Rodzinne kręcenie z pierwszą glebą w sezonie
Po obiedzie co się rzadko u nas zdarza prawie cała rodzinka z wyjątkiem chudego co się miał dokształcać, jedziemy na przejażdżkę. Początkowo do Klimontowa na spotkanie naszego stowarzyszenia.
Po uroczystościach pada pomysł co by się na Kazimierz do Parku jeszcze przejechać. Może i byśmy tam dotarli, ale plany się trochę pozmieniały. Chciałem być mądrzejszy niż ustawa przewiduje. Nim się wszyscy zebrali postanowiłem nabić dzisiejszego maxa ze zjazdu. Pierwsza próba poszła elegancko 44,5 ale patrzę reszta jeszcze u góry więc nawrót i napinka do góry. Czas na drugie podejście. Tym razem już nie było tak różowo, chciałem lepiej ściąć zakręt, a to zakręt podciął mnie. Zciągło mnie na wirażu i skończyło się bliskim spotkaniem 3 stopnia z asfaltem. Chciałem się ratować i polecieć na trawę. Rowerkowi się to udało, a Ja prawie kontrolowanie ratowałem się przed poważniejszymi obrażeniami ze spotkaniem z betonem. Skończyło się na obdartym kolanie i lekko zarysowanym ramieniu. Sztuka latania z roweru czasem się przydaje.
No i miałem kolejny przykład na to, że głupota ludzka nie zna granic. Zamiast poczekać sobie na dole brakowało mi czegoś to się doigrałem. No i oczywiście pierwsze co patrzę na bika czy cały dopiero sobie rany opatrywałem.
Koniec końców skończyło się tak, że zamiast na Kazimierz, bocznymi drogami zmierzaliśmy do domu, aby zdążyć przed ulewą. O minutę się zmieściliśmy, bika schowałem i żaby zaczęły z nieba lecieć. Na tygodniu chyba trochę delikatniej pokręcę by kolano do stanu używalności doprowadzić.