Szczęście w nieszczęściu - czyli wymiana felgi i kapci w Meridzie
Na początek rowerowego dnia, po tym jak pozbyłem się chirurgicznych sznurówek ze środkowego palca udałem się Meridianem do Sosnowca. Tam w Oddziale zostawiam na przeszło dwie godziny mój mobilny pojazd i dokuję się w tym czasie w salonie Orange. Trochę tam kwestii było do załatwiania i się nieco dłużej zasiedziałem.
Następnie powrót po rower i ile fabryka dała przebijam się przez Szopienice i Zawodzie do Śródmieścia Kato na comiesięczne spotkanie Rady Prezesów. Od Szopienic przeganiam się z jednym króliczkiem, ale ja jednej zmianie świateł mi nawiał i już był problem go dogonić.
Nieco zagotowany wpadam na Staromiejską z 5 minutowym spóźnieniem. Jak to na spotkaniu kilka spraw organizacyjnych, wspominki tego co się niedawno odbyło, oraz zapraszanie na najbliższe wycieczki i rajdy.
Po obfitym w newsy spotkaniu po około godzinie czasu zakręcam na Rynek zobaczyć te sławne gliwickie palmy. Jedni szydzą, drudzy bardzo z tej małej architektury bardzo zadowoleni. Widać to po frekwencji jaka jest na leżakach przy sztucznej rzece.
Myślę, co tu robić. W sumie to ssanie mi się załączyło postanawiam zawitać na IKEĘ wrzucić w siebie garstkę frytek. Przebijam się na dalszą część zrewitalizowanego śródmieścia, czyli teren Centrum konferencyjnego, NOSPR i Muzeum Śląskiego. Zamyślony przelatuję centralnie przez fontannę, dostając szprycę i jestem cały mokry. Momentalnie, robię show dookoła. Dalej już przez Bogucice na Rawę. Wrzucam w siebie frytasy z hudym dogiem, a na deser wpadam do salonu małżonki na małą czarną. Przy okazji oznajmia mi, że ma dziś wychodne. Proszę Cię bardzo, przynajmniej bez skrupułów mogę do północy pośmigać.
Żegnam się i uderzam w kierunku Siemianowic Śląskich z myślą przelotu przez Bażantarnię, Przełajkę i dalej przed siebie, gdzie koła poniosą.
Śmiga się całkiem całkiem. W pewnym momencie uciekając przed jednym króliczkiem, który próbował mnie dogonić czuję jakieś dziwne bicie w kierownicę. Czyżby koło mi się gdzieś poluzowało. Nie daje mi to spokoju i zjeżdżam na pobocze. Luzów nie ma. Przekręcam kołem i ociera mi się o klocek. Centra - nie przecież w żadną dziurę nie wpadłem. Przyglądam się lepiej na obręcz, a tu psikus - se pękła. Wrrr. Niech to mam możliwość jazdy, a tu taki defekt. Gdzie tu po 18:00 nowe koło zaradzę, a na jutro rower potrzebny. Druga kwestia czy uda mi się na tej obręczy dotrzeć do domu, czy po młodego będę musiał dzwonić. Odblokowuję przedni hamulec i nawijam się na Czeladź objeżdżając terenem wysypisko. Przy Pałacu Saturna, dzwonię awaryjnie do młodego, żeby był w pogotowiu, bo próbuje dotrzeć do Decathlonu, tylko on mi został o tej porze. Tam też się umawiamy. Jadę zapobiegawczo, unikając przeciążeń, dziur i wreszcie docieram do sklepu. Zakupuję nowe koło, Merida do auta i śmigamy na kwadrat. Szczęście w nieszczęściu. Popsuło się - spodziewałem się tego. Szczęście, że prawie, że pod domem, a nie gdzieś na trasie.
Szkoda dnia marnować. Przystępuję do przeszczepu. Wymianie przy okazji podlegają opony, które na początku miecha kupiłem i czekałem, aż mi się ręka na tyle zagoi, że będę mógł się przy pojeździe pobawić.
Fura jak nowa. Meridian zyskał nieco większe o 0,5 cala opony. z 1.95 przerzuciłem, się z powrotem na 2,0.
Czas na testy. Kij, że po 22:00.
Wskakuję na koło i w drogę. Szybki ponad godzinny szpil po Dąbrowie. Trochę podjazdów, trochę terenu. Oj komfort jazdy zupełnie inny. Chwilę przed północą stawiam się w domku. Prysznic i po nieco dłuższym przerzucaniu z boku na bok wreszcie zasypiam.
Katowicka Riwiera
Pęknęło
materiały do przeszczepu