Z końcem miesiąca + 100 na początek tygodnia.
Poniedziałek, 29 czerwca 2020
· Komentarze(0)
Druga próba dotarcia do Zawiercia się udała. Poprzednia się nie udała bo za późno się za późno wyjechało.
Po nie rowerowym urodzinowym weekendzie dziś wena na jazdę wielka.
Zbieram się punkt 8:00 i opcjonalnie najkrótszym wariantem gonię do zawierciańskiej Mrówki po kolejną partię odzieży roboczej.
Wariant najkrótszy biegł przez Zagórze, Gołonóg, Ząbkowice i dalej za wojewódzką 796 prosto do celu.
Nieco ponad godzinka i melduję się na miejscu. Szybkie zakupy i pora wracać.
Przeskok na drugą stronę torów kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i już bokami śmigam przez Łazy i Głazówkę do Chruszczobrodu. Kawałek powtarzam odcinek do granicy z Dąbrową po czym zjazd przez Tucznawę na Łosień, gdzie wpadam na 790-tką i lecę na Strzemieszyce.
Na Ostrowach zaczyna towarzyszyć drobny deszczyk, który towarzyszy już na całej trasie do domu.
Na kwaterze przebierka i nie zmieniając roweru długa do pracy. Deszczyk, który zraszał mnie na finiszu popołudniowej trasy ledwo, gdy wpadłem na zakład przerodził się w ulewę. Uff udało się dotrzeć na sucho.
Gdy wybiło koniec szychty stwierdzam, że może warto jeszcze zagiąć powrót i dobić do setki. Pogoda w miarę i tak się stało. Na początek pod rodziców, potem zachodnią granicą miasta pod Egzotarium - przerwa na zieloną herbatkę i zjazd na kwadrat.
Po nie rowerowym urodzinowym weekendzie dziś wena na jazdę wielka.
Zbieram się punkt 8:00 i opcjonalnie najkrótszym wariantem gonię do zawierciańskiej Mrówki po kolejną partię odzieży roboczej.
Wariant najkrótszy biegł przez Zagórze, Gołonóg, Ząbkowice i dalej za wojewódzką 796 prosto do celu.
Nieco ponad godzinka i melduję się na miejscu. Szybkie zakupy i pora wracać.
Przeskok na drugą stronę torów kolei Warszawsko-Wiedeńskiej i już bokami śmigam przez Łazy i Głazówkę do Chruszczobrodu. Kawałek powtarzam odcinek do granicy z Dąbrową po czym zjazd przez Tucznawę na Łosień, gdzie wpadam na 790-tką i lecę na Strzemieszyce.
Na Ostrowach zaczyna towarzyszyć drobny deszczyk, który towarzyszy już na całej trasie do domu.
Na kwaterze przebierka i nie zmieniając roweru długa do pracy. Deszczyk, który zraszał mnie na finiszu popołudniowej trasy ledwo, gdy wpadłem na zakład przerodził się w ulewę. Uff udało się dotrzeć na sucho.
Gdy wybiło koniec szychty stwierdzam, że może warto jeszcze zagiąć powrót i dobić do setki. Pogoda w miarę i tak się stało. Na początek pod rodziców, potem zachodnią granicą miasta pod Egzotarium - przerwa na zieloną herbatkę i zjazd na kwadrat.