Dziś nieco więcej kilometrów, ale bez szału. Najpierw rano przelot na Morawę. Po pracy mam jeszcze trochę dnia i postanowiłem się nieco pokręcić po działach sportowych większych dyskontów. W sumie to najbardziej mi zależało na jakiś ocieplanych rowerowych długich gaciach i na bazie pod mój licznik. W oryginalnej przerwał mi się kabelek i nie koduje kilometrów. I tak na początek do CH 3 Stawy, skąd na drugą stronę parkingu i kolejne minuty w Go Sporcie. Tu nie znajduję tego co chcę i kręcę na Tauzen do Decathlonu i przy okazji też do Auchana na dział sportowy. Nie do końca jest to co potrzebne, więc i tu też nic. Miałem jeszcze zakręcić do czeladzkiego M1, ale jakoś mi odbiło i postawiłem zakręcić na Rawę i przechwycić żonkę kończącą pracę na salonie. Odprowadzam panią na busa, a ja przed siebie i dwoma kołami czynię powrót.
Kurs na Morawę i z powrotem. Ogólnie znośne warunki termiczne. Nawet mogę rzec momentami to było gorąco. Szczególnie jak jedno stare pruchno na prawo skręcie przy Dęblińskiej wpychało się na chama bo mu się akurat zaczęło śpieszyć. Następnym razem to odbiję w kierunku takiego barana i niech się z drugim blaszakiem stuknie to się nauczy.
Na temat tegorocznego Chudowa można tylko napisać tyle, że pozostał w planach. Aura na tyle była paskuda, że zarówno mi jak i większej ilości klubowiczom nie w smak było ukręcić przeszło 70 km w deszczu i chłodzie. Mimo to zakończenie doszło do skutku i cyklistów, co mieli bliżej do zamku w Chudowie zjechało się ponad dwustu. No cóż nie było pisane i tyle.
Dziś po dniu przerwy zaś do pracy. Zestaw odzieżowy już prawie zimowy. Komin, polarek i długie rękawiczki. Przejazd w jedną jak i drugą stronę bez większych ekscesów. Korciło na objazdy, ale miałem umówione spotkanie pod wieczór i trzeba było w miarę szybko na kwaterę wrócić.
Wczoraj wolne, a dziś zamiast na wycieczkę po Sosnowcu, śmigam do pracy na Nowy Roździeń. Do wieczora na salonie, a i powrót też bez większego gięcia. San przedprzeziębieniowy, więc nie chciałem ryzykować, coby się nie dobić. Zwłaszcza, że jutro kurs na Chudów.
Dziś normalnie jakiś drętwy dzień, a zarazem zapełniony na maksa. Budzik nie trejkocze, ale za to budzi mnie ładujące się przez okna słońce. Lekkie śniadanie i czyniąc różne zajęcia, pół dnia ucieka. Koło południa kręcę do spółdzielni spierniczyć kogo trzeba za chory program do rozliczania opłat za mieszkanie. Jak już po raz drugi dopiąłem swego udałem się do centrum zakupić przerzutkę do ojcowego Krossa i zaprać z oddziału klubową flagę i kilka chorągiewek, które to miałem podrzucić Limitowi na jutrzejszą wycieczkę. Uporawszy się z tym powrót na Zagórze. Przejmuję Limita pod jego fabryką, przekazuję pakunek i Limit odstawia mnie na kwadrat, a sam jedzie dalej. Miałem się jeszcze zabrać i trochę pokręcić, ale dalsza część dnia zleciała na montażu przerzutki. Jakoś mi robota nie szła, ale po dwóch godzinach uzyskałem żądany efekt.
Oj się zaniedbałem, przeszło tydzień człowiek roweru nie uświadczył. W końcu nie pada, to mogę dwuśladem śmigać na salon. Start oporny, nogi nie chcą dawać z siebie pełnej mocy, ale to pewnie też do tego przyczyniał się zimny wiatr. Przejazd na Rawę w sumie bez jakiś wartych zapisania zdarzeń.
Dopiero powrót - chochlik jednak mnie dopadał na 13 dzień miesiąca. Założyłem sobie, że po pracy skoczę na drugą stronę 86 i na shellu dopompuje sobie opony ich powietrzem z kompresora. Tak zaaprobowany byłem chęcią dobicia powietrza, że nie zauważyłem dużej czytelnej kartki z napisem AWARIA. Zorientowałem się dopiero jak podłączyłem końcówkę kompresora do koła i zamiast dopompować - wypuściłem całe nagromadzone. No cóż chciałem lepiej, a tu chciał nie chciał trzeba było się w sakwie dokopać do manualnej pompki i trochę sobie pomachać. Dobre tego strony, że się rozgrzałem, potem już prosto przez Milowice, Pogoń pod Plejadę i docelowo na kwaterę.
Trochę pauzy z rowerkiem, za to żeby nie było trochę spraw około rowerowych, czyli załatwianie naszych klubowych materiałów promocyjnych. Po opaskach i kamizelkach oraz banerze, nadeszły koszulki, a obecnie klub dorobił się dwóch flag i chorągiewek. Niebawem dotrą bluzy, co by futerka na jesień nie marzły.
No i przyszła jesienna słota. Od rana pada, a dziś mimo wolnego trochę spraw na głowie, które wiązały się z przemieszczaniem się. W sumie w głowie wisiał wariant zbiórkomu. Jedak jak przyszło ruszać spoglądam za okno deszcz nie jest upierdliwy to padło na jednoślad. Zestaw neoprenowy plus buty do chodzenia po wodzie i w drogę.
Jak zlazłem na dół nagle obeszły mnie myśli co ja robię, ale jak zrobiłem pierwszy kilometr banan na twarz i już poszło.
Pierwszy punkt to baza na Morawie i jubileuszowo - urodzinowy grill na firmie. Zebrało się takich dwóch co to jeden 6-tą, a drugi 4-tą dziesiątkę obchodził. Pogoda trochę nie tęga, ale humory dopisują. Karczki, wuszta i krupnioki w zależności kto co woli.
Jednak za długo biesiadować nie idzie, kto musi to do pracy, a ja z kolei kręcę na Mec odebrać z laboratorium wyniki badań małżonki, po czym wracam się do centrum, gdzie od 16:00 w PTTK-u przymiarki klubowych długich wdzianek.
Deszczyk nieco ustępuje, lecz generalnie przez cały dzień słota. Jak już się wszyscy pomierzyli, co na dzisiaj byli zaplanowani, zamykam oddział i śmigam na kwadrat.
Starałem się nie dublować tras przejazdu, ale przy takiej aurze na większe zakola chęci nie było. Jutro stacjonuję na Roździeniu więc chyba raczej będzie zbiórkom.
Powtórka z rozrywki czyli poranna rundka na salon w PH Rawa. W trakcie dnia aura się załamuje do tego stopnia, że popołudniu rozkręcił się deszcz. Los przy niedzieli zaś dla mnie łaskawy i jak przyszło do domu jechać na chwilę opady ustały i powrót na sucho.
Październik się zaczął. Pogoda jeszcze sprzyja, ale zobaczymy jak długo. Pierwszy weekend przelatuje na spędzeniu czasu w pracy. Dziś skromnie jedynie kurs na Rawę i powrót do domu nieco inną trasą.
Cykloturysta z Sosnowca. Od najmłodszych lat zarażany Cyklozą. (w końcu mnie dopadło)
Współorganizator Zagłębiowskiej Masy Krytycznej i innych imprez rowerowych, były działacz w Akademickim Związku Sportowym, od 2011 Prezes Klubu Turystyki Rowerowej CYKLOZA przy sosnowieckim PTTK.
Największe dokonanie:
Wyprawa rowerowa Sosnowiec - Władysławowo - Sosnowiec (28.07-10.08.2012), 14 dni niezapomnianych wspomnień na dwóch kółkach,
nieco mniejsze dokonania:
21-24.07.2015 urlopowo Od Kielce po Lublin (Kielce, Kurozwęki, Ujazd, Sandomierz, Kazimierz Dolny, Nałęczów, Lublin)
17-23.08.2015 Rowerowy objazd dookoła Województwa Ślaskiego
11-17.07.2016 Po Kaszubskim Parku Krajobrazowym