Wpisy archiwalne w miesiącu

Sierpień, 2012

Dystans całkowity:1478.00 km (w terenie 168.00 km; 11.37%)
Czas w ruchu:80:02
Średnia prędkość:18.47 km/h
Maksymalna prędkość:58.70 km/h
Liczba aktywności:24
Średnio na aktywność:61.58 km i 3h 20m
Więcej statystyk

Wyprawa nad Bałtyk - dzień ósmy - nad morzem wcale nie jest płasko

Sobota, 4 sierpnia 2012 · Komentarze(5)
Nie ma, to tamto dziś nic nas nie zatrzyma Bałtyk jest w zasięgu ręki. Przynajmniej nam się tak wydaje. Co to jest jeszcze zrobić 100 przy tym jak już prawie całą Polskę przejechaliśmy, a tu nie było tak łatwo jak się wydawałoby, wczorajsze podjazdy to nic z tym co nas dzisiaj czekało. Już wiem skąd się wzięło określenie Kaszuby - polska Szwajcaria. Krajobrazy przepiękne, a widoki niczym jak byś w górach był.

Pobudka po pierwszym dniu wspinaczki, futrunek i doprowadzamy rowery do ładu. No nic pora ruszać parę minut po 9:00 odjeżdżamy z agroturystyki w Hucie i przyjmujemy wiadomy kurs. Nogi dziś trochę strajkują i modyfikujemy trasę unikając terenowych skrótów. Trafiamy na muzeum - dwór Wybickich w Sikorzynie. Urocza Pani opowiedziała nam o obiekcie, a na odchodne poganialiśmy się z Limitem po labiryncie. Ruszamy dalej, a tu ciągle pod górę. Wkraczamy w obszar kaszubskiego parku krajobrazowego i nacieszamy się pięknymi widokami rzeźbiąc co chwilę pod większe wjazdy. No ale jak jest pod górę musi być i na dół. Z tonażem lecimy ponad 50 km/h. Adam ma taki przepał, że co parę km robimy przerwy na dotankowanie. Z naszego szlaku odbijamy czasem na różne obiekty warte poświęcenia uwagi. 50 km już za nimi jeszcze połowa dystansu, a tu nadal wzniesienia. Przerwa na nabicie kalorii i ruszamy, wreszcie na wysokości Wejherowa, które omijamy tendencja zjazdowa. Fajnie się leci, ale kolejny dzień wspinaczki daje nam ostro popalić i rozkładamy się na 30 km przed finiszem na polanie. Już tak nie wiele, a sił coraz mniej. Czas się zebrać w sobie i dopiąć swego. Łykamy kolejne miejscowości: Luzino, Gniewino (co to w nim stacjonowali Hiszpanie na euro) i Krokową, gdzie zahaczamy o tamtejszy pałacyk. Już ostatnie kilometry, a tu na finiszu takie wzniesienie, że na dwa razy go pokonujemy.

Przez Karwińskie błota jedziemy do Karwi, gdzie o 19:00 zdobywamy morze.
W głowi szok dokonaliśmy tego. Obwieszczenie to światu i idziemy zjeść obiadokolację i poszukać kwaterunku na dwa kolejne dni.

Podsumowując to co udało nam się dokonać:
- 8 dni w trasie, wyjazd 7:00 sobota 28 lipca - przyjazd 19:00 sobota 4 sierpnia,
- przejechane 5 województw (śląskie, opolskie, wielkopolskie, kujawsko-pomorskie i pomorskie),
- minięte kilkadziesiąt powiatów i około 100 miejscowości,
- zdobyte większe miasta, Kluczbork, Ostrów Wielkopolski, Gniezno, Żnin, Bydgoszcz.
- zwiedzone różne muzea, pałace, kościółki i inne obiekty,
- przejechane prawie 900 km w jedną stronę, a to dopiero połowa naszego wyczynu, jeszcze trzeba wrócić,
- eksperymenty z kuchnią orientalną (7days z mielonką, kanapki z konserwą i dżemem, pomidory z pepsi i wiele innych)
- Sosnowiec (Wielki) od Władysławowa jest oddalony tylko o 3 km :D.
- nad morzem wcale nie jest płasko.


Tyle ciekawostek i niezapomnianych chwil na półmetku, jutro dzień lansu i bansu na wybrzeżu, a od poniedziałku nawijamy się w drogę powrotną.

Wyprawa nad Bałtyk - dzień siódmy

Piątek, 3 sierpnia 2012 · Komentarze(2)
Kategoria wycieczki
Etap siódmy Pieczyska - Kościerska Huta koło Kościerzyny.

Siedem dni już jak krążymy po Polsce. Dziś zakładamy sobie niecny plan dotarcia do Kościerzyny co by mieść bliżej do morza. Pobudka jak najwcześniej ale zanim się poskładaliśmy i przesmarowaliśmy rowery już 9:00 była.

Te Pieczyska to fajna miejscowość po nocy się nie wydawało ale jak dziś ruszyliśmy to można było cały obszar za dnia zobaczyć. Co prawda trafił się nam jak na razie najdroższy ośrodek ale jeszcze na naszą kieszeń. Leżąc na balkonie można by się pomylić z ośrodkami nadmorskimi. Gdy już wszystko gotowe pora ruszać, foto na odchodne i w drogę.

Trasa dzisiejsza to same asfalty by nadgonić stracony czas na naprawy i zrealizować dzisiejszy etap do Kościerzyny. Podjeżdżamy jeszcze pod sklep zrobić zapasy wody i kalorii i prowadzeni przez Garmina jedziemy najpierw na Tucholę. Od razu podkręcamy tempo i nadając zmiany co piątkę. Od 2 dni się to sprawdza więc podążamy tym tropem.

Na pierwszych 15 km średnia w granicach 22 km/h. Jest ciepło i do tego już tydzień w trasie więc tak co 15 km robimy krótkie przerwy.
Ja nie wiem czym bliżej morza tym więcej górek halo co jest grane ale i tak większość wzniesień pokonujemy bez problemu. W Cekcynie udaje się nam odnaleść południk 18 i docieramy na dwunastą do Tucholi.

Postój na starówce idę się rozejrzeć za pieczątkami i infor. turystyczną. Analizujac mapę topograficzną miasta dostrzegam dwóch takich dromaderów jak my, też zaplanowali przerwę w Tucholi, zagaduję chwilę i się okazuje że to pobratyńcy z naszych stron. Chłopaki jadą od poniedziałku z Orzesza do Gdyni. Po przerwie żegnamy się co się okazuje tylko na chwilę i jedziemy pokręcić się jeszcze po starej części miasta. Dajemy kurs garminowi na Czersk i żegnamy Tucholę po paru kilometrach doganiamy sąsiadów zza Brynicy i wspólnie zmierzamy do Czerska. Na jednej wsi dopada nas dość obfity deszcz chowamy się w czwórkę pod wypasioną wiatą przystankową i czas dotarcia do Kościerzyny uległ zmianie. Prawie godzina przestoju, przynajmniej była okazja co nie co pogadać jeszcze z chłopakami. Na kilometr od granicy woj. przyśpieszamy tempo w celu sfocenia kolejnej tablicy wojewódzkiej - to już 5 województwo przez które jedziemy.

Pomorskie deszczem nas przywitało.

W Czersku się żegnamy z całkiem przypadkiem spotkanymi kolażami, oni z ambitnym planem dotarcia do swojej rodzimy na pomorze, a my na rynek na jakiś obiadek w celu uzupełnienia kalorii. Znów obsuwa w czasie kolejny deszcz. Tym razem jak się zaniosło końca nie było widać. Nareszcie po 18:00 gdzieś się te chmury uspokoiły i mogliśmy kontynuować podróż z niepewnością czy uda nam się do Kościerzyny dotrzeć.

Z kilometra na kilometr trasa robiła się coraz ciekawsza te Kaszuby to jakiś dziwny ale piękny obszar zamiast płaskowyżu to pofałdowany teren z krętymi drogami obkrążającymi tamtejsze jeziora.

Już był w pewnym momencie kryzys i chcieliśmy znaleść nocleg przed metą ale jakoś zaczynało się rozpogadzać nawet powoli słońce się pokazywało i się zawzięliśmy by cel osiągnąć. W Borsku udaje się nam zamówić nocleg parę km za Kościerzyną i nie było odwrotu trzeba było to pokonać i dotrzeć.

Dzisiejszy etap dał nam popalić - drugi z kolei najdłuższy etap oraz nie duże ale liczne przewyższenia na trasie co powodowało atrakcyjność i dodatkową wydolność organizmu.

Do Kościerzyny z uśmiechem docieramy po 21:00, zakupy i nocne foto rynku i jedziemy na dzisiejsze miejsce postoju. Umordowani pogodą i podjazdami wpadamy do pokoju, prysznic i w kimę.

Cel na dzisiaj zrealizowany, pogoda nie chciała do końca współpracować ale się udało, jutro już nie ma, że boli zdobywamy Władysławowo.

Wyprawa nad morze - dzień szósty

Czwartek, 2 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
To już 6 dzień trasy. Etap z racji dużej dawki zwiedzania ograniczony dystansowo. Biskupin - Pieczyska koło Koronowa.

Po wczorajszym dniu regeneracyjnym jakoś się tak dobrze spało, że znów nie wyszły plany ze wcześniejszym startem, ale co tam wakacje to wakacje tak tylko poustawiać dystanse by na 12 wrócić.

Po porcji śniadania tym razem delikatnie płatki kukurydziane pakowanie i idziemy po pojazdy by je znów załadować. Jak zwykle odblaskowi ludzie robią show dookoła i przed ośrodkiem przystani biskupińskiej rozgrzała rozmowa na temat naszych sprzętów i planów najbliższych. Zapinamy tobołki, jedziemy oddać klucz i do osady biskupińskiej co to jej wczoraj nie zwiedziliśmy oglądając inne zabytki i budowle na szlaku piastowskim.

Wbrew pozorom nie jest to mały obiekt po odczycie z garmina wyszło, że przeszliśmy po obiekcie ok. 2 km. Oczywiście focimy wszystko co się da, co na aparacie z głowy nie wyleci.

Już południe opuszczamy Biskupin i jedziemy do Żnina przez Wenecję gdzie w muzeum kolei wąskotorowej łapię kolejną pieczątkę do kolekcji. Docieramy po raz kolejny na Rynek w planach serwis, muzeum i pttk, że jesteśmy już na starówce podjeżdżamy pod basztę ratuszową gdzie mieści się muzeum. Pani kasjerka nas skojarzyła z dnia wczorajszego i w nagrodę za pomoc bajtlowi z rowerem weszliśmy za free. Z racji ograniczonych funduszy zbiory nie są duże ale pomieszczenia szczególnie 2 piętro jest bardzo klimatyczne. Po zwiedzaniu na serwis po nowy rozkuwacz i jedziemy do PTTK-u. Okazało się, że jest na tej samej ulicy z której dotarliśmy do miasta. Kolejne miejsce do polecenia. Siedziba oddziału mieści się w ośrodku pttk-u przy zalewie żnińskim z bardzo dobrą kuchnią, gdzie korzystamy i kosztujemy obiadek. Limit poprawia napęd skracając o kolejne ogniwka łańcuch i nareszcie wszystko gra i buczy. Pora się zbierać, wbijamy kierunek Bydgoszcz i ruszamy dalej. Garmin nam się trochę zamotał i miał problemy ze znalezieniem trasy i dołożyliśmy bonusowo jeszcze parę rundek po centrum. Jadąc jedną z ulic rozpoznała nas po kamizelkach mama chłopczyka i podziękowała za wczorajszą pomoc. Jadąc do Bydgoszczy zakręcamy jeszcze do Pałacyku w Lubostroniu niestety już zamknięty i nie zwiedziliśmy go od środka ale udało się złapać pieczątkę. Dalej już prosto nadając co 5 km zmiany jedziemy ku następnemu punktowi naszej trasy. Po drodze przecinamy Noteć i doszedłem do wniosku, że z Sosnowca (Wielkiego) do Władysławowa są tylko 3 km, a my tyle już jedziemy a morza nie widać. Chwila jeszcze przerwy i niczym rozpędzona lokomotywa docieramy o 18:00 do granic Bydgoszczy budząc dziw wśród mijających osób, że z takim bagażem można tyle lecieć. Foto przy tablicy i wjeżdżamy do miasta. Szkoda, że dzień się już kończy tylko liznęliśmy miasto, a warto by tu co najmniej półdnia poświęcić na przejazd rowerem po atrakcjach miejskich. Z racji, że późna pora zatrzymujemy się przed pomnikiem Kazimierza III Wielkiego i zaklepujemy sobie nocleg, udało się znaleść ok. 20 km od Bydgoszczy w Pieczyskach. Opuszczamy miasto z chęcią zawitania tu ponownie na dłużej i jedziemy dalej na północ. Jak tylko droga na to pozwala 28 z licznika nie schodzi. Znów ciemno jedziemy jeszcze do Koronowa po zakupy żywnościowe i już prosto prowadzeni przez Garmina na 22:00 docieramy do Ośrodka wypoczynkowego Exploris.

Jutro plan dotarcia do Kościerzyny czy się uda jeśli tak to już kamieniem dorzucić do Władysławowa.
Trochę się różnią pomiary moje i Limita ale spisuje to co mi wyliczy mój licznik.

Wyprawa na morze - dzie piąty - pora na odpoczynek.

Środa, 1 sierpnia 2012 · Komentarze(0)
Dzień piąty to dzień odpoczynku. Czas na pranie i zwiedzanie okolic.

Z łóżek wstajemy dość późno. Jakieś śniadanko i bierzemy się za robotę. W planach mamy jeszcze pokręcić się po okolicy i pozwiedzać parę ciekawych obiektów więc trzeba było się z praniem szybko uwinąć. I tak się nie wyrobiliśmy i w teren dopiero ruszamy około 13:00.

Limit wykrakał, że coś spokojnie przy takich ciężarach i tylu km ani jednego kapcia, no i się stało. Idę do roweru i przymusowa wymiana dętki. Nie wiem jak to się stało ale moja zapasowa dętka była dziurawa i musiałem się ratować łatką od Limita.

Rower gotowy no to znów zdecydowanie po czasie ruszamy na objazd. Na początek wracamy się do Gąsawy zobaczyć tą perełkę co wszystkie przewodniki o niej piszą. Jeden z nielicznych drewnianych kościołów w których na ścianach znajdują są freski. Kościelny otworzył nam oraz opowiedział o paru ciekawostkach związanych ze świątynią. Czas goni zbieramy się do dworca kolei wąskotorowej z Gąsawy do Żnina. Że dzień relaksu fundujemy sobie takową wycieczkę. Podziwiając różne widoki - Gród biskupiński, skansen kolei i ruiny Zamku w Wenecji docieramy do Żnina.
Ze stacji jedziemy na Starówkę i szukamy serwisu w celu zakupu kolejnych części do pojazdu Limita. Przed muzeum zaczepia mnie przesympatyczny chłopczyk i prosi o pomoc przy rowerze. Normalnie nie mogłem odmówić, z pozoru błaha robota założyć na zębatki łańcuch okazała się 15 minutową operacją. Nowoczesna myśl techniczna nie zna granic. Żeby dostać się pod osłonę napędu musiałem pół roweru rozkręcić, ale się udało i chłopczyk mógł dalej śmigać na swoim sprzęcie. Limit jak zwykle usprawniał swój sprzęt. Poprzednia kaseta już się nie nadawała i zakupił nową. Kombinacje z łańcuchem no ale nadal nie jest to co być powinno być - przeskakuje na niektórych przełożeniach. Po 17:00 futrunek obiadowy w restauracji basztowej i ruszamy na pętle dzisiejszej trasy.

Po drodze mieliśmy takie obiekty jak pałac i kościółek w Cerekwicy, odbijając trochę od rano wyznaczonego odcinka Świątkowo gdzie znajduje się drewniany kościółek. Początkowo przez asfalty i pola przy zachodzie słońca skracamy dystans i już po zmierzchu docieramy do Marcinkowa Górnego, gdzie podziwiamy kolejny pałacyk oraz pomnik Leszka Białego.

Po sweetfociach ruszamy do Gąsawy gdzie rzutem na taśmę 10 min przed zamknięciem łapiemy się na sklep. Swoich sakw nie brałem i cały prowiant musiał się do Adama zmieścić więc już wolnym tempem wracamy do naszego noclegu.

Jutro jeszcze zobaczyć gród w Biskupinie i lecimy do Tucholi.