Akcja reanimacja - Orzeł wylądował oraz odprawa technicza przed jutrzejszym zabezpieczaniem trasy
Edit:
Dzień jako na sobotę zaczyna się dość wcześnie. Na wczorajszym zebraniu wyszedł spontaniczny pomysł przywitania na Pyrzowicach naszego ambasadora do spraw wschodnich Waldka wracającego z Gruzji. Pomysł przeszedł większością głosów. Co prawda za dużo nas nie pojechało ale intencja się liczy.
Pobudka o 5:00 ale moje przyciągające łoże jakoś mnie nie chce puścić i ucieka mi pół godz. dobrze, że Darek dotarł parę min. wcześniej pod mój blok i dzwoniąc już na dobre postawił mnie na nogi. Wrzucam coś lekkiego na ruszt i o 5:50 ruszamy w dwóch na lotnisko. Aura sprzyja słońce nie jest jeszcze tak wysoko więc się fajnie jedzie. Z Zagórza na pojezierze dąbrowskie by przedostać się do Wojkowic Kościelnych, dalej na Przeczyce, Boguchwałowice "78" docieramy do Mierzęcic. Trasa mi się trochę pokręciła i fundujemy sobie dodatkową pętlę wkoło lotniska przez Zadzień, Zendek i Ożarowice. Po drodze nad głowami przelatuje lądujący Wizzair (pewnie Waldkowy) ale coś na 15 min przed czasem) wreszcie docieramy pod terminal A, a tu ani Limita, ani Waldka. Nagle słyszę, że ktoś mnie woła rozglądam się, a Jacek nas uprzedził i Waldek już w aucie. Uff w ostatniej chwili. Waldek daje się przekonać i wraca z nami na rowerze, a Jackowi podrzucamy same bagaże. Na parkingu w trakcie rozplombowania i składnia Weltura - Waldek opowiada nam jak było.
Fota pamiątkowa powitania na lotnisku i prowadzeni przez Limita ruszamy do Sosnowca.
Na Ratanicach powitalne bro i kolejna porcja opowieści. Dzień się powoli rozkręca, żona się niecierpliwi więc eskortujemy dalej Waldiego. Na Mariankach Limit odbija do siebie, a Ja z Darkiem na Zagórze, gdzie i ja odłączam, a Darek z racji, że na Mysłowice wraca odprowadza Waldka pod same drzwi.
W domu dwugodzinna drzemka i ruszam na Mysłowice pod Muzeum Pożarnictwa na spotkanie z rodzinką. Przy okazji łapię pieczątkę. Na horyzoncie burza. Po porcji lodów razem z siostrą i tatą wracamy na S-c, pod fontanną łapie dogania nas chmura i unikając moknięcia przeczekujemy burze w oddziale. Za jakiś czas dołącza do nas Limit z Adrianem. Wreszcie przestaje padać. Dzwonię jeszcze po Elę i Maćka. Posilony kebabem zgadujemy się z Darkiem i w piątkę, znów ruszamy na Mysłowice by wspomóc kolegów kolarzy w zabezpieczaniu trasy przejazdu biegaczy. Koledzy z Mysłowic przydzielają nam posterunki do obstawiania i wolnym tempem przejeżdżamy całą 7 km trasę by wskazać te punkty. Na zakończenie - nie wiem czy planowane to było czy nie na Bończyku Paweł imprezował na 18-stce kuzynki. To my jako dobrzy koledzy anielskim chórem by źle nie wypaść solenizantce STO LAT śpiewamy. Po dawce imprezowego trunku się żegnamy i wracamy za Brynicę.
W nogach już wyszło ponad 120 kilometrów, a chodziła mi jeszcze na zakończenie długiego dnia rowerowa nocka, ale sobie jednak odpuszczam bo zmęczenie materiału zrobiło swoje. Dzień zaliczam do udanych.