Wyprawy dzień 14 - wszystko co dobre szybko się kończy
No i dwutygodniowy wypad wakacyjny dobiega końca. Nie udało się załapać na wczorajszy pociąg przez co dziś możemy na odchodne zwiedzić starówkę Torunia. Gdyby nie pogoda, gdyby nie przeziębienie, gdyby nie tyle przygód po drodze pewnie bylibyśmy jeszcze w trasie powrotnej, ale nie ma co gdybać i tak udało nam się zrealizować cel minimum dotrzeć do najdalej wysuniętego miejsca w Polsce, przeżyć fajną przygodę pełną wrażeń, wspomnień, wspaniałych i niezapomnianych widoków które na długo pozostaną w pamięci, dojść do wniosku, że jednak w Polsce jest jeszcze dużo obiektów i obszarów, które warto odwiedzić, poznać na swojej drodze życzliwych i ciekawych ludzi. To też fajna lekcja czego unikać, co się przyda, a co służy jako zbędny balast oraz jakie wnioski wyciągnąć na przyszłość.
Ostatni dzień naszej wyprawy też nie był spokojny. Korzystając, że doba w domu turysty PTTK trwa do 12:00, a pociąg powrotny mamy dopiero po 15:00 więc sobie folgujemy i byczymy się dłużej. Lekkie śniadanie i ruszamy na starówkę. Korzystając z uprzejmości tutejszego oddziału PTTK zostawiamy nasze pojazdy i dość żwawym tempem ruszamy obejrzeć najciekawsze obiekty gotyckiego Torunia. Na początek kościół NMP podziwiając ogromną powierzchnię tego gotyckiego obiektu oraz jego ołtarze oraz zachowane figury i obrazy. Dalej do it gdzie łapię jak to ja jedną z ostatnich pieczątek wyprawy oraz mapkę starówki. Następne w kolei muzeum miejskie na które schodzi nam dużo czasu ale jak tu się oprzeć takim eksponatom z XVII w. i starszym. Kawałek namacalnej historii. Dalej wodzeni za mapą do kościoła św. Janów ale był w trakcie renowacji i lecimy do domu Kopernika. Czasu coraz mniej więc rezygnujemy z wzgórza zamkowego i idziemy obejrzeć tą toruńską krzywą wieżę. Pora już późna, trzeba tutaj na spokojnie przyjechać i obejrzeć resztę. W podskokach do PTTKu po rowery dziękujemy za gościnę i gonimy na dworzec, ogarniam połączenie bilety i już spokojnie z 10 minutowym zapasem czasu na peron. Jak zwykle przedziałów dla rowerów u naszej PKP jak na lekarstwo więc wrzucamy nasze pojazdy na sam koniec składu i do Łodzi zmieniając pozycje (kucki, stojąca, opierająca, chodząca) jedziemy na końcu przy WC-cie :D. W łodzi zwalniają się boksy i pakujemy się do ostatniego z rowerami i tym całym zapleczem naszym zapleczem bagażowym, ale trafił się nam jakiś służbista i rowery musieliśmy z powrotem odstawić na koniec pociągu. Ruchu na końcu pociągu za dużo nie było i podróż mijała spokojnie. Od Częstochowy już szarówka za oknem. Ja już wyprawiony w boju podróżnik naszą polską koleją ogarniałem ile nam pozostało do wyjścia. Ruszamy z Zawiercia pora przygotować się do wyjścia. Na następnej pora wysiadać. W końcu Dąbrowa sprawnie się wyładujemy z pociągu, a tu niespodziewany komitet powitalny, gdzieś nas przylukali Wili i Dydek, no to pamiątkowe foto na odchodne oraz opis przygód w pigułce. Starczy tego dobrego, Adam rusza do siebie na Psary, a Ja z chłopakami na Zagórze. Pokazując jak "ciężarówką" szybko idzie się rozpędzić.
Więcej nie ma co dodawać łącznie w dwa tygodnie przejechane ok. 1300 km. Wstępne podsumowanie w opisie z dnia ósmego.
Cztery dni przerwy i znów w trasę tym razem Góra św. Anny.
Zmęczeni ale szczęśliwi wrócili do domu