Wtorek taki dusznawy, wszystkie pogodynki zapowiadają możliwość przejściowych intensywnych opadów deszczu, na ICM-ie również możliwy większy opad konwekcyjny. Znaczy pora się schłodzić deszczem po wczorajszym upalnym dniu.
Jak już się wygramoliłem z betów, po 11:00 spokojnym tempem +20 km/h, kręcę na firmę dowiedzieć się jak wypada grafik na drugą część miesiąca. Długo tam nie zabawiam i jak wybiło południe ruszam przed siebie podgonić trochę kilometrów.
Azymut P3. Z Morawy na Dąbrówkę, gdzie odbijam na drogę prowadzącą do Czeladzi. Sprawnie bez żadnych świateł i znikomym ruchu tam się przedostaję. Chwila przerwy na Rynku, gdzie dostrzegam nadchodzącą od Katowic w moim kierunku dość obszerną chmurę deszczową. Nie zrażony tym faktem mykam dalej na Dorotkę, skąd zjazd na Gródków i na światłach koło Lwa, przebijam się na Łagiszę.
Chmura jakoś dziwie krąży. Chyba będę jednak suchy. Z Łagiszy już prosto na Zieloną i ścieżką pod Molo. Łączność z Magdą, gdzie to się włóczy. Dogadawszy szczegóły spotkania, rundka po bieżni pochłaniając trochę czasu i zmierzam na Aleje na spotkanie.
Docierając bliżej miejsca zbiorczego zauważam, że tu padało, a na bieżni skończyło się na paru kroplach i wietrze i chmura mnie ominęła. Trochę pogaduch, mykam na jakiś obiad i po 16:00 powrót na Aleje po Magdę i wspólnie ruszamy do Waldka na działkę wspomóc go przy zbieraniu Wiśni. Przy okazji zabieram prezent urodzinowy, który nie miałem możliwości odebrać w zeszły weekend. Na działce trochę pokropiło zraszając ogródek. Obgadawszy szczegóły wycieczki do Częstochowy opuszczamy działkę i wracamy na Zagórze rozładować sakwy.
Już bez zaopatrzenia odwożę towarzyszkę na Dąbrowę i wracam na mieszkanie. Na zakończenie dzisiejszej jazdy przy EXPO na światłach dogania mnie Krzychu, który się wybrał na nocny trip po okolicy. Wspólnie, żwawym tempem kręcimy na Mec, skąd się nawracam na kwaterę spotkać się z właścicielem mieszkania. Gdyby nie to pewnie bym jeszcze po nocy pokręcił i dociągnął do setki.
A wniosek co do wpisu, gdzie nie bylem nie padało, gdzie nie zadzwoniłem, każdy mówi u niego pada na rower nie idzie. :d.
Na dzisiejszy poniedziałkowy dzionek zakładam trip na Węgierską Górkę odwiedzić brata na obozie, ale dziś zaplanowaną mieli jakąś wycieczkę to odpuściłem. By nie stracić dogodnego dnia do jazdy wczoraj zdzwaniam się z Limitem, że wyjadę na przeciw jak będzie wracał z Dęblina. Rano jeszcze potwierdza trasę jaką będzie jechał.
Ogarniam się pakowanie i praktycznie w samo południe przybieram kurs na Pilicę. Zapuszczam nutę i w drogę. Na Zielonej fali przecinam Dąbrowę, zwrot na Tworzeń i próba łącznościowa z Kosmą, niestety ma inne plany, mijam KOSMOdom i tnę dalej na Niegowonice, gdzie zmówiłem się z Magdą na wspólny trip. Już w duecie podjazd na Kromołowiec i heja na Ogrodzieniec.
W Ogrodzieńcu pitstop i wymiana serwisowa dętki w biku Magdy. Awaria naprawiona, nie ma co lecim dalej, Podzamcze przelatujemy i jednym haustem do Pilicy. Pani korzysta z usług fryzjerskich, a ja w między czasie relaksuję się w oczekiwaniu na Limita. Mamy jeszcze czasu, hyc po lodzie i kręcimy nad wodę, gdzie sędzamy resztę czasu w oczekiwaniu na dalekodystansowca.
Ekipa się powiększa, wszyscy w komplecie zasiadamy na Pizzę. Posileni w tył zwrot i kierunek dom.
Na rozgrzewkę podjazd potem drugi, następny w Podzamczu, nawet jakoś się je sprawnie pokonało. Następnie zjazd do Rokitna i do Łaz przejąć koleżankę Anetę. W czwórkę przez Chruszczobród i Wojkowice docieramy na P4. Na Ratanicach dołącza Patyk. Po Radlerku i przenosimy się do zółwia. Na Mariankach odbija Limit do siebie, a wesoła kompania na P3, gdzie pod molo spotykamy Domina, który potem dołącza do nas i razem na zakończenie tego upalnego dnia degustujemy trunki wznosząc toast za dzisijsego solenizanta.
Dzień spędzony odpowiednio, żeby nie pzeciągać bo jutro niektórzy jednak robią - mi akurat wolne wypadło, trochę odprowadzania i każdy w swoją stronę.
Dziś przy niedzieli pobudka nieco wcześniej niż wczoraj, gdyż ponieważ jak Bóg przykazał na 7:00 spełnić chrześcijański obowiązek i uczestniczyć we mszy. Powrót z kościoła, przebierka i do pracy rodacy. Zdecydowanie cieplej jak wczoraj.
Trasa bezproblemowa miała być spokojnym tempem, dlatego wariant przez miasto ale mimo to i tak ukręcona średnia pow. 20 km/h i na Rawie znów 10 minut na oddech przed dniówką rozkładając się na ławce.
Co wieczór przyniesie się zobaczy.
EDIT: Powtórka z rozrywki, czyli edycja klubowej strony ciąg dalszy i długie godziny pracy znikały między palcami. Przez połowę dniówki łączność z Klientem w celu doboru odpowiedniego produktu i możliwości przetestowania. Wszystko pięknie tyle, że miał do mnie ponad 200 km i postanowił przyjechać na salon osobiście wybrać odpowiedni dla siebie model.
Normalnie byłby o czasie, a tu korki, a tu ulewa przez duże U i wszystko się przeciąga. Czekam do zamknięcia galerii, a jego jeszcze nie ma. I tak mi nie zależało na wszcześniejszym wyjściu bo i tak leje. 19:00 wybiła, zamykam kasę i rozmyślam, gdzie go przyjąć, padło na to że zaprosiłem go na Bazę. Nim się przebrałem deszcz ustaje. Mimo to przygotowany na deszczowy powrót - deszczówka i sandały. Problem mokrego obuwia zażegnany. Wyjazd z salonu i próba przedostania się na drugą stronę 86. Pod mostem więcej wody jak w zeszłą niedzielę. Korzystam z wyższego chodnika to i na tym poziomie miejsami jechałem po wodzie, potem pod górę już tylko zabawa w amfibię i na przełaj przez wodę brodząc już w najgłębszym miejscu całą korbą w wodzie.
Sandały się przydały. Dalej kurs przez Dąbrówkę, gdzie wpadam znów w big kałużę na Morawę. Jestem chwilę przed klientem, jest i on. Na prezentacji schodzi prawie, że godzina. Ugadani do szczegółów się rozchodzimy.
W międzyczasie dzwoni Waldi, że wrócili już z gór, są na Modrzejowskiej i zapraszają na urodzinową - dość spontaniczną pizzę zamiast torta dla Rysia. Zgaduujemy się co do miejsca i przybieram kurs na Oddział. Zostawiam bika i z buta do Pizzerii.
Posileni idziemy się odprowadzać na patelnię, piechurzy czekają na transport do domu, a ja do Oddziału po swój transport. Wracam, a oni jeszcze siedzą to czekam jeszcze z nimi. Transport dotarł i każdy w swoją stronę.
Kontakt z mamą jak tam idzie powrót pociągiem z węgierskiej górki. Jeszcze im trochę zejdzie to nie czekam i jadę zawieść sakwę co by jeszcze po nocy pośmigać po mieście wypatrując Matuli. Jest i autobus w który się przesiedli dopadam go na Pekinie i choluję się za nim na Mec po czym już z buta spacerkiem z Mecu toważyszę w drodze pod dom.
Co jutro, miała być Węgierska na rowerze, ale chyba będzie Pilica i wyjazd na przeciw Limitowi.
Jak na sobotę pobudka bezproblemowo o 7:00 ogarniam się i po 9:15 ruszam dziś na Rawę. Po przesmarowaniu nic już nie stuka, chrzęści oprócz szumu opon - zupełnie inna jazda.
Przy sobocie padło, że trasa przebiegała krajówkami 94 i 86. Pod Galerią jestem ze sporym zapasem czasu do otwarcia to rozkładam się na ławce i korzystam z uroków słonecznej aury.
W pracy spokój więc przez większość dniówki zleciała na aktualizacji klubowej strony. Wreszcie wyczekiwana godzina 20:00 zamykam warsztat. Na dworze pochmurno i dusznawo, całe szczęście z tych chmur deszczu nie było. Propozycja była zajrzeć do kota, ale jakoś mnie nosiło i wybrałem wariant objazd.
Objazd tylko hmm, jaki Czeladź, Będzin było ostatnio to stwierdzam jadę przed siebie, i tak podążając za kołem bocznymi uliczkami trafiam na tablicę 79 Jaworzno :). No to punkt zwrotny wybrany. Trzymając się owej drogi przemierzam kolejne kilometry mijając Mysłowice, gdzie na Bończyku jakiś ciul podnosi mi ciśnienie (ja z góry 50, on z dołu na podwójnej ciągłej wyprzedza zaraz za rondem przy BP) na centymetry się wymijamy oczywiście burak został solidnie otrąbiony przez innych użytkowników zdarzenia. Żeby było ciekawie za mną leciał autobus z prawej wyskoki krawężnik więc ze mną mogło by być niemiło jakbym w kleszcze wpadł. Daje miejsce do wyprzedzenia i przyklejam się za jaworznickim autobusem, za którym to docieram prawie pod Fashion House. Potem już samemu zwrot na Łubowiec i Osiedle Stałe. Osiedle przejechane i zmiana na Azymut Góra Piachu. Kolejny zwrot i zjazd do Maczek, szarówka się zrobiła pitstop na montaż oświetlenia i dalej heja na Ostrowy i Kazimierz. Przed Staszicem przecinam 94 by dostać się na ul. Tysiąclecia w Dąbrowie, skąd trip na P3 przejazd ścieżką wzdłuż plaży, zwrot na Zieloną, aby na dłużej zasiąść w Parku Hallera na plenerowym letnim kinie. Dziś w programie "Kwartet" leci. Spóźniam się na początek filmu, ale za to dotrwałem do końca.
Nieznany tytuł dla mnie, ale ogólnie film wywarł pozytywne wrażenie. Litery końcowe rozglądam się czy czasem, gdzieś znajomków nie ma. Po ciemku, każdy podobny ale bez efektów, nawijka i kręcę na kwaterę. Kino było, więc na dobranoc trochę sportu czyli Mundial dzień kolejny i końcówka meczu Holandia - Kostaryka.
Dziś kolejny chilloutowy dzionek. Odsypiam do 10:00 nocne manewry po czym ruszam na rodzinną kwaterę podziałać przy papierologii. Po obiedzie znów na garaż zrobić poprawki z napędem. Regulacja na śrubkach przedniej przerzutki i podmiana dolnego kółeczka na wózku tylnej przerzutki zaradziły problemowi.
Powrót na kwaterę zmienić odzienie i pod wieczór rundka kontrolna po Dąbrowie czyli Molo na P3. Już mam robić pętlę po bieżni, a tu dostrzegam nieformalne spotkanie braci z szyderczej Loży w osobach Frey-a i Domina, do kompletu Włodek z Ghostów. Dołączam do tej elitarnej grupy i czynimy to co najlepiej nam wychodzi czyli błogie szyderstwo wszystkich i wszystkiego.
Wreszcie przyszła pora się rozejść każdy w swoją stronę, a ja realizuję plan czyli żwawszym tempem dwie pętle po bieżni, nawrót na Zieloną i powrót na Zagórze i w kimę bo jutro zaś robota.
Dzień poświęcony na wybyczenie się i przesmarowanie roweru.
Bez mała do południa trzymam się twardo poduszki, ale zaczyna mnie powoli nosić i stawiam się do pionu. Kolejne godziny to ogarnięcie mieszkania i upitraszenie jakieś strawy padło na spagetti. Deficyt garnków sprawia, że podążyłem do rodziców u nich w kuchni coś podziałać.
Posilony po 16:00 zbieram Meridiana i kierunek warsztat podziałać cosik przy nim. Dwie godzinki zabawy z prostowaniem paru ogniw co to mi się wczoraj pokrzywiły plus przesmarowanie łożysk w piastach i sterach i na zakończenie regulacja przerzutek i wymiana kółeczek w wózku Accery.
Ogarniwszy wszystko powrót na kwaterę obmyć się ze smarów i rundka na DG zobaczyć jak się to wszystko sprawuje.
Próba testów prawie, że pomyślna. Jutro do poprawk pogrzebać przy naciągu przerzutek bo jeszcze jest coś nie tak, a na po niedzieli wyjazdy się szykują i wsio musi chulać jak należy. Poniedziałek jak wypali cel Węgierska Górka odwiedzić brata w trakcie obozu językowego, a sobota Częstochowa i Ogólnopolska Pielgrzymka Rowerowa na Jasną Górę.
Dziś dla odmiany dojazd na Nowy Roździeń wersją przez miasto i wyszło mi to na dobre.
Start 9:15. Trasa kawałek na 94, Auchan, Północna, Chemiczna, ścieżka wzdłuż Będzińskiej, Staropogońska, Hallera, Kresowa, Borki.
Na koniec dniówki zapowiadają deszcze mam nadzieję, że jednak się mylą.
Edit: Dniówka 10 godzinna nawet szybko leciała, nawet udało się jakiś obrót zrobić. Bliżej zamknięcia jakieś fatum najpierw nata brakło, ale udało się w końcu problem zaradzić, ICM-owskie wykresy też się poprawiły i zielony kolor znikł uf powrót na sucho. Wybija 19:00 zamykamy warsztat i idę koleżankę ze zmiany odprowadzić na busa po czym próba zapięcia się w tunel za osiemsetą, a tu psikus. Najpierw blokuje się łańcuch na przedniej przerzutce, dziwne wszystko przesmarowane, a jednak, po czym na dokładkę wyskakuje franaca z wózka tylnej przerzutki blokują mnie i musiałem awaryjnie zbiegać na pobocze zaradzić problemowi. Uwalony smarem jakoś bez kluczy wkładam na miejsce. Ruszam dalej wrzucając duży blat czuję, że znów jest coś nie tak jakoś dziwnie to pracuje. Dociągam pod egzotarium i na bok oszacować problem. Diagnoza pokrzywiony łańcuch na 3 ogniwach, jechać się da ale bez maksymalnych obrotów. Zawijam po drodze do biura obmyć ręce z nadmiaru brudu po czym dalej spokojnie w kierunku domu.
Jutro wolne to zakręcę na warsztat spróbować naprawić wadę napędu.
Nowy miesiąc i dobra karma się skończyła. Pół czerwca jazda z wiatrem, a tu lipiec się zaczął i powrót do standardów czyli zawsze rowerzyście wiatr w oczy. Generalnie większość trasy zmagania z wmordewindem.
Nowy miesiąc to i nowy grafik skończyły się dalsze wyjazdy targowe to oddelegowany na min. dwa tygodnie na salony. Co za tym idzie do pracy dopiero na 10:00 i można było sobie dłużej pospać.
Pobudka przez 9:00 spoglądam z balkonu nie pada jest dobrze choć chłodnawo. Decyzja jedziem bikem. Ogarniam się trochę i do garażu bo sprzęt, który wczoraj późnym wieczorem doprowadzałem do porządku po dwóch ulewnych powrotach do domu.
Wyjazd 9:15 i od razu opornie. Nie pakuję się na centrum tylko kurs na trasę z objazdem przez Akademiki i po półgodzinnej mordędze docieram na Nowy Roździeń. Jutro chyba jednak wybiorę wariant przez Borki bo dziś napatoczyło się kilku wyprzedzających na gazetę co mnie dość zirytowało.
Tuż przez końcem dniówki na salonie cosik z nieba zaczęło padać już myślałem że znów na sucho nie wrócę.
Całe szczeście wybiła 19:00 i deszcz odpuścił. Powrót dość spokojnym tempem jadąc przez Szopki i centrum Sosnowca.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym