Przyszła pora, aby rozkręcić wreszcie ten rok. Zbierałem się, zbierałem, aż się udało. A to zdrowie, a to pogoda i inne obowiązki. Nie szło się zebrać, aby trochę pokręcić w otoczeniu białego puchu. Dziś jakiś lepszy biorytm i się skusiłem na małą rundkę. Na rozruch wpadam na asfalt i kręcę do Dąbrowy. Od Redenu spory ruch i odbijam na chodnik i nim - w sumie to ciąg pieszo rowerowy kręcę na Gołonóg. Za Wzgórzem Gołonowskim odbijam w kierunku Łęknic zerknąć jak idzie budowa nowego Salonu Pro-Wellness. Widać praca wre. Dalej za drogą na P3. Rundka wokół zbiornika. Byli tacy co wybrali wariant na przestrzał, ale głównie tuptusie. Następnie Park Zielona i powrót na Zagórze przez Dworzec w Centrum DG i Park Hallera.
Nie wiem czy wina już średnio sprawnego roweru, aury czy wieku, ale jakoś nie czuję parcia kręcenia zimą. W zamian tuptusiowanie na dalsze dystanse, basenik. Byle na d... nie siedzieć.
Dziś miałem kilka sprawunków do załatwienia, z czego najważniejszym było przeprowadzenie kolejnych wyborów w strukturach CYKLOZY. W sumie pogoda taka, że do końca nie wiedziałem co wybrać jako środek transportu. Pierwsze w programie dnia miałem wizytę w osiedlowej Przychodni, gdzie miałem oddać nieco krwi na badania. Że mi się nie chciało na Mec z buta iść tudzież podjeżdżać busem, to wskoczyłem na Meridiana i nim się przedostałem do Sante. Po powrocie w końcu wrzucam w siebie jakiesik śniadanko. Posilony kręcę na Morawę podrzucić księgowej jeden dokument do wysłania. Śnieżek sobie prószy, ale warunki do jazdy nie są tragiczne i jedzie się całkiem przyjemnie. Do zebrania mam jeszcze sporo czasu, więc jakoś dziwnie załącza mi się szwędacz i czynię sobie małe zagięcie. Z Morawy na Hubertusy, aby wskoczyć na chwilę na czerwony, z którego przeskoczę na zielony. Podążając szlakiem kręcę na Upadową, gdzie przedzieram się przez mały przepust pod torami i wylatuję na Browarze. Potem przez Galot na Porąbkę i dalej na Kazimierz. Podążając asfaltem kręcę przez Szałasowiznę, na Strzemieszyce i dalej na Laski. Następnie Gołonóg i zwrot na Zagórze.
W domku wrzucam w siebie obiad i chwilę po 14:00 udaję się do Centrum na Dęblińską. Do tego momentu praktycznie było idealnie. W rejonie ronda Gierka, nagle rower staje mi okoniem. WTF. Oglądam co się dzieje, a tu wózek przerzutki się wygiął, łańcuch się zaklinował między kasetą, a szprychami. No to pojeżdżone. W sumie to już ostrzeżenie było na sobotniej wycieczce, dziś już całkowicie uniemożliwiło dalszą jazdę. Udaje mi się doprowadzić do tego, aby koło mi się kręciło, ale pedałować nie ma opcji. Dobrze, że blisko już do Oddziału, siodełko w dół i odpycham się nogami, aby nie drałować z buta.
Na miejscu jestem sporo przed czasem. Rozmyślam, co tu z bikem zrobić i powoli szykuję lokal na spotkanie wyborcze. Zbliża się 17:00, a tu ludzi nie widać. Już myślałem, że bunt i cyklobanda chce zbojkotować wybory. Jednak udało się uzyskać 50 % frekwencję i mogliśmy przeprowadzić wybory. Sporo czasu zlatuje na papierologii. W końcu dochodzimy do ładu i udaje się wybrać nowe władze. Tak jak myślałem Walne Zebranie ponownie postanowiło wybrać mnie Prezesem, a ja jako nowy, stary Prezes zaproponowałem 4 współtowarzyszy do pomocy przy zarządzaniu klubem na kolejną kadencję. Waldzia uczyniłem prawą ręką, lewą od pieniądzorów został Krzyś, a do pomocy tym dwóm i mnie zostali Jędrula i Limit.
Rowerek nie jest zdatny do jazdy, dzwonię po młodego, aby pomógł mi go do domu przetransportować. Najwyżej po raz kolejny zrobię z niego singlespeeda, aby gdzieś po dzielni trochę się powłóczyć. Widocznie rower się zmęczył i pora sezon zakończyć.
Heh taka mi puenta się nasuwa dzisiejszego wpisu, co kadencja to nowy rower. Meridian już chyba się wysłużył, dobrze mi się z nim współpracowało, zostanie na awaryjne sytuacje, a ja powoli się przykładam do 29er'a.
Dziś wolne, więc skorzystałem z okazji i umówiłem się z Grześkiem na przejazd i omówienie przebiegu sobotniej wycieczki po Sosnowcu. Do kompletu dołączył jeszcze Krzysiek. Zbieramy się o 16:00 na Dęblińskiej i przystępujemy do objazdu trasy. Po zapoznaniu się z tym co tam Grzesiek miał na myśli, lekko modyfikuję trasę, aby jazda była płynna i bezpieczna. Kończymy na Patelni. Podsumowanie i się rozjeżdżamy w różnych kierunkach. W drodze powrotnej zaginam do Plejady uzupełnić zapasy lodówkowe. Bo zaś pingwin wszystko wpierniczył.
Gdyby pogoda się nie posypała plany były nieco inne, a tak to przed zebraniem zakręciłem do Górniczego ustalić termin na badania, skąd pojechałem pokręcić się trochę po Parku Tysiąclecia. Jak się więcej rozpadało to zawitałem do żonki na Rawę i przewegetowałem tam do 16:00. Następnie udałem się na Dęblińską podyskutować z Cyklozą o sprawach klubowych. Gdy się zebranie skończyło to bez gięcia ruszyłem w mierunku domu.
Dziś normalnie jakiś drętwy dzień, a zarazem zapełniony na maksa. Budzik nie trejkocze, ale za to budzi mnie ładujące się przez okna słońce. Lekkie śniadanie i czyniąc różne zajęcia, pół dnia ucieka. Koło południa kręcę do spółdzielni spierniczyć kogo trzeba za chory program do rozliczania opłat za mieszkanie. Jak już po raz drugi dopiąłem swego udałem się do centrum zakupić przerzutkę do ojcowego Krossa i zaprać z oddziału klubową flagę i kilka chorągiewek, które to miałem podrzucić Limitowi na jutrzejszą wycieczkę. Uporawszy się z tym powrót na Zagórze. Przejmuję Limita pod jego fabryką, przekazuję pakunek i Limit odstawia mnie na kwadrat, a sam jedzie dalej. Miałem się jeszcze zabrać i trochę pokręcić, ale dalsza część dnia zleciała na montażu przerzutki. Jakoś mi robota nie szła, ale po dwóch godzinach uzyskałem żądany efekt.
No i przyszła jesienna słota. Od rana pada, a dziś mimo wolnego trochę spraw na głowie, które wiązały się z przemieszczaniem się. W sumie w głowie wisiał wariant zbiórkomu. Jedak jak przyszło ruszać spoglądam za okno deszcz nie jest upierdliwy to padło na jednoślad. Zestaw neoprenowy plus buty do chodzenia po wodzie i w drogę.
Jak zlazłem na dół nagle obeszły mnie myśli co ja robię, ale jak zrobiłem pierwszy kilometr banan na twarz i już poszło.
Pierwszy punkt to baza na Morawie i jubileuszowo - urodzinowy grill na firmie. Zebrało się takich dwóch co to jeden 6-tą, a drugi 4-tą dziesiątkę obchodził. Pogoda trochę nie tęga, ale humory dopisują. Karczki, wuszta i krupnioki w zależności kto co woli.
Jednak za długo biesiadować nie idzie, kto musi to do pracy, a ja z kolei kręcę na Mec odebrać z laboratorium wyniki badań małżonki, po czym wracam się do centrum, gdzie od 16:00 w PTTK-u przymiarki klubowych długich wdzianek.
Deszczyk nieco ustępuje, lecz generalnie przez cały dzień słota. Jak już się wszyscy pomierzyli, co na dzisiaj byli zaplanowani, zamykam oddział i śmigam na kwadrat.
Starałem się nie dublować tras przejazdu, ale przy takiej aurze na większe zakola chęci nie było. Jutro stacjonuję na Roździeniu więc chyba raczej będzie zbiórkom.
Pod koniec miesiąca nieco więcej jazdy. Ale generalnie słabo, tylko jedna trasa pow. setki w tym miechu.
Pobudka jak na ostatni dzień września idzie dość opornie, jakoś niespokojnie spałem co sprawiło, że rano jestem dość zmierzły i nie mogę się z niczym wyrobić. Z lekkim poślizgiem udaję się na Morawę. Jazda z początku idzie też opornie, wczorajszy objazd nieco sił zużył, ale z każdym km było lepiej. Ruch sporawy na drogach, ale bez ekscesów.
Na bazie przebierka i jazda na dwa montaże. Powrót na bazę jeszcze w normalnych godzinach, więc planuje wprowadzić wczorajszy pomysł w czyn i udać się do Bytomia na masę. Udaje mi się też nakłonić Krzyśka na wypadzik za miedzę. Zgadujemy się pod firmą na Szopkach i ok. 16:30 kręcimy w owym kierunku. Z Szopienic na Dąbrówkę i dalej za drogą na Siemce, aby w Michałkowicach wlecieć na DK 94 i nią docelowo do Bytomia.
Tuż przed Rynkiem czuję, że na zadku zaś miękko. O rzesz ty, zaś pana. Tuptusiamy te parę metrów na Rynek i dokonuję oględzin i wymiany dętki. Obrót koła i jest winowajca. Nowa opona nie wytrzymała ataku wszywki. Wyciągam intruza i szybka wymiana bo do startu masy kilka minut.
Uporawszy się z problemem dołączamy do masowiczów. Dynio dziś w roli gospodarza, bo Roman akurat na targach rowerowych w Kielcach. Wybija 18:00 i startujemy. Młody Badura w trakcie gdy czynimy rundę honorową wokół Rynku nalicza się około 160 cyklistów. W asyście służby medycznej i policji jedziemy na zaplanowaną trasę. Długo nie było trzeba, jak się włączyłem w pomoc przy zabezpieczaniu przejazdu. Tuż przez finiszem widzę defekt u jednej dziewczynki. Ramię od korby się poluzowało. Klucz głęboko w plecaku więc chwilowo ręką ile się da skręcam śrubę, a resztę operacji kończę już ma mecie Masy. Na koniec dziewczynka uznała, że jestem jej dzisiejszym bohaterem, bo mogła dzięki mnie dokończyć przejazd. Miło.
Towarzystwo się rozjechało, odnajduję Krzyśka i udajemy się do Cukierni na babeczkę i kawusię, a co. Posileni wpadamy na 94 i nią prosto już do Czeladzi. Tam okazuje się, że coś za szybko dotarliśmy i zamiast od razu na Szpital Wojewódzki to odbijamy na Milowice, gdzie wpadamy na czerwony rowerowy prowadzący na Stawiki. Niezły klimacik jechać tamtędy już po zmroku. Ze Stawików na Mireckiego i po chwili wpadamy na ścieżkę wzdłuż Będzińskiej, którą to już prosto na Szpital Wojewódzki, gdzie ostawiam Krzyśka, który jeszcze musi odbębnić nockę w pracy, a sam kręcę w kierunku Środuli. Już prawie pod domem sms od żony co bym jej kupił leki w całodobowej aptece. No cóż jeszcze raz zwrot i śmigam do najbliższej pod Plejadę. Dokonuję zakupu i już prosto na kwadrat.
No dzionek super zapełniony,do tego spotkanie z dawno nie widzianymi ludkami i kolejny tysiąc do przodu. Teraz czas dociągnąć do 8k km.
Jak to bywa dzień wolny od pracy do wolnych nie należy. Do tego plany mi się totalnie posypały i na biegu musiałem ratować sytuacje.
W sumie do południa poświęciłem czas na ogarnianie wpisów na stronie klubowej. W trakcie dostaję telefon z firmy, że jednak w sobotę mam robotę i muszę przyjść. Program przestawił mi się o 180 stopni. Na biegu miałem zorganizować kogoś do poprowadzenia rajdu seniora. Udaje się i dogaduję się z Maćkiem, że on przejmie na siebie to brzemię. W planach dzisiejszego dnia mam jeszcze kilka rzeczy do ogarnięcia.
Na początek do salonu Orange, następnie kręcę na Grabową spotkać się z drugim Ja i pobrać od niego flo za ubezpieczenie w PTTK. Z funduszem jadę do Oddziału opłacić składkę, skąd następnie na Morawę, gdzie zaplanowałem poświęcić trochę czasu na serwis roweru kolegi z pracy. W pracy urządziłem sobie warsztat i przystąpiłem do działania. Robota nawet szła, aż do momentu, gdy chciałem się dobrać do tylnego koła. Ma skubaniec jakiś dziwny wolnobieg i klasyczny klucz do ściągania był za duży. W takim razie chwilę odciągam się od pracy i śmigam do Plastrów zobaczyć czy coś pomogą. Niestety nic nie mają na stanie, ale udaje mi się zakupić kółeczka do wózka tylnej przerzutki z mojego Meridiana. Wracam na firmę dokończyć to co się da i przy okazji wymieniam kółeczka na nowe.
Po skończonej pracy śmigam nieco spóźniony na Dęblińską, gdzie umówiłem się z Maćkiem i Pawłem na przejazd jutrzejszej trasy. Z racji, że jest już dość późno całej trasy nie kręcimy, tylko etap z którym może mieć problemy. Całość objazdu kończymy w parku sieleckim, skąd chłopaki śmigają gdzieś, a ja prosto już na kwadrat.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym