zrobić trochę zdjęć przy lepszej pogodzie i kierujemy się na Tarnowskie Góry, które sprawnie bokiem omijamy.
Jadąc dalej, dając sobie zmiany docieramy do Krupskiego Młyna, tutaj upał niemiłosierny przerwa na ochłodę w postaci Big Milka. Tak się zastanawiam dziwna ta klątwa Limita nawet jeśli on nie wygra, a inna osoba przebywająca z nim to coś niedobrego wisi w powietrzu. Smigając od Młyna większość drogi lasami z prędkością dochodzącą do 30km/h co z tonażem na zadzie i nierównym trenie nie jest łatwe gnaliśmy już do Dobrodzienia, na futrunek obiadowy. Zajeżdżamy na starówkę, a miasteczko jak opuszczone ludzi jak na lekarstwo - kręcimy się tu i tam knajpy nie ma by coś przekąsić, a przy tym rower bezpiecznie zostawić.
Wreszcie wpadamy na pomysł co by Garmina zapytać - on niczym wujek Google zaprowadził nas do restauracji, gdzie za nie drogie many najedliśmy się do syta. Godzinna sjesta i już prosto do mety dzisiejszego dnia. Na 15 km przed finiszem klątwa zaczęła działać zdeformował się bagażnik Limita i mieliśmy dość sporą obsuwę w czasie. Jakoś udało się trochę doprowadzić do stanu używalności i bez gonitwy docieramy do Kluczborka. Zakupy w Kaufie kręcimy się po starym mieście wieczór się zbliża, pora kwatery szukać, dzwonimy po ofertach z banerów ale jak na złość albo brak miejsc albo za daleko. Kolejny raz po rozum do głowy Garmin ratuj i tak doprowadza nas do skromnej posesji na peryferiach miasta. Się nam trafiło za 70 zeta mieliśmy całą chatę dla siebie.
Co jutro dzień się obudzi będzie wiadomo - jedyne co pewne za szybko stąd się nie wyrwiemy bo trzeba zabezpieczyć bagażnik.
Plan na dziś wykonany w 100% Pogoda na 5 no i średnia na takim dystansie zadowalająca szkoda tylko, że ten bagażnik się popsuł.
Mapa u Limita pod opisem z dzisiejszego etapu
Zwarci i gotowi do swojej życiowej przygody