pół tysiąca na wyciągniętym łańcuchu
Dzień iście zwariowany robotę się miało zacząć od 8:00 toteż zebrałem się na biku, a tu pozamykane, kumpel mi przypomniał, że jednak na 10:00 miałem dotrzeć to korzystam z dwugodzinnej absencji czasowej i ruszam w plener pokręcić się trochę po lasku zagórskim. Na niskich przełożeniach jakoś dawało radę. Niby słońce ładnie przygrzewa ale w lesie jeszcze nie czuć wiosny która niebawem dotrze. Gleba przy gruncie jeszcze dobrze zmarznięta i do tego w niektórych miejscach lokalne oblodzenia dawały uroku. Z lasku trochę inną drogą ale przez las przebijam się na Staszic i kołuję pod Real przy DK 94 zobaczyć to i owo. Czas goni więc zbieram się z powrotem by się stawić na dziesiątą. Heh podejście też nie udane kierownik jednak nie dojedzie i to co miałem zrobić z rana wyjątkowo dniówka na popołudnie. Zawijam się do domu na małe co nieco do brzucha. By nabić trochę kilometrów w między czasie do przychodni wyciągnąć tacie kartę do lekarza i do Leroya z reklamacją przed 15:00 telefon żebym się zbierał bo już klucze dotarły. Wytyczne otrzymane i popołudnie zleciało na budowie ale za to do południa kilometrów się trochę nabiło.