DPND - znów dużo wody
Niedziela, 6 lipca 2014
· Komentarze(0)
Kategoria praca
Dziś przy niedzieli pobudka nieco wcześniej niż wczoraj, gdyż ponieważ jak Bóg przykazał na 7:00 spełnić chrześcijański obowiązek i uczestniczyć we mszy. Powrót z kościoła, przebierka i do pracy rodacy. Zdecydowanie cieplej jak wczoraj.
Trasa bezproblemowa miała być spokojnym tempem, dlatego wariant przez miasto ale mimo to i tak ukręcona średnia pow. 20 km/h i na Rawie znów 10 minut na oddech przed dniówką rozkładając się na ławce.
Co wieczór przyniesie się zobaczy.
EDIT:
Powtórka z rozrywki, czyli edycja klubowej strony ciąg dalszy i długie godziny pracy znikały między palcami.
Przez połowę dniówki łączność z Klientem w celu doboru odpowiedniego produktu i możliwości przetestowania. Wszystko pięknie tyle, że miał do mnie ponad 200 km i postanowił przyjechać na salon osobiście wybrać odpowiedni dla siebie model.
Normalnie byłby o czasie, a tu korki, a tu ulewa przez duże U i wszystko się przeciąga. Czekam do zamknięcia galerii, a jego jeszcze nie ma. I tak mi nie zależało na wszcześniejszym wyjściu bo i tak leje. 19:00 wybiła, zamykam kasę i rozmyślam, gdzie go przyjąć, padło na to że zaprosiłem go na Bazę. Nim się przebrałem deszcz ustaje. Mimo to przygotowany na deszczowy powrót - deszczówka i sandały. Problem mokrego obuwia zażegnany. Wyjazd z salonu i próba przedostania się na drugą stronę 86. Pod mostem więcej wody jak w zeszłą niedzielę. Korzystam z wyższego chodnika to i na tym poziomie miejsami jechałem po wodzie, potem pod górę już tylko zabawa w amfibię i na przełaj przez wodę brodząc już w najgłębszym miejscu całą korbą w wodzie.
Sandały się przydały. Dalej kurs przez Dąbrówkę, gdzie wpadam znów w big kałużę na Morawę. Jestem chwilę przed klientem, jest i on. Na prezentacji schodzi prawie, że godzina. Ugadani do szczegółów się rozchodzimy.
W międzyczasie dzwoni Waldi, że wrócili już z gór, są na Modrzejowskiej i zapraszają na urodzinową - dość spontaniczną pizzę zamiast torta dla Rysia. Zgaduujemy się co do miejsca i przybieram kurs na Oddział. Zostawiam bika i z buta do Pizzerii.
Posileni idziemy się odprowadzać na patelnię, piechurzy czekają na transport do domu, a ja do Oddziału po swój transport. Wracam, a oni jeszcze siedzą to czekam jeszcze z nimi. Transport dotarł i każdy w swoją stronę.
Kontakt z mamą jak tam idzie powrót pociągiem z węgierskiej górki. Jeszcze im trochę zejdzie to nie czekam i jadę zawieść sakwę co by jeszcze po nocy pośmigać po mieście wypatrując Matuli. Jest i autobus w który się przesiedli dopadam go na Pekinie i choluję się za nim na Mec po czym już z buta spacerkiem z Mecu toważyszę w drodze pod dom.
Co jutro, miała być Węgierska na rowerze, ale chyba będzie Pilica i wyjazd na przeciw Limitowi.
Trasa bezproblemowa miała być spokojnym tempem, dlatego wariant przez miasto ale mimo to i tak ukręcona średnia pow. 20 km/h i na Rawie znów 10 minut na oddech przed dniówką rozkładając się na ławce.
Co wieczór przyniesie się zobaczy.
EDIT:
Powtórka z rozrywki, czyli edycja klubowej strony ciąg dalszy i długie godziny pracy znikały między palcami.
Przez połowę dniówki łączność z Klientem w celu doboru odpowiedniego produktu i możliwości przetestowania. Wszystko pięknie tyle, że miał do mnie ponad 200 km i postanowił przyjechać na salon osobiście wybrać odpowiedni dla siebie model.
Normalnie byłby o czasie, a tu korki, a tu ulewa przez duże U i wszystko się przeciąga. Czekam do zamknięcia galerii, a jego jeszcze nie ma. I tak mi nie zależało na wszcześniejszym wyjściu bo i tak leje. 19:00 wybiła, zamykam kasę i rozmyślam, gdzie go przyjąć, padło na to że zaprosiłem go na Bazę. Nim się przebrałem deszcz ustaje. Mimo to przygotowany na deszczowy powrót - deszczówka i sandały. Problem mokrego obuwia zażegnany. Wyjazd z salonu i próba przedostania się na drugą stronę 86. Pod mostem więcej wody jak w zeszłą niedzielę. Korzystam z wyższego chodnika to i na tym poziomie miejsami jechałem po wodzie, potem pod górę już tylko zabawa w amfibię i na przełaj przez wodę brodząc już w najgłębszym miejscu całą korbą w wodzie.
Sandały się przydały. Dalej kurs przez Dąbrówkę, gdzie wpadam znów w big kałużę na Morawę. Jestem chwilę przed klientem, jest i on. Na prezentacji schodzi prawie, że godzina. Ugadani do szczegółów się rozchodzimy.
W międzyczasie dzwoni Waldi, że wrócili już z gór, są na Modrzejowskiej i zapraszają na urodzinową - dość spontaniczną pizzę zamiast torta dla Rysia. Zgaduujemy się co do miejsca i przybieram kurs na Oddział. Zostawiam bika i z buta do Pizzerii.
Posileni idziemy się odprowadzać na patelnię, piechurzy czekają na transport do domu, a ja do Oddziału po swój transport. Wracam, a oni jeszcze siedzą to czekam jeszcze z nimi. Transport dotarł i każdy w swoją stronę.
Kontakt z mamą jak tam idzie powrót pociągiem z węgierskiej górki. Jeszcze im trochę zejdzie to nie czekam i jadę zawieść sakwę co by jeszcze po nocy pośmigać po mieście wypatrując Matuli. Jest i autobus w który się przesiedli dopadam go na Pekinie i choluję się za nim na Mec po czym już z buta spacerkiem z Mecu toważyszę w drodze pod dom.
Co jutro, miała być Węgierska na rowerze, ale chyba będzie Pilica i wyjazd na przeciw Limitowi.