DPD
Piątek, 29 lipca 2016
· Komentarze(0)
Kategoria praca
Dwa dni wolnego od pracy, ale i też od bika. W środę nałożyło się kilka spraw w tym odbiór brata z Sanatorium, a wczoraj zaś postanowiłem wykorzystać dzień na spotkanie z Papieżem w Częstochowie.
Było nas wielu
Dziś po tym wszystkim nogi, aż się paliły do jazdy. Biedrę sobie dziś odpuściłem, przez co wyjazd nieco później 9:20, a i tak melduję się pod Rawą przed 10:00. W trakcie dniówki popadało trochę i myślałem, że to koniec, a tu im bliżej godziny zakończenia formowała się kolejna dość rozległa ołowiana chmurka. Zbieram się dość szybko, awaryjne zakładam ochraniacze na buty, kurtałka w pogotowiu. Chmura wisi nad Katowicami. Od strony Sosnowca jeszcze ładne niebo. Znaczy się chmura będzie mnie goniła. Wpadam od razu na DK 86 i kręcę nią, aż do pierwszego zjazdu na Sosnowiec. Potem prosto Piłsudskiego do Centrum Miasta. Zwrot na 3 maja i na Środulę. Odbicie na Blachnickiego i melduję się na Zagórzu. Spoglądam na zegarek 20:25 znaczy się D-tka jeszcze mnie nie wyprzedziła i żona jeszcze za mną. Czekam na jej transport na Mecu i jak już była w zasięgu wzroku turlam się do siebie na dzielnie. Trochę się Martyna zdziwiła jak na nią już na przystanku czekałem. Zazwyczaj to byłem ze dwie minuty po niej. Ledwo zszedłem z roweru, a tu zaczęło padać. Eh. A chciałem do DG na koncert plenerowy jechać.
Było nas wielu
Dziś po tym wszystkim nogi, aż się paliły do jazdy. Biedrę sobie dziś odpuściłem, przez co wyjazd nieco później 9:20, a i tak melduję się pod Rawą przed 10:00. W trakcie dniówki popadało trochę i myślałem, że to koniec, a tu im bliżej godziny zakończenia formowała się kolejna dość rozległa ołowiana chmurka. Zbieram się dość szybko, awaryjne zakładam ochraniacze na buty, kurtałka w pogotowiu. Chmura wisi nad Katowicami. Od strony Sosnowca jeszcze ładne niebo. Znaczy się chmura będzie mnie goniła. Wpadam od razu na DK 86 i kręcę nią, aż do pierwszego zjazdu na Sosnowiec. Potem prosto Piłsudskiego do Centrum Miasta. Zwrot na 3 maja i na Środulę. Odbicie na Blachnickiego i melduję się na Zagórzu. Spoglądam na zegarek 20:25 znaczy się D-tka jeszcze mnie nie wyprzedziła i żona jeszcze za mną. Czekam na jej transport na Mecu i jak już była w zasięgu wzroku turlam się do siebie na dzielnie. Trochę się Martyna zdziwiła jak na nią już na przystanku czekałem. Zazwyczaj to byłem ze dwie minuty po niej. Ledwo zszedłem z roweru, a tu zaczęło padać. Eh. A chciałem do DG na koncert plenerowy jechać.